Nagle Neville zdał sobie sprawę, że znajdują się na plaży, nad samym brzegiem morza. Nie miał pojęcia, dlaczego przyszedł właśnie tutaj. Wiedział tylko, że dom niedługo znów zapełni się gośćmi. A właśnie tutaj zawsze kierował się, kiedy chciał być sam. By pomyśleć w spokoju.
Teraz jednak nie był sam. Była z nim Lily. Dotykał jej. Czuł jej ciepłe żywe ciało. Była mała, szczupła, piękna i biednie ubrana, a jej długie włosy powiewały szaleńczo na wietrze.
To była, och, Boże, to była ona!
– Lily. – Spojrzał na morze, chociaż tak naprawdę nie widział ani brzegu, ani bezkresu wód. – Co się stało?
Nieprzytomnego zniesiono go z przełęczy. Porucznik Harris powiedział mu w szpitalu, że Lily i jedenastu żołnierzy, w tym kapelan, wielebny Parker – - Rowe, zginęli. Oddział zmuszony był do odwrotu, mogli zabrać jedynie swoje plecaki i rannych. Musieli zostawić zmarłych i ich rzeczy na pastwę Francuzów.
Poczucie winy nękało go nieustannie przez ostatnie półtora roku. Nie potrafił ustrzec swych ludzi. Nie dotrzymał słowa danego sierżantowi Doyle'owi. Zawiódł Lily – swoją żonę.
– Zabrali mnie do Ciudad Rodrigo – ciągnęła dalej. – Chirurg usunął kulę z mego ciała. Minęła serce ledwo o milimetry, powiedział, takiego właśnie użył określenia. Mówił po angielsku. Niektórzy z nich również. Zachowywali się wobec mnie uprzejmie.
– Naprawdę? – Odwrócił głowę i spojrzał na nią. – Czy znaleźli papiery, Lily? Dobrze cię traktowali? Z szacunkiem?
– O, tak. – Odwzajemniła spojrzenie. Przypomniał sobie jej wielkie, szczere oczy, błękitne jak letnie niebo. Nic się nie zmieniły. – Byli bardzo mili. Zwracali się do mnie madame. - Uśmiechnęła się na moment.
Poczucie ulgi sprawiło, że zadrżały pod nim kolana. Zdawał sobie sprawę, że szok zaczyna wreszcie mijać. Teraz byłby już po ślubie, w drodze do domu, gdzie czekało na nich śniadanie, na niego i Lauren, jego żonę. Znów poczuł falę oszołomienia.
– Wzięli cię w niewolę i traktowali dobrze? – powiedział. – Kiedy i gdzie cię uwolnili, Lily? Dlaczego nikt mnie nie poinformował? A może uciekłaś?
Opuściła oczy.
– Wkrótce po opuszczeniu Ciudad Rodrigo zostali zaatakowani – odparła. – Przez hiszpańskich partyzantów. Wzięto mnie do niewoli.
Znów poczuł ulgę. Uśmiechnął się nawet.
– W takim razie byłaś bezpieczna – powiedział. – Partyzanci to nasi sojusznicy. Czy odwieźli cię z powrotem do oddziału? Ale to przecież było wiele miesięcy temu. Dlaczego nikt mnie nie zawiadomił?
Zauważył, że odwróciła się, spoglądając na dolinę. Wiatr rozwiewał jej włosy, nie mógł więc dojrzeć jej twarzy.
– Wiedzieli, że jestem Angielką – powiedziała. – Nie uwierzyli mi jednak, że zostałam wzięta do niewoli. Nie byłam przecież uwięziona. Nie uwierzyli również w to, że jestem żoną oficera. Nie byłam tak ubrana. Potraktowali mnie jak francuską utrzymankę.
Serce zakołatało mu mocno w piersi. Otworzył usta, ale nie mógł wymówić słowa.
– Ale twoje papiery, Lily…
– Francuzi zabrali mi je, nie dostałam ich z powrotem – odparła.
Zamknął mocno oczy i nie otwierał ich. Hiszpańscy partyzanci byli znani z okrucieństwa wobec francuskich jeńców. W jaki sposób traktowali francuską utrzymankę, nawet jeśli była Angielką? Jak udało jej się uciec przed okropnymi torturami i egzekucją?
Wiedział jak.
Westchnął głęboko.
– Czy byłaś z nimi… długo? – zapytał. Nie czekał na odpowiedź. – Lily, czy oni…
Czy zdarzyło się najgorsze, którego spodziewał się Doyle? I on sam? Nie musiał jednak czekać na odpowiedź. Była przerażająco oczywista. Nie było innej możliwej odpowiedzi.
– Tak – odparła miękko.
Zaległa cisza. Gdzieś w górze zaskrzeczała mewa, jej głos zabrzmiał niemal żałobnie.
– Po kilku miesiącach, po siedmiu, dołączył do oddziału na kilka dni angielski agent i przekonał ich, żeby mnie puścili – ciągnęła dalej. – Wróciłam do Lizbony. Nikt nie chciał mi uwierzyć, dopiero kapitan Harris przyjechał w jakichś sprawach do Lizbony. Wracał ze swoją żoną do Londynu. Wzięli mnie ze sobą. Kapitan miał do ciebie napisać, ale ja nie chciałam czekać. Przyjechałam tu. Musiałam to zrobić. Musiałam dać ci znać, że nadał żyję. Próbowałam zeszłej nocy, kiedy w twoim domu odbywało się przy… przyjęcie, ale uznali mnie za żebraczkę i chcieli mi dać kilka pensów. Przykro mi, że tak się wszystko potoczyło dziś rano. Teraz, kiedy już wszystko wiesz, nie… nie zostaną tu dłużej. Jeśli tylko mógłbyś… zapłacić mi za dyliżans, pojadą… gdzieś. Pewnie znajdzie się jakiś sposób na zakończenie małżeństwa, z powodu tego, co zrobiłam. Jeśli ma się pieniądze i wpływy, a to, jak mi się wydaje, posiadasz. Musisz to zrobić, a wtedy mógłbyś… zrealizować swoje plany.
Mógłby poślubić kogoś innego. Lauren. Nagle poczuł, jakby Lily przybyła do niego z innej epoki.
Wspomniała o rozwodzie. Za jej niewierność. Ponieważ pozwoliła, by ją zgwałcono, zamiast dać się torturować i zabić. Ponieważ chciała za wszelką cenę przeżyć. I przeżyła.
Lily zgwałcona.
Lily niewierna.
Jego słodka, ukochana, niewinna Lily.
– Lily. – Dopiero teraz zauważył, że schudła. Jej szczupła sylwetka zawsze była pełna wdzięku. Teraz sprawiała wrażenie wymizerowanej. – Kiedy ostatni raz jadłaś?
Odpowiedziała dopiero po chwili.
– Wczoraj. Po południu. Mam niewiele pieniędzy. Starczy mi jedynie na kawałek chleba w wiosce.
– Chodźmy. – Znów wziął ją za rękę. Była zimna, a jej uścisk słaby. – Potrzebna ci gorąca kąpiel, musisz zmienić ubranie, coś zjeść i przespać się. Czy masz ze sobą jakieś rzeczy?
– Torbę. – Spojrzała w dół, jakby spodziewając się, że pojawi się nagle w jej pustej dłoni. – Chyba ją gdzieś upuściłam. Miałam ją ze sobą, kiedy rano poszłam do wsi. Chciałam sobie kupić coś do jedzenia. A wtedy powiedziano mi o… o twoim ślubie.
– Znajdzie się – zapewnił. – Nieważne. Zabieram cię do domu.
I do czekających na nich kłopotów, nad którymi jeszcze nie zaczął się zastanawiać.
– Nie chodzi o to, że chcę potraktować cię jak służącą – wyjaśnił. To były pierwsze słowa, jakie padły, od kiedy opuścili plażę. – Idąc tędy, możemy po prostu uniknąć ciekawskich oczu.
Drzwi, przez które weszli do domu, nie znajdowały się we frontowej części budynku. Lily odgadła, że było to wejście dla służby. A nagie kamienne schody, po których wchodzili na górę, również przeznaczone były dla służby. I całkiem puste. Reszta domu z pewnością nie, biorąc pod uwagę powozy znajdujące się przez stajniami, w wozowni i przed tarasem.
Neville otworzył drzwi, za którymi ukazał się szeroki, wyłożony dywanami korytarz. Wzdłuż widniały obrazy, rzeźby i drzwi. Znajdowali się już w takim razie w głównej części budynku. Trzy osoby pogrążone w rozmowie zamilkły i spojrzały na nią zaciekawione, z zakłopotaniem i niepewnie powitały Neville'a. Skinął szybko głową, ale nie powiedział ani słowa. Lily, której dłoń nadal więził w swojej, również się nie odezwała.
Na koniec otworzył drzwi, uwolnił ją z uścisku, i popychając lekko, wprowadził do środka. Pokój był duży, kwadratowy i wysoki. Kiedy zerknęła w górę, ujrzała złocone gzymsy biegnące u sufitu, a na nim malowidło przedstawiające tłuściutkie, nagie postacie chłopczyków ze skrzydełkami. Domyśliła się, że znajduje się w sypialni, wyłożonej dywanami i bogato umeblowanej. Łóżko zwieńczał baldachim ze zwisającą zasłoną z ciężkiego jedwabiu. Ciemny róż i zieleń mebli pasowały do siebie idealnie.