Выбрать главу

– Przecież nie powiedział nie! To znaczy, że bardzo chętnie pójdzie, no coś ty?

Postanowiłam poobserwować, co robią mężczyźni na taką prośbę o kino. Długo czekać nie musiałam.

Wpadłam do Uli, telewizor informował o jakiejś premierze w kinie. Ula patrzy na Krzysia i mówi:

– Może się wybierzemy?

Krzyś wykazał daleko posunięte zainteresowanie kinem, filmem, filmem, o który chodzi, początkami kina, braćmi Lumiere, techniką samochodową w szczególności, zrobił kawę, wyciągnął stary „Automotoshop” i już cały wieczór zastanawiali się, kiedy zmienić samochód. Co sprzedać, co kupić, jak zarobić, jak oszczędzić, gdzie nie pojechać, od kogo pożyczyć. Dzielnie mu sekundowałyśmy. Już przy koniaku. Do tej kawy. Idąc do barku, przesunął dłonią po jej włosach i mruknął:

– Mięciutkie, nowy szampon?

Skręcałam się z zazdrości. Z kina nici. Ale sama bym chętnie w tej sytuacji zrezygnowała.

Koniak wypiliśmy, a ja dalej nie wiedziałam, co robi przeciętny mężczyzna na propozycję pójścia do kina. Żeby mieć trzeci przykład, zapytałam trzeciej, co się dzieje, kiedy proponuje kino mężczyźnie. Otóż trzeci mówi: „Mogę”. Ona się nabzdycza oczywiście, bo móc to każdy może, ale to nic nie znaczy. Chciałaby, żeby on chciał. Ale on tylko może. I trzecia jest skrzywdzona. Bo ona przecież do kina nie musi. Ona chce, i to z nim.

***

Kiedyś zastanawiałam się, dlaczego do każdej kobiety nie jest dołączona instrukcja obsługi, która znacznie ułatwiłaby życie mężczyznom. Coś w rodzaju: „w razie zastosowania niezgodnie z przeznaczeniem nie bierze się odpowiedzialności za efekty…” albo „gwarancja wygasa automatycznie”. Teraz przyszło mi do głowy, że bez takiej instrukcji można by się obyć. To do mężczyzny powinien być dołączony tłumacz, który by nam tłumaczył, co mężczyzna ma na myśli. Do każdego w dodatku osobny, niepowtarzalny, żadne tam ogólniki – ty z Marsa, ja z Wenus. Który by objaśniał, na przykład, co to znaczy, kiedy on milczy. Co to znaczy, kiedy on mówi? Co to znaczy, że on może? Staram się uchwycić podobieństwa i różnice, ale nic z tego nie wychodzi.

Wobec tego wczoraj zaczepiłam Adama. Pijemy herbatkę.

– Może byśmy poszli do kina? – powiedziałam odważnie.

I myślę: teraz wyciągnę wnioski. Wyjdzie mi jakaś średnia zachowań mężczyzn.

– A na co chcesz iść? – zapytał Adam.

To przecież nie jest możliwe. To jest możliwe. Nie wierzę. Byliśmy razem na Notting Hill.

Mężczyźni są winni

Adam w pracy, ja siedzę przy komputerze. Tosia w szkole na fakultetach. Krupnik się gotuje sam, pyszniutki, pyrka sobie na ogniu, aż miło. Pachnie w całym domu. Mam nadzieję, że się nie przypali. Kiedyś przypaliłam rosół. Teraz uważam. Od dwóch dni leje. Droga rozmoczona, ale jak pięknie, o matko! I Adam przyjedzie od razu po pracy, tylko wpadnie do domu się przebrać. I zostanie do poniedziałku.

Myślałam, że jak się w końcu mama i tata dowiedzą, że sypia u mnie pewien mężczyzna, to będzie jakaś afera, na przykład, przy dziecku – powie moja mama – nie spodziewałam się tego po tobie. A ojciec mi powie, że gdyby był na moim miejscu itd.

Ale nic podobnego. Już chyba wcale się mną nie martwią. Może przestali mnie kochać. Mama spytała tylko, czy Tosia go lubi. Ale to ja w nim, za przeproszeniem, się kocham, a nie Tosia. Ojciec powiedział, że nie chce się wtrącać, ale przecież wiem, że mężczyźni itd. No, takich poglądów to bym się po nim nie spodziewała. Nie zależy im na mnie już w ogóle.

A mężczyźni? Mężczyźni są różni!

Zaglądam do łazienki, taka nowość się u mnie pojawiła, płyn po goleniu i maszynka do golenia oraz końcówka od szczoteczki do zębów oral z czerwonym paseczkiem, aż przyjemnie sobie popatrzeć.

