Podejrzewał, że cała ta historia z pewnością jest sensacją roku. Do licha z tym, powinien się na to nie zgodzić. To nie tak miało być.
– Ach, ta Elizabeth! – wymruczał.
– Mój drogi, właśnie dla takich okazji wynaleziono monokle – powiedział markiz. Właśnie przystawił do oka swój i wyniośle zmierzył wzrokiem zebranych gości.
– Po to, żebym w powiększeniu zobaczył własne zakłopotanie? – spytał Neville, zakładając rękę na plecy i zmuszając się, by rozejrzeć się dokoła. Przez cały miesiąc pragnął zobaczyć Lily chociaż przez chwilę, a teraz zrozumiał, że boi się ją ujrzeć, boi się zobaczyć dziewczynę sparaliżowaną z zażenowania, które nawet dla niego było niemal nie do zniesienia.
– Po prawej stronie, Nev. – Usłyszał kuzyna.
Naraz ujrzał Portfreya, a u jego boku Elizabeth. Otaczał ich wianuszek osób, w większości mężczyzn, chociaż wydawało się, że w środku stoi jakaś kobieta. Lily? Neville poczuł jak opanowuje go chłód, jaki zawsze ogarniał go podczas bitwy, kiedy widział jednego ze swych ludzi otoczonego wrogami.
Jeszcze go nie zauważyli. Za to inni zebrani tak. Kiedy szedł przez salę w tamtym kierunku, wszyscy przyglądali mu się ciekawie, chociaż domyślał się, że gdyby nagle odwrócił głowę, nie przyłapałby na tym nikogo.
– Spokojnie, Nev – odezwał się zza prawego ramienia markiz. – Wyglądasz, jakbyś miał zamiar przebijać się łokciami. To nie byłyby dobre maniery, stary. Z pewnością całe towarzystwo rzuciłoby się na to z chciwością kota pożerającego śmietankę i wystawiłoby cię na niesławę na wiele lat. A przy okazji również Lily.
Elizabeth ujrzała, jak nadchodzą, i posłała im uprzejmy uśmiech.
– Joseph? Neville? – rzekła. – Cieszę się, że was widzę.
Dobre maniery przeważyły. Neville skłonił się, kuzyn poszedł w jego ślady. Wymienili ukłony z księciem Portfrey, który odwrócił się, by się z nimi przywitać.
– Mam nadzieję, że zostawiłeś matkę w zdrowiu, Neville? – spytała Elizabeth. – A także Gwendoline i Lauren.
– Wszystkie cieszą się dobrym zdrowiem – zapewnił ją. – Przesyłają ci pozdrowienia.
– Dziękuję. Czy poznałeś już pannę Doyle? Czy mogę cię przedstawić?
Cóż za kobieta, pomyślał Neville. Musi się świetnie bawić. Był świadom, że grupka uciszyła się. Kilku panów wycofało się. I wtedy głupio przestraszył się, by odwrócić głowę. Wręcz nie mógł tego zrobić. W końcu zmusił się, by to uczynić.
Zapomniał, że obserwuje go połowa śmietanki towarzyskiej. I ją też.
Była ubrana na biało, z delikatną prostotą. Wyglądała jak anioł. Miała na sobie ozdobioną tiulową tuniką satynową suknię z wysokim stanem, dekoltem karo i krótkimi rękawami, a także biały wachlarz, pantofelki i długie rękawiczki. Biała była nawet wstążka wpleciona w jej włosy – jej włosy! Zostały obcięte krótko i kręciły się miękko wokół twarzy, podkreślając jej kształt i sprawiając, że oczy dziewczyny wydawały się jeszcze większe. Wyglądała gustownie, niewinnie i wyjątkowo pociągająco.
Lily. O, wielkie nieba! Odkąd wyjechała, tęsknił za nią każdą minutę, każdą godzinę. Nie zdawał jednak sobie sprawy z tego bólu, dopóki znowu jej nie zobaczył.
– Lily, pozwól, że przedstawię ci markiza Attingsborough i hrabiego Kilbourne – odezwała się Elizabeth. – Panowie, panna Doyle.
Po co ta cała farsa? – myślał Neville, nie spuszczając wzroku z dziewczyny. Jej oczy rozszerzyły się. Patrzyła na niego zarumieniona – zatem nie powiedziano jej, że go tu spotka. Jednak nie straciła zimnej krwi. Skłoniła się ślicznie.
– Panowie – zwróciła się najpierw do Josepha, a później do Neville'a.
Ukłonił się jej oficjalnie, przyłączając się do farsy.
– Panno Doyle?
