Czuł się prawie tak, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. Nadal była drobna i szczupła, miała jednak przyjemne, kuszące krągłości. Nie było śladu owej trzpiotowatej, beztroskiej dziewczyny, którą tak dobrze pamiętał. Ani też pięknej, wymizerowanej kobiety, która pojawiła się w kościele w Newbury. Teraz wyglądała…
Brakowało mu słów, by to opisać. Była uosobieniem kobiecości. Była wszystkim, czego pragnął, czego mógłby kiedykolwiek chcieć. Nie tylko towarzyszką życia, żoną, przyjaciółką. Była wszystkim, czego pragnęło jego ciało. Była… była kobietą.
Pomyślał, że gdyby tańczyli walca, tak by nią pokierował, aż znaleźliby się przy francuskich oknach, a potem na zewnątrz i znaleźliby się w cieniu, z dala od blasku świec i mógłby ją całować aż do utraty tchu.
Ale nie tańczyli walca. Stali naprzeciwko siebie, potem odwracali do siebie plecami i znów powracali do szeregów, nie mogąc się dotykać. Czuł jedynie ciepło jej ciała owijające się wokół niego niczym ciepły koc. Uśmiechała się cały czas tym samym uśmiechem, ale w jej wzroku widział, że jest świadoma jego myśli.
Dzięki Bogu, że to nie walc. W jej oczach zamigotał uśmiech. Honor nakazywał mu, by nawet nie próbował skorzystać z okazji bez jej pełnej i niewymuszonej zgody.
Och, Lily.
Kiedy taniec miał się ku końcowi, Neville domyślił się, że czas na kolację, a ona wyraźnie zdawała sobie sprawę, co to oznacza. Bez sprzeciwu wzięła podaną dłoń i pozwoliła, by poprowadził ją do jadalni, gdzie udało mu się zająć dwa miejsca przy stole, nieco oddalone od innych gości. Pomógł jej usiąść, a następnie przyniósł talerz z jedzeniem i filiżankę herbaty.
– Lily – odezwał się, siadając obok i ledwo powstrzymując się, by nie wziąć ją za rękę. – Jak się czujesz?
– Czuję się dobrze, dziękuję, milordzie.
– Wyglądasz uroczo – powiedział. – Tylko szkoda mi twoich włosów. Spojrzała na niego, a w rozbawieniu, które w nich się rozpaliło, dostrzegł dawną Lily.
Dolly też rozpaczała, głupiutka dziewczyna, wreszcie musiałam jej obiecać, że nadal potrzebuję służącej. Spędzała godziny nad moimi włosami. W dalszym ciągu jest bardzo zajęta, ponieważ nie prasuję już sama ubrań, nic robię też żadnych przeróbek i nie ceruję.
– Nie ślesz swojego łóżka, nie obierasz ziemniaków i nie siekasz cebuli?
– Tego też nie robię – potwierdziła. – Damy nie zajmują się takimi sprawami.
– Chyba że mają na to ochotę. – Uśmiechnął się.
– Są zajęte czym innym – zapewniła go.
– Naprawdę, Lily? – spytał. – A czym?
Nie powiedziała mu jednak, co zajmowało ją przez ostatni miesiąc – oprócz obcięcia włosów i lekcji tańca, a także nauki, jak powinna zachowywać się dama. Zmieniła temat.
– Dziękuję, że zwrócił pan pieniądze, które pożyczyłam od kapitana Harrisa, chociaż nie musiał pan tego robić. Odwiedziłam ich kilka razy. Elizabeth nie miała nic przeciwko tym wizytom.
– Czy jest bardzo wymagająca?
– Oczywiście że nie. Czy obraziłby się pan, gdybym, kiedy tylko będę mogła, oddała pieniądze, które przesłał pan kapitanowi?
– Obrażę się, Lily – odparł. – Zranisz mnie tym ciężko – dodał po chwili.
Skinęła głową.
– Tak – rzekła. – Tak właśnie myślałam. Nie będę więc nalegać.
– Dziękuję.
Zauważył, że nic nie je, tylko bawi się jedzeniem na talerzu. Ale on również nie uszczknął ani kęsa.
– Czy mogę cię odwiedzić, Lily? – spytał. – Jutro po południu?
– Dlaczego? – Znów spojrzała prosto na niego. Zadrżał, słysząc to pytanie. Czyżby mu chciała odmówić?
– Mam coś dla ciebie – odparł. – Coś w rodzaju prezentu.
