Выбрать главу

U Agnieszki i Grzesia jest bardzo przyjemnie. Oni mają duży dom, dwoje dzieci, w tym nieletnią moją siostrzenicę. Drugie dziecko jest bez przerwy na podwórku i gra w piłkę. Widzę je przez dziesięć sekund w kuchni, a i tak jest zasłonięte drzwiczkami lodówki. Poznaję po dresie, że to chłopak. Ale może to być syn sąsiadów, który wygląda identycznie i też buszuje w ich lodówce. Twarzy nie rozpoznaję.

Agnieszka i Grzesiek mają również psa. Pies nazywa się Kłopot i stosownie do tego imienia się zachowuje. Leży w przejściu i warczy. Mają też kota. Kot nazywa się Kleofas i jest najdroższym kotem w układzie słonecznym.

Kot raz na parę dni przychodzi do domu. To znaczy przyczołguje się. Czasem nie ma ucha, innym razem ma rozpruty brzuch. Oni wołają weterynarza. Szkoda, że Mańka nie mieszka bliżej, bo zarobiłaby na Kleofasie na utrzymanie Mikołaja, czterech kotów i na rachunki telefoniczne, które wzrosły o sześćset osiemdziesiąt procent w stosunku do zeszłego miesiąca, bo Mikołaj się zakochał.

W Kleofasa Agnieszka i Grzesiek pakują średnio paręset złotych miesięcznie. Jego ucho kosztowało razem z leczeniem gronkowca i badaniami tego gronkowca tysiąc dwieście złotych. No to można sobie wyobrazić, ile kosztuje cały kot. Kleofas chwilowo nie jest wypuszczany, bo właśnie ma świeże szwy (sześćset złotych razem z rentgenem). Moim zdaniem taniej by im wyszło wziąć weterynarza na pensję. Lub kupić aparat rentgenowski.

Chwilowo mieszka u nich także teściowa i zajmuje jedyny nieprzechodni pokój. Pokoi jest sześć. Architekta, który zaprojektował dom, powinno się w nim karnie umieścić do końca życia. Mimo że dom jest przestronny, mamy problem. Agnieszka mówi, że pomyślimy jutro, przecież na dwustu czterdziestu metrach znajdzie się trochę wolnego miejsca dla mnie, Tosi i komputera.

Ponieważ muszę mieć spokój do pracy, Agnieszka proponuje, żebym spała w sali pingpongowej, w piwnicy, na materacach. Bo w pokoju nieletniej siostrzenicy będzie dzisiaj spał ich synek z kumplem, w pokoju synka – Tosia, a w ich sypialni oni z nieletnią siostrzenicą, której obiecali, że będzie u nich spała. W salonie nikt nie może spać, bo jest przechodni – do kuchni, szafy, przedpokoju i łazienki na dole.

Już o pierwszej w nocy skończyliśmy się tasować, ich synek – nieletni siostrzeniec – jednak powiedział, że chce spać z rodzicami, jego kolega powiedział, że on w takim razie będzie w pokoju nieletniego, więc nieletnia siostrzenica musi spać w swoim razem z Tosią. Jest obrażona.

Schodzę do sali pingpongowej – mam najlepiej z nich wszystkich.

***

Budzi mnie o trzeciej przeraźliwy odgłos. Zamieram. Ktoś kaszle lub chrypi. Albo chrząka. Albo się dławi. Potem drapie. Szura.

Zbójcy.

Leżę i udaję, że mnie nie ma. Nie mogę leżeć długo, bo za chwilę przeraźliwy smród. Wychodzę ze śpiwora. Zapalam światło. Przy mojej głowie tłucze się Kleofas i pieczołowicie próbuje zakopać w terakocie to, co zrobił.

Biorę śpiwór i postanawiam spać w salonie. Trudno. Cichutko wyczołguję się z sali pingpongowej. Nie zapalam światła, bo obudzę cały dom. Kładę śpiwór na sofie. Sofa się rusza i mówi głosem Grześka:

– Bujaj się!

Okazuje się, że o pierwszej w nocy kolega nieletniego siostrzeńca przyszedł do sypialni, bo się boi. Grzesiek chciał iść do pokoju syna, ale tam zastał nieletnią siostrzenicę, bo jej było niewygodnie z Tosią. Więc myślał, że przynajmniej tutaj będzie miał spokój. Przenoszę wobec tego śpiwór na mniejszą sofę. Zawsze mam najgorzej.

Grzesiek się podnosi i poza propozycją bujania się ma dla mnie propozycję zjedzenia czegoś, bo jak się denerwuje, to je, a ja go właśnie zdenerwowałam, ale ponieważ jest gościnny itd. Idziemy do kuchni i robimy sobie małe co nieco. Włączamy telewizor, bo coś może będzie. Na kanale plus właśnie zaczyna się jakiś horror. Ktoś w ciemnym pokoju grasuje z piłą tarczową. I krew, dużo krwi. Obrzydliwe! Oglądamy oczywiście.