Zadzwonił dzwonek. O, proszę! Feministka do mnie wpadła. Feministka jest pełna jadu, mocno podlanego intelektualizmem. Ona dużo czyta, dużo wie, w racjonalizowaniu bije na głowę znanych mi mężczyzn (oraz niektóre kobiety). A mimo to popołudnie byłoby udane i miłe. Tematy feministyczne, w których feministka wiedzie na ogół prym, nam nie groziły, herbatka zaparzona czekała, napaliłam w kominku, bo coś chłodno zrobiło się, brzoza trzaskała wesoluchno, ale…

Na nieszczęście moje koty pojawiły się na horyzoncie. Intelektualistka się ożywiła, otworzyła okno, wpuściła wszystkie trzy i zapytała, czy kastrowane. Błysk w jej oku świadczył, że temat kastracji nie jest jej obcy i że oto otwierają się przed nami niezmierzone możliwości dyskusji – że tak się wyrażę – jądrowej.

Na trzy koty, bo tydzień temu dowędrował do nas Znajda, którego Tosia dokarmiała przez ostatni rok w komórce, więc na trzy moje koty przypadają dwa jaja – Znajdy, bo Zaraz i Potem ze względów bezpieczeństwa musiały być wykastrowane. Dwa domy dalej mieszka tak zwany gołębiarz, a koty jajeczne często się wypuszczały w jego okolice i niektóre już nie wracały, bo gołębiarz przedkłada nade wszystko mordowanie kotów w obronie gołębi.

Chyba zrobię o nim reportaż.

Wzięłam głęboki oddech i wytłumaczyłam intelektualistce feministce, dlaczego moje dorosłe koty są umniejszone o insygnia męskości. Temat jaj niezmiernie jej się spodobał i był punktem wyjścia długiego monologu o mężczyznach, potrzebie władzy i dominacji, upodleniu kobiet i braku elementarnego dla nas, kobiet, szacunku.

– Oni są zawsze lepsi, bo za takich się uważają! Zarabiają więcej! Nic nie muszą! A i tak cały świat opiera się na kobietach. To one rodzą. A mężczyźni to trutnie! – grzmiała. Musimy coś z tym zrobić. Nie możemy pozwolić tak się traktować! Oni myślą, że włożą nas w jakiś schemat, nie pozwólmy na to!

Niespecjalnie miałam ochotę na niepozwalanie mężczyznom na coś – nawet powiedziałabym, że doświadczenia ostatnich paru tygodni zraniły mnie na tyle, że raczej bym teraz pozwalała, ach, i pozwalała… Nie widziałam bezpośredniego niebezpieczeństwa związanego z upychaniem mnie w jakiś nieznany, a groźny schemat.

Koty moje spokojnie oddaliły się w stronę kuchni, strąciły pokrywkę z garnka z krupnikiem, poszeleściły w torebkach foliowych, przeprosiłam feministkę, podniosłam pokrywkę, nasypałam im czegoś, co moje koty by kupowały. Może by i kupowały, ale teraz tego nie jadły, miauczały w dalszym ciągu w kierunku krupnika – i wróciłam przed kominek.

Feministka była w swoim żywiole. Postanowiłam dać się jej wygadać, ale zaatakowała mnie ze zdwojoną siłą.

– Oni myślą, że są lepsi od nas! A nie są! Nie widzisz tego?

Nie widziałam. Niby generalnie widziałam, ale teraz to nie. Adam był lepszy na pewno, szczególnie rano, bo robił śniadania. Powiedział, że lubi. Ja robiłam kolacje. A ostatnio szczególnie byłam za różnicami między kobietami i mężczyznami, nawet, powiedziałabym, stałam się fanką tych różnic.

Feministka była wstrząśnięta.

– Gdyby kazać im rodzić dzieci… – zaczęła.

O, co to, to nie! Nie będę marnować popołudnia na rozważania, co by było, gdyby… Przypomniałam jej w dużym skrócie, że mężczyźni nie mogą rodzić dzieci, i chwała Bogu, i ja akurat nie jestem za tak radykalną zmianą w przyrodzie.

– Ale kotom wyrżnęłaś jaja! – krzyknęła z triumfem. – I na pewno lepiej się czułaś! Odreagowałaś swoją podświadomą chęć niepodporządkowywania się mężczyznom! I słusznie! Gdyby każda kobieta kastrowała sobie codziennie przynajmniej jednego kota, miałaby świadomość własnej siły, świat wyglądałby inaczej! A tak to jesteśmy tylko na posługi!

Moje koty wróciły z kuchni. Jeden położył się przy psie, pies lekko warknął, ale nawet się nie ruszył, jeden wszedł mi na kolana i wygodnie odwrócony tyłem do świata, z mordką pod moim łokciem – mruczał, trzeci wskoczył na stół, zapolował na długopis, zrzucił go na podłogę i walczył z nim zawzięcie.