Выбрать главу

– Może się założymy, Attingsborough – zaproponował. – Na pewno przegrałbyś mnóstwo pieniędzy.

– O masz ci los – powiedziała Lily. – Nie czytam jeszcze dobrze. Może nie uda mi się odczytać każdego słowa. – Pochyliła głowę i ujrzała z ulgą, że pierwsze zdanie nie należy do skomplikowanych, poza tym nie zawiera długich wyrazów.

– „Kiedy przeszedłem pustkowie tego świata” – przeczytała jednostajnie, przerywając co chwila. – „Znalazłem pewne miejsce, gdzie znajdowała się jaskinia, a kiedy usnąłem, miałem sen”. – Spojrzała z triumfalnym uśmiechem i opuściła książkę.

Panowie zaczęli bić brawo, markiz zagwizdał.

– Brawo, Lily – zawołał. – Może jednak dostaniesz się do nieba. Przyjmij moje najpokorniejsze, najuniżeńsze przeprosiny. – Wziął książkę z jej rąk i zamknął ją z trzaskiem.

Lily spojrzała na księcia, który zrobił w jej stronę kilka kroków. Uśmiech zamarł na jej ustach. Portfrey patrzył na nią z pobielałą twarzą. Wszyscy to zauważyli. W pokoju rozległy się podniecone szepty.

– Lily, skąd masz ten medalionik? – odezwał się dziwnym, stłumionym głosem.

Zakryła ręką wisiorek.

– Należy do mnie – odparła. – Rodzice mi go podarowali.

– Kiedy? – spytał.

– Zawsze go miałam, odkąd tylko pamiętam. Jest mój. – Znów ogarnął ją strach. Zacisnęła palce na łańcuszku.

– Pozwól, że mu się przyjrzę. – Podszedł do niej na wyciągnięcie ręki.

Lily zacisnęła jeszcze mocniej dłoń.

– Lyndon… – zaczęła Elizabeth.

– Pozwól mi go zobaczyć!

Dziewczyna odsunęła rękę. Patrzył na medalionik z twarzą jeszcze bardziej, o ile to było możliwe, pobladłą, wyglądał, jakby był bliski omdlenia.

– Ma splecione litery F i L – powiedział. – Otwórz go, proszę. Co znajduje się w środku?

– Lyndonie, o co chodzi? – W głosie Elizabeth zabrzmiała irytacja.

– Otwórz go! – Książę nie zwrócił uwagi na panią domu.

Lily potrząsnęła głową, przepełniona strachem, mimo że w pokoju przebywały inne osoby. Portfrey zdawał się nie być świadomy ich obecności, w końcu odwrócił wzrok od wisiorka i potarł oczy dłonią. Następnie, kiedy przyglądali mu się w milczeniu, poluzował krawat i wyciągnął spod koszuli złoty łańcuszek, na którym wisiał medalionik identyczny z tym, który miała dziewczyna.

– Istniały tylko dwa takie same – wyjaśnił. – To ja kazałem je zrobić. Czy w twoim coś jest, Lily?

Potrząsnęła głową.

– Dostałam go od taty – powiedziała. – On nie był złodziejem.

– Nie – odparł książę. – Nie, z pewnością nie był. Czy jest coś w środku?

Ponownie potrząsnęła głową i odstąpiła krok do tyłu.

– Jest pusty – oświadczyła. – Należy do mnie. Nie zabierze mi go pan. Nie pozwolę na to.

Elizabeth stanęła obok niej.

– Lyndon, sprawiłeś, że Lily się ciebie boi. Co to ma wszystko znaczyć? Kazałeś specjalnie zrobić dwa identyczne medalioniki?

– L oznacza Lyndon, a F – Frances. Moja żona. Twoja matka, Lily.

Dziewczyna spojrzała na niego bez wyrazu.

– Jesteś Lily Montague – powiedział, patrząc na nią. – Moją córką.

Lily potrząsnęła głową. Miała wrażenie, że szumi jej w uszach.

– Lyndon. – Usłyszała głos Elizabeth. – Skąd takie przypuszczenie? Może…

– Wiem to, odkąd ujrzałem ją w kościele w Newbury. Z wyjątkiem błękitnych oczu jest niesamowicie podobna do Frances, do swojej matki.

– Do licha! Spójrzcie na pannę Doyle – powiedział zupełnie niepotrzebnie jeden z mężczyzn.

Książę podskoczył do Lily i złapał ją w ramiona. Dziewczyna, na wpół przytomna, ujrzała swój, nie, jego medalionik, zwisający z jego szyi tuż przed oczami.