O piątej schodzi Agnieszka, która szuka Grzesia, bo obudziła się w towarzystwie nieletnich młodzieńców, a jest przywiązana do męża. Pije z nami herbatę. Mówię, że Kleofas ma sraczkę.

– Och – martwi się Agnieszka – to na pewno po antybiotykach.

W ogóle nie przejmuje się faktem, że Kleofas swoje dolegliwości żołądkowe umieścił przy mojej głowie.

O szóstej zbiegają chłopcy. Pytają, czy mogą iść grać w piłkę. Jest minus dwanaście. Pada śnieg. Agnieszka każe im natychmiast iść do łóżka. Za chwilę schodzi nieletnia siostrzenica i pyta retorycznie, dlaczego w innych domach ludzie śpią, a ona niestety do takiego domu nie trafiła. Oraz grozi, że kogoś zabije.

Wtedy pies Kłopot uznaje, że dzień się rozpoczął, i chce natychmiast wyjść na spacer. Grzesiek wkłada kożuch na piżamę i wychodzi. Kleofas, korzystając z zamieszania, wybiega za nimi w śnieg. Agnieszka krzyczy na Grzesia, żeby go gonił, Grzesiek krzyczy na Agnieszkę, żeby się bujała, na Kłopota, żeby się bujał w szczególności i nie ciągnął, na Kleofasa, żeby się bujał w ogóle i na zawsze.

Nieletnia siostrzenica wrzeszczy, że chce choć odrobiny spokoju i chce spać, chłopcy krzyczą, że przecież już są cicho, Tosia krzyczy, dlaczego ją obudzili, jak ona nawet własnego domu nie ma, i że chce do dziadka. Nieletnia krzyczy na Tosię, żeby nie krzyczała, skoro ona jej swój własny pokój odstąpiła, i to ona nie ma gdzie spać, i w ogóle. Agnieszka krzyczy na nieletnią, żeby się zachowywała.

Schodzę na dół i ścieram guano Kleofasa. Otwieram okno. Wracam po koc. Zamykam okno, wracam po drugi koc i śpiwór. Przesuwam pod drzwi stół pingpongowy. Nikt się do mnie nie dostanie.

Zasypiam.

***

– Nie zdołasz się wprowadzić nawet przed świętami wielkanocnymi – mówi mi sąsiad, który przynosi w prezencie trzy pary drzwi, bo właśnie u siebie wymienił na jeszcze lepsze. Na dworze ziąb. – Założę się o skrzynkę szampana, że się nie wprowadzisz przed świętami.

Zakładam się.

Potem się dowiaduję, że wszyscy sąsiedzi się zakładali, czy mróz rozwali u mnie rury. Jedni byli za tym, że rozwali, ale przed świętami Bożego Narodzenia, drudzy – że po Nowym Roku. Rury nie pękły.

W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia jadę do Mańki – zadzwoniła, żebym pilnie i natychmiast. Pilnie i natychmiast okazało się, że samochód siadł zupełnie. Akumulator zdechł. Proszę Grzesia, żeby mnie podwiózł, Grzesiek, jak zwykle, najpierw namawia mnie, żebym się bujała, potem odwozi mnie do Mańki. Ledwo mogę się przywitać. Borys szaleje, tańczy w kółko za własnym ogonem (tu też wydrapał drzwi wejściowe), a ja wpadam do klopika, żeby zobaczyć sowę. Po sowie ani śladu. Boże, domu nie skończę, zakład przegram, a tak lubię szampana. Mańka wchodzi za mną do środka, cóż za upadek obyczajów!

– Ty kretynko, ty idiotko jedna, zawiozłam ją do zoo, nie umiem leczyć połamanych skrzydeł, tu jest telefon, powinnaś mi być wdzięczna, że jechałam półtorej godziny przy takiej cholernej pogodzie do tego cholernego zoo, a jeszcze korek od samej trasy, ty kretynko od znaków! Tam ją wyleczą!

I wcisnęła mi w rękę kartkę z telefonem. Nie lubię, jak się mnie nazywa kretynką i idiotką, ale tak się ucieszyłam, że Mańkę ucałowałam.

No i wydało się, co tak pilnie i natychmiast. Zakochała się! Wystarczyło ją na trzy tygodnie zostawić, a już nie pamięta, że mężczyźni są przyczyną bólu i łez! Że, owszem, można lubić niektórych, ale przecież nie należy się wiązać! A w najlepszym wypadku są niefotogeniczni, tak jak nasi byli mężowie! Że zawsze zaczyna się od zakochania, a potem klops. Ona już w ogóle o tym nie pamięta. Oczy zamglone i tylko powtarza: