Выбрать главу

Ładuję sowę na przednie siedzenie, a z bezpiecznej odległości Ula pyta, co ja w tej sprawie. No to ja w tej sprawie właśnie zostawiam ją z elektrykiem, bo przecież jak nie uratuję tej sowy, to z domu nici. Ula ma dobry charakter, chociaż uważa, że ptaki nie są do chodzenia po ziemi, i obiecuje, że dopilnuje elektryka.

Dzwonię do lecznicy. Mańka mówi, żebym jej coś kupiła do jedzenia. Kupuję smażonego kurczaka. Nie wiem, czy ptak powinien jeść inne ptaki, ale przecież taka sowa to jest chyba ptak drapieżny. Przeganiam koty i zamykam sowę w ubikacji. Będzie się czuła jak w lesie, bo Mańka w kibelku ma olbrzymią jukę i meble ratanowe – może to nie las, ale w każdym razie przytulnie i z roślinką. Koty ustawiają się w rzędzie pod drzwiami. Koty lubią ptaki.

Przychodzi Mańka i robi łubki na skrzydło. Mówi, że trzeba by do zoo, tam mają taki oddział dla ptaków. To ciekawe, dlaczego nie mają oddziałów dla mężczyzn. Byłoby milej i bezpieczniej na świecie. Wpycham sowie do dzióbka kurczaka. Jest ospała. Przełyka, ale jakoś niechętnie. Wychodzę z tego kibelka i tłumaczę Mańce, dlaczego musi ją uratować. Że to znak. Bo jak ją uratuję, to dom też.

Mańka idzie do klopa, wyjmuje sowę z koszyczka, kładzie na stole obok gulaszu. Koty są przekonane, że szykuje im dziczyznę na kolację.

– Ty idiotko – mówi do mnie niegrzecznie Mańka. – Ty kretynko. Jesteś nienormalna. Ty znaki widzisz, ty się lecz. To jest ptak, idiotko, i on ci domu nie postawi. Ptak nie znak!

A potem mówi, że sowa wyzdrowieje.

***

Po co tyle gada? Dzwoniła Ula, że elektryk był. Dzwoniła Tosia i powiedziała, żebym zadzwoniła do dziadka i żeby dziadek nie zmuszał jej do jedzenia zup. Sowa siedzi osowiała w klopie. Koty siedzą pod drzwiami.

Za chwilę będzie zima. Już lecą liście z drzew. Dom jest prawie gotowy, tylko ściany mokre. Namówili mnie na kominek, będzie ogrzewać cały dom, i to tanio. Innego ogrzewania nie mam. Więc palę w kominku – jest cudnie, ale nie powiedziałabym, że ciepło.

Martwię się sową. Martwię się Borysem. Zadzwoniła mama i powiedziała, że Borys zżarł jej kawałek fotela. Dzwonię do ojca i mówię, żeby nie zmuszał Tosi do jedzenia zup. Ojciec mówi, żebym zadzwoniła później, bo Tosi jeszcze nie ma, ona się nie uczy, a on już zdrowia nie ma. Dzwonię wieczorem do Tosi, która mówi, że nienawidzi zup i że pani od matematyki jest głupia. Dzwonię do Borysa i mówię mu, żeby nie żarł mebli. Tfu, dzwonię do mamy i mówię, że coś wymyślę. Przecież muszę to przetrzymać. Już niedługo. Wszyscy musimy wytrzymać. Obawiam się, że nie wytrzymam.

Dzwoni Agnieszka i mówi, żebym przed świętami przeniosła się z Tosią do niej. Pyta Grześka, co on na to, Grzesiek proponuje, żebyśmy się obie bujały.

Zważywszy na to, że dziadek może nie wytrzymać z Tosią, Tosia z dziadkiem, a mama z Borysem, postanawiamy, że ja i Tosia przenosimy się do Agnieszki, Borys przenosi się do Mańki, komputer przenosi się razem ze mną, sowa zostaje, dopóki nie wyzdrowieje, w kibelku.

Żegnam się z Mańką. Kobiety powinny się żenić wyłącznie z kobietami. Jest im o wiele lepiej razem. Oczywiście, jeśli chodzi o seks, mogą dopuszczać raz na jakiś czas mężczyznę. Jeśli chcą. Ja na pewno już nie chcę mieć do czynienia z żadnym facetem. Nigdy w życiu.

***

U Agnieszki i Grzesia jest bardzo przyjemnie. Oni mają duży dom, dwoje dzieci, w tym nieletnią moją siostrzenicę. Drugie dziecko jest bez przerwy na podwórku i gra w piłkę. Widzę je przez dziesięć sekund w kuchni, a i tak jest zasłonięte drzwiczkami lodówki. Poznaję po dresie, że to chłopak. Ale może to być syn sąsiadów, który wygląda identycznie i też buszuje w ich lodówce. Twarzy nie rozpoznaję.

Agnieszka i Grzesiek mają również psa. Pies nazywa się Kłopot i stosownie do tego imienia się zachowuje. Leży w przejściu i warczy. Mają też kota. Kot nazywa się Kleofas i jest najdroższym kotem w układzie słonecznym.

Kot raz na parę dni przychodzi do domu. To znaczy przyczołguje się. Czasem nie ma ucha, innym razem ma rozpruty brzuch. Oni wołają weterynarza. Szkoda, że Mańka nie mieszka bliżej, bo zarobiłaby na Kleofasie na utrzymanie Mikołaja, czterech kotów i na rachunki telefoniczne, które wzrosły o sześćset osiemdziesiąt procent w stosunku do zeszłego miesiąca, bo Mikołaj się zakochał.

W Kleofasa Agnieszka i Grzesiek pakują średnio paręset złotych miesięcznie. Jego ucho kosztowało razem z leczeniem gronkowca i badaniami tego gronkowca tysiąc dwieście złotych. No to można sobie wyobrazić, ile kosztuje cały kot. Kleofas chwilowo nie jest wypuszczany, bo właśnie ma świeże szwy (sześćset złotych razem z rentgenem). Moim zdaniem taniej by im wyszło wziąć weterynarza na pensję. Lub kupić aparat rentgenowski.

Chwilowo mieszka u nich także teściowa i zajmuje jedyny nieprzechodni pokój. Pokoi jest sześć. Architekta, który zaprojektował dom, powinno się w nim karnie umieścić do końca życia. Mimo że dom jest przestronny, mamy problem. Agnieszka mówi, że pomyślimy jutro, przecież na dwustu czterdziestu metrach znajdzie się trochę wolnego miejsca dla mnie, Tosi i komputera.

Ponieważ muszę mieć spokój do pracy, Agnieszka proponuje, żebym spała w sali pingpongowej, w piwnicy, na materacach. Bo w pokoju nieletniej siostrzenicy będzie dzisiaj spał ich synek z kumplem, w pokoju synka – Tosia, a w ich sypialni oni z nieletnią siostrzenicą, której obiecali, że będzie u nich spała. W salonie nikt nie może spać, bo jest przechodni – do kuchni, szafy, przedpokoju i łazienki na dole.

Już o pierwszej w nocy skończyliśmy się tasować, ich synek – nieletni siostrzeniec – jednak powiedział, że chce spać z rodzicami, jego kolega powiedział, że on w takim razie będzie w pokoju nieletniego, więc nieletnia siostrzenica musi spać w swoim razem z Tosią. Jest obrażona.

Schodzę do sali pingpongowej – mam najlepiej z nich wszystkich.

***

Budzi mnie o trzeciej przeraźliwy odgłos. Zamieram. Ktoś kaszle lub chrypi. Albo chrząka. Albo się dławi. Potem drapie. Szura.

Zbójcy.

Leżę i udaję, że mnie nie ma. Nie mogę leżeć długo, bo za chwilę przeraźliwy smród. Wychodzę ze śpiwora. Zapalam światło. Przy mojej głowie tłucze się Kleofas i pieczołowicie próbuje zakopać w terakocie to, co zrobił.

Biorę śpiwór i postanawiam spać w salonie. Trudno. Cichutko wyczołguję się z sali pingpongowej. Nie zapalam światła, bo obudzę cały dom. Kładę śpiwór na sofie. Sofa się rusza i mówi głosem Grześka:

– Bujaj się!

Okazuje się, że o pierwszej w nocy kolega nieletniego siostrzeńca przyszedł do sypialni, bo się boi. Grzesiek chciał iść do pokoju syna, ale tam zastał nieletnią siostrzenicę, bo jej było niewygodnie z Tosią. Więc myślał, że przynajmniej tutaj będzie miał spokój. Przenoszę wobec tego śpiwór na mniejszą sofę. Zawsze mam najgorzej.

Grzesiek się podnosi i poza propozycją bujania się ma dla mnie propozycję zjedzenia czegoś, bo jak się denerwuje, to je, a ja go właśnie zdenerwowałam, ale ponieważ jest gościnny itd. Idziemy do kuchni i robimy sobie małe co nieco. Włączamy telewizor, bo coś może będzie. Na kanale plus właśnie zaczyna się jakiś horror. Ktoś w ciemnym pokoju grasuje z piłą tarczową. I krew, dużo krwi. Obrzydliwe! Oglądamy oczywiście.

O piątej schodzi Agnieszka, która szuka Grzesia, bo obudziła się w towarzystwie nieletnich młodzieńców, a jest przywiązana do męża. Pije z nami herbatę. Mówię, że Kleofas ma sraczkę.

– Och – martwi się Agnieszka – to na pewno po antybiotykach.

W ogóle nie przejmuje się faktem, że Kleofas swoje dolegliwości żołądkowe umieścił przy mojej głowie.