– Nie powinnam przyjmować od pana prezentów.
– To właściwie coś innego – odparł. – Coś, co z pewnością przyjmiesz. Czy mogą to przynieść sam i oddać prosto w twoje ręce? Proszę!
Jej oczy zabłysły na chwilę czymś, co można było wziąć za łzy, ale spuściła wzrok, zanim mógł się upewnić.
– Tak, proszę bardzo, jeśli Elizabeth wyrazi zgodę na te odwiedziny. Musi pan pamiętać, że pracuję u niej.
– Poproszę ją o pozwolenie – przyrzekł. Nie mogąc się powstrzymać, wziął jej rękę i uniósł do ust. – Lily, kochanie…
Tym razem szybciej opuściła powieki, ale zdążył zauważyć, że pojawiły się w nich łzy. Zmusił się, by nie skończyć tego, co chciał powiedzieć. Nawet jeśli jej uczucia nic się nie zmieniły, wiedział, że tak szybko nie podda się jego zabiegom. Miłość czy też brak miłości nie miały nic wspólnego z tym, że go odrzuciła. Gdyby nie mogli znaleźć wspólnego świata, gdzie mogliby żyć razem, gdyby nie mogli żyć gdzieś jak równi sobie, odrzuciłaby go, nawet jeśliby prosił ją o rękę co tydzień przez następne pięćdziesiąt lat.
Ale jej uczucia nie uległy zmianie. Wiedział to. Było to jednocześnie bolesne i pocieszające odkrycie. W końcu mógł się uchwycić tej nadziei, miał po co żyć.
20
Lily dotarła do rozpaczliwego punktu edukacji. Na początku wszystko ją oszałamiało i wyczerpywało, ale wydawało się raczej łatwe – i pasjonujące. Każdego dnia uczyła się czegoś nowego i każdego dnia mogła widzieć, że robi postępy. Myślała, że w ciągu miesiąca będzie umiała wszystko, a przynajmniej zdobędzie podstawowe umiejętności, które umożliwią jej poznanie tego, co zawsze chciała wiedzieć.
Nadszedł jednak czas, kiedy lekcje zaczęły ją nudzić, nie zauważała żadnych postępów, zdawało się jej, że nigdy nie uda się jej zdobyć nawet podstaw edukacji.
Poznała wszystkie litery alfabetu, duże i małe, i potrafiła wszystkie je napisać. Umiała odczytać niektóre słowa, zwłaszcza te łatwiejsze. Czasami wydawało się jej, że potrafi już czytać, kiedy jednak brała książkę z półki w bibliotece Elizabeth, okazywało się, że każda strona to dla niej nadal wielka tajemnica. Nie potrafiła zapanować nad całością, a powolność, z jaką czytała, zabijała jakiekolwiek zainteresowanie i chęć dalszej nauki. Kiedy pewnego dnia wzięła z biurka zaproszenie i odkryła, że kształt pisma różni się od liter, które znała z książek, i że nie potrafi rozpoznać poszczególnych liter, wpadła w rozpacz.
Wytrwała tylko dzięki zaciętości. Nie podda się. Uparła się nawet, że siądzie nad lekcjami nazajutrz po balu, chociaż kiedy wróciły do domu, wstawał już świt i Elizabeth zaproponowała, że wyśle wiadomość do nauczyciela, by nie przychodził.
Lily nie zrezygnowała też z lekcji muzyki tuż po drugim śniadaniu. Fortepian także doprowadzał ją do rozpaczy. Na początku czuła się wspaniale tylko dlatego, że mogła naciskać klawisze i uczyć się nut. Czuła, że w pewien sposób zaczyna odkrywać tajemnice muzyki. Z radością ćwiczyła gamy, uczyła się grać je płynnie, układając poprawnie palce i ręce, siedząc z odpowiednio wyprostowanymi plecami, stopami i głową. To była czysta magia, że mogła grać melodię prawą ręką i mogła wmówić sobie, że gra na fortepianie. Potem jednak nadszedł straszliwy moment, kiedy musiała zacząć używać również lewej ręki i grać obiema jednocześnie, ale nie dokładnie tak samo. Jak mogła podzielić uwagę pomiędzy obydwie dłonie i grać obydwiema poprawnie? Było to podobne do zabawy, w którą bawiły się dzieci dorastające przy wojsku – w tym samym czasie musiały pocierać brzuch jedną ręką i poklepywać się po głowie drugą.