Zdał sobie sprawę, że nigdy się tak do niej nie zwracał. Zawsze ją podziwiał i szanował jako córkę sierżanta Doyle'a, ale zazwyczaj mówił do niej po imieniu, jak nigdy by nie uczynił, gdyby była córką jednego z oficerów. A więc nigdy nie traktował jej jak damy?
– Tak – Lily odpowiedziała na pytanie, które zadał jej Joseph. – Dziękuję, milordzie. Wszyscy byli bardzo uprzejmi. Tańczyłam do tej pory trzy razy. Jego książęca mość był tak miły i zaproponował mi pierwszy taniec.
Jak bardzo się zmieniła, nie tylko jej włosy, które, trzeba to przyznać, wyglądały prześlicznie, chociaż Neville czuł, że nie przeboleje utraty jej dawnej dzikiej fryzury. Zmieniła się pod innym względem, pod tysiącem innych względów. Zawsze była pełna wdzięku. Lecz tego wieczoru jej zachowanie było nie tylko wdzięczne, ale i eleganckie. Zmienił się również jej sposób mówienia. Nigdy nie odzywała się z pospolitym akcentem, lecz teraz jej wymowa była bardzo wyrafinowana. Jednak największa różnica, z czego zdał sobie sprawę po bardzo krótkim namyśle, polegała na tym, że nie sprawiała wrażenia zagubionej lub zakłopotanej, jak to się zdarzało w Newbury. Wyglądała na pewną siebie, zachowywała się spokojnie. Jakby przynależała do tego świata.
– Czy zatańczy pani ze mną, panno Doyle? – zapytał nagle. Zobaczył, że wszyscy przygotowują się do następnego tańca.
– Przykro mi, milordzie, ale już obiecałam ten taniec panu Farnhope – odpowiedziała.
I na potwierdzenie tych słów ujrzał, jak Freddie Farnhope kręci się obok i patrzy niespokojnie, ale widać wyraźnie, że nie ustąpi mu pola.
– Może więc później? – powiedział.
– Dziękuję – odparła, kładąc dłoń na nadgarstku ręki wyciągniętej przez Farnhope'a. Gdzie ona się tego nauczyła? – Z przyjemnością, milordzie.
Milordzie. Po raz pierwszy tak się do niego zwracała. Zachowywała się oficjalnie i bezosobowo, tak jak on wobec niej. Jakby dopiero co się poznali. Czy Lily potrafiła tańczyć kadryla? Wraz z pierwszymi taktami muzyki zobaczył, że potrafi. Tańczyła płynnie i z gracją – a z jej twarzy nie znikał wyraz pełnego wdzięku skupienia. Jak gdyby, pomyślał, niedawno nauczyła się kroków, a bez wątpienia tak właśnie było.
Zrozumiał, że Elizabeth i Lily nie traciły czasu w ciągu ostatniego miesiąca w Londynie.
To go zabolało. Powrócił z konieczności do dawnego trybu życia w Newbury Abbey, wydawało mu się jednak, że Elizabeth również powróciła do swojego, natomiast Lily ukryła się, zakłopotana i nieszczęśliwa, gdzieś w cieniu. Przez cały miesiąc obmyślał, jak ją przekonać, by powróciła do niego, jak ma zmienić życie w Newbury, by było dla niej mniej zniechęcające. Lub, gdyby to zawiodło, próbował wymyślić, jaki rodzaj życia i otoczenia pasowałby do młodej kobiety, która do tej pory pędziła wędrowny tryb życia z dala od Anglii. Postanowił, że gdzieś znajdzie dla niej odpowiednie miejsce. Marzył, że ją uratuje, przedkładając jej szczęście nad własne, czyniąc wszystko dla jej dobra.
Tymczasem Elizabeth i Lily robiły to, czego nigdy nie brał pod uwagę, co więcej, spuścił ten obowiązek na barki matki. A tymczasem Lily przy pomocy jego ciotki stała się damą.
Na pewno nie jest szczęśliwa, pomyślał, patrząc na nią smutno, gdy tańczyła. Czy mogłaby? Gdzie podziała się Lily, ta szczęśliwa marzycielska wróżka, której widok zawsze podnosił go na duchu i to jeszcze zanim się w niej zakochał? Długowłosa nimfa z bosymi stopami, siedząca na skale w Portugalii, przyglądająca się ptakowi krążącemu nad głową i marząca o tym, by unosić się na wietrze. Piękna czarodziejka, stojąca nad jeziorkiem u stóp wodospadu, mówiąca mu, że nie tylko obserwuje wszystko wokół ale jest tym wszystkim?
Stała się wykwintną, elegancką, ponętną damą, tańczyła kadryla na balu?, śmietanki towarzyskiej w Londynie, uśmiechała się wdzięcznie do Freddiego Farnhope'a.