– Moja żona pochodziła z hrabstwa Leicester – wyjaśnił. – Czy wiesz Lily, że byłem kiedyś żonaty? Mieszkała w Nuttall Grange, kilka mil od Leavenscourt. Calvin Dorsey był jej kuzynem. A twoja matka pracowała tam kiedyś jako jej osobista pokojówka.
Lily zatrzymała się nagle. Nie wiadomo dlaczego, ogarnął ją strach.
– Skąd pan o tym wie? – spytała niemal szeptem.
– Rozmawiałem z jej siostrą – odpowiedział. – Twoją kolejną ciotką.
W ciągu ostatniego tygodnia Lily dowiedziała się kilku faktów o pochodzeniu swoich rodziców. Odkryła, że nadal żyją ich bliscy krewni. Pomyślała, że nie jest taka samotna na świecie. Zamiast się tym radować, czuła niepokój, więcej niż niepokój. Czego, a może kogo właściwie się bała?
– Wydaje mi się, że czas już wracać – odezwał się książę. – Zaraz zacznie się drugi akt.
Lily uwielbiała Elizabeth, która była dla niej uosobieniem wszystkich cech, jakie powinna mieć prawdziwa dama. Nie zapominała również, że pracuje dla niej, chociaż prawie nic nie robi, by zasłużyć na wspaniałomyślną zapłatę. Elizabeth wymagała tylko od niej, by Lily odbywała lekcje, które sobie wymarzyła, i by mogła popisywać się nowo nabytą wiedzą i umiejętnościami, pokazując się przy różnych okazjach towarzyskich ze swoją chlebodawczynią.
Dziewczyna pracowała bardzo ciężko, zarówno dla własnego pożytku, jak i dla Elizabeth. Zachwycały ją osiągane rezultaty, chociaż nieco niecierpliwiło ją, że jest zbyt powolna w niektórych sprawach. Czasami jednak ogarniała ją przemożna tęsknota za starym życiem. Czasami potrzeba wyjścia na dwór, powiązania z naturą, zatopienia się we własnym świecie wewnętrznego spokoju nie dawała się uciszyć. Hyde Park nie mógł zastąpić prawdziwej wsi, skoro otaczało go największe, najgwarniejsze miasto świata. Poza tym przez większość dnia stawał się ulubionym miejscem śmietanki towarzyskiej, która uwielbiała paradować tam, by pokazywać się i być oglądaną, by wymieniać ostatnie ploteczki. Lily rzadko znajdowała idylliczne warunki, w których mogła cieszyć się urokami natury. Nauczyła się widzieć to, co chciała widzieć, nie dostrzegała świata w ciągu tych wszystkich cennych chwil. A Hyde Park wczesnym rankiem był niemal sielankowy.
Kilka razy od przybycia do Londynu Lily wymknęła się z domu skoro świt, by nacieszyć się spokojną godziną samotności, zanim zaczną się lekcje i inne obowiązki. Nigdy nie mówiła o tym Elizabeth, a jeśli jej pracodawczyni o tym wiedziała, nie dała tego po sobie poznać. Gdyby przyznała, że o tym wie, musiałaby nalegać, by Lily brała ze sobą pokojówkę lub lokaja. A to już nie byłoby to samo.
Lily poszła do parku następnego dnia po wizycie w teatrze. Był zimny, nieco mglisty poranek, zapowiadała się jednak piękna pogoda. W parku nie było niemal nikogo. Lily unikała ścieżek i szła przez pokrytą rosą trawę. Kusiło ją, by zdjąć buty i pończochy, ale nie zrobiła tego. Istniały, niestety, nakazy przyzwoitości, którym musiała się podporządkować. Poza tym park nie był zupełnie opustoszały. Kilku kupców spieszyło do pracy, a czasami ścieżką przegalopował jakiś jeździec.
Lily odrzuciła głowę do tyłu, by popatrzeć na wierzchołki drzew i głęboko nabrała powietrza do płuc. Chciała oczyścić umysł, w którym niepokój i radość zmieszały się w takim stopniu, że nie mogła zasnąć niemal przez całą noc – i znów powrócił dawny koszmar.
Nie rozumiała zupełnie, dlaczego się przestraszyła tego, czego dowiedziała się poprzedniego wieczoru. Może dlatego, że przyzwyczaiła się do myśli, że nie ma żadnych bliskich krewnych. Odkąd skończyła siedem lat miała tylko ojca. A obecnie naraz okazało się, że ma całą gromadę krewnych – dwie ciotki, dwóch kuzynów – i zna dwie osoby blisko związane z miejscem, gdzie jej matka pracowała jako pokojówka. Lily nie wiedziała nawet, że jej matka była służącą. A tu okazało się, że na dodatek osobistą pokojówką kuzynki pana Dorseya, żony księcia Portfrey.
Co takiego nieokreślenie niepokojącego kryło się w tych faktach? Nadal tego ranka nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Próbowała otrząsnąć się z tego uczucia.
Wiedziała za to bardzo dobrze, dlaczego ogarnia ją radość. Neville zdołał zebrać grono osób, z którymi mieli wybrać się za trzy dni do ogrodów Vauxhall. Pomyślała, że podniecałby ją już sam fakt, że wybiera się do takiego słynnego miejsca. Ale… No, cóż, nie tylko myśl o tej wyprawie tak ją ekscytowała, że nie mogła spać. Słyszała, że ogrody Vauxhall należały do bardzo romantycznych miejsc, były tam alejki, wzdłuż których rosły drzewa i stały latarnie, a także bardziej intymne ścieżki oraz prywatne loże, koncerty, tańce i ogniska.
I już za kilka dni miała wybrać się tam z Neville'em. Jechało razem osiem osób, ale to nie było dla niej ważne. Wiedziała, że zaprosił pozostałe sześć osób tylko dlatego, że nie mógł jej zaprosić samej.
Zastanawiała się, czy planował romantyczny wieczór, i czy jej to odpowiadało. Nadal nie podjęła decyzji.
Idąc przez park, starała się o tym nie myśleć. Uniosła głowę, słuchała głosu ptaków śpiewających całym chórem. Próbowała skupić się nad drogocenną chwilą teraźniejszą.
Zdecydowała, że na wizytę w Vauxhall założy medalionik. Neville z pewnością to zauważy i przypomni sobie, jak mu powiedziała, że czeka z tym na specjalną okazję.
Czy jednak była gotowa, by dać mu taki sygnał?
Wdychała w nieco wilgotnym powietrzu mocny zapach roślin i słuchała odległego odgłosu końskich kopyt.
Jeśli książę Portfrey rozmawiał z siostrą jej matki, to oznacza, że on również przebywał niedawno w hrabstwie Leicester. Dlaczego nie miałoby tak być? Przecież poślubił kobietę, która tam mieszkała. Może nadal pozostawał w bliskich kontaktach z jej rodziną.
Usłyszała za sobą zbliżającego się konia. Jego kroki stały się szybsze, jakby przyspieszył niemal do galopu. Po tych kilku razach, kiedy Lily jeździła konno, uznała, że to jedno z najwspanialszych uczuć na świecie. Pomyślała, że chętnie popędziłaby na koniu ścieżkami Hyde Parku.
Nagle trzy rzeczy zdarzyły się jednocześnie – odgłos kopyt stał się stłumiony, jakby koń jechał teraz po trawie, ktoś krzyknął i Lily znów tego doznała – ogarnął ją dojmujący, obezwładniający strach. Wiedziona instynktem odskoczyła i upadła na trawę. Koń minął ją w galopie.
Znów usłyszała krzyk, młoda służąca biegła przed trawę, odrzuciwszy wielki koszyk. Dwaj mężczyźni, jeden ubrany jak robotnik, drugi wyglądający bardziej jak zamożny kupiec, również pojawili się jakby spod ziemi. Lily leżała oszołomiona na mokrej trawie, patrząc na nich.
– Och, panienko. – Dziewczyna uklękła obok niej. – Och, panienko, żyje pani?
– Jest zszokowana, ale żyje, ty głupia – powiedział robotnik. – Czy pani jest ranna, panienko?
– Nie – odparła Lily. – Myślę, że nie. Nie wiem.
– Lepiej niech się panienka nie rusza – powiedział żywo kupiec. – Trzeba się upewnić. Najpierw niech pani się uspokoi, a potem zobaczymy, czy nic się nie stało z nogami.
– Brutal! – krzyknęła pokojówka za szybko znikającym jeźdźcem. – Nie patrzy taki, gdzie jedzie. Pewnie nawet nie zauważył, że omal kogoś nie zabił.
– Nic takiemu nie zależy – dodał cynicznie robotnik. – Bogacze nie przejmują się, że mogliby poturbować jakiegoś człeka, bardziej ich obchodzi, czy koń se kopyt nie zniszczył. Proszem, panienko, chce panienka; wstać?
– Dajcie jej na razie spokój – powiedział kupiec. – Nie ma z panią służącej, proszę pani?
Lily zaczynała wreszcie rozumieć, że o mały włos uniknęła śmierci – i to już po raz drugi. Na razie nie zwracała uwagi na liczne sińce, które spowodował upadek.