Posadził ją na sofie i zaczął pocierać jej dłonie, a Elizabeth podłożyła pod głowę poduszkę.

– Nie miałem dowodów, Lily – powiedział książę. – Aż do tej pory. Wiedziałem, że żyjesz, chociaż nie miałem nic na potwierdzenie tego faktu. Nie mogłem cię odnaleźć. Nigdy nie przestałem cię szukać. A kiedy weszłaś do kościoła…

Lily potrząsała głową. Nie chciała tego słuchać.

– Lyndon – odezwała się spokojnie Elizabeth. – Wolniej. Sama ledwo jestem przytomna. Wyobraź sobie, jak musi się czuć Lily.

Książę popatrzył na Elizabeth, a potem rozejrzał się po pokoju.

– Tak – powiedziała. Inni taktownie wyszli z pokoju. – Lily, kochanie, nie masz się czego bać. Nikt nie ma zamiaru nic ci zabierać.

– Mama i tata byli moimi rodzicami – wyszeptała dziewczyna.

Elizabeth pocałowała ją w czoło.

– Co tu się dzieje? – Od drzwi rozległ się nowy, energiczny głos. – Joseph powiedział mi, żebym szybko tu przyszedł. Lily?

Krzyknęła i zerwała się na nogi. Znalazła się w jego ramionach, zanim zrobiła choć krok od sofy. Objął ją mocno, przycisnęła twarz do jego piersi.

– To ja ją wytrąciłem z równowagi, Kilbourne – wyjaśnił książę. – Właśnie oznajmiłem jej, że jest moją córką.

Lily wtuliła się mocniej w ciepłe i bezpieczne ramiona Neville'a.

– Tak, wiem o tym – usłyszała. – To prawda.

*

– List adresowano do lady Frances Lilian Montague – wyjaśniał Neville. – Ktoś jednak napisał poniżej innym charakterem pisma, tak mnie przynajmniej zapewnił pastor, „Lily Doyle”.

Siedział na sofie obok niej, trzymając ją za rękę. Dziewczyna była tak oszołomiona, że sprawiała wrażenie nieobecnej. Książę Portfrey przeszedł przez pokój i wrócił ze szklanką brandy, którą bez słowa jej podał. Potrząsnęła głową. Odstawił szklankę i usiadł na krześle naprzeciwko. Patrzył na nią teraz, niemal pożerając ją wzrokiem. Elizabeth przechadzała się po pokoju.

– Gdybyśmy tylko wiedzieli, co było w tym liście – powiedział Portfrey smutno.

– Ależ wiemy – odezwał się Neville. – List zaadresowano do Lily Doyle. William Doyle był jej najbliższym krewnym, chociaż nie zdawał sobie sprawy z jej istnienia. Pastor otworzył list i przeczytał go.

– I pamięta jego treść? – spytał gwałtownie książę.

– Jeszcze lepiej. Sporządził odpis. Po przeczytaniu listu poradził Williamowi, by zaniósł list do Nuttall Grange do barona Onslow, dziadka Lily. Pomyślał jednak, że William powinien dostać kopię. Może uważał, że Doyle'owie zechcą jakiegoś zadośćuczynienia za lata opieki Thomasa Doyle'a nad Lily.

Dziewczyna splatała między palcami kosztowne frędzle zdobiące wieczorową suknię. Zachowywała się spokojnie i apatycznie, jak dziecko siedzące w towarzystwie dorosłych.

– Czy masz tę kopię, Kilbourne? – powiedział z napięciem w głosie książę.

Neville wyjął list z kieszeni i podał bez słowa. Portfrey zaczaj po cichu czytać.

– Lady Frances Montague poinformowała swego ojca, że na kilka miesięcy wyjeżdża do chorej szkolnej koleżanki – powiedział po kilku minutach Neville. Elizabeth usiadła przy nich. – Tak naprawdę udała się do swej byłej pokojówki i jej nowo poślubionego męża, Beatrice i Thomasa Doyle'ów, by u nich urodzić dziecko.

Lily rozplotła frędzle i od nowa zaczęła je splatać.

– Małżeństwo z Lyndonem Montague zawarte zostało w sekrecie mówił dalej Neville. – Obydwoje postanowili, że nie zdradzą tej tajemnicy, dopóki on nie wróci z Holandii. Wysłano go jednak z pułkiem do Indii Zachodnich, a ona odkryła, że spodziewa się dziecka. Bała się gniewu ojca i teścia. Co gorsza, bała się swego kuzyna, który zmuszał ją do ślubu, by odziedziczyć fortunę i majątek, a także tytuł po śmierci Onslowa. Bała się tego, co zrobi jej i dziecku, kiedy dowie się prawdy.