– Pan Dorsey? – spytała Elizabeth.
– Nie kto inny. – Książę złożył list i umieścił go na kolanach. Znów spojrzał na Lily. – Jakże byliśmy naiwni, wierząc, że nasze małżeństwo ochroni Frances przed tym człowiekiem. Stało się, oczywiście, inaczej.
– Bała się wrócić do domu z dzieckiem – ciągnął dalej Neville. – Czekała, aż mąż przyjedzie z Indii Zachodnich. Napisała mu o sytuacji, w jakiej się znalazła. Tymczasem zostawiła dziecko u Doyle'ów. Zapewne chciała wierzyć, że wkrótce po nie wróci razem z mężem. Bała się jednak o własne bezpieczeństwo. Zostawiła więc z dzieckiem medalionik i list, jakby przeczuwała, że spotkają coś złego.
– Zawsze uważałem, że jej śmierć nie była przypadkowa – powiedział książę. – Podejrzewałem, że to Dorsey ją zabił. Istotnie poinformowała mnie, że spodziewa się dziecka, jeśli jednak napisała jeszcze jeden list, z pewnością go nie otrzymałem. Kiedy zmarła, dziecka przy niej nie było i nikt o niczym nie wiedział. Myślałem, że mogła się pomylić, kiedy pisała pierwszy list, lub że poroniła. Jednak z niewiadomych przyczyn zawsze wiedziałem, że dziecko istnieje, że gdzieś w świecie jest ktoś, kto jest moim synem lub córką. Sprawdziłem każdą możliwość, która mi przyszła do głowy, nie wiedziałem jednak o Beatrice Doyle.
– Lyndon, czy to pan Dorsey próbował zabić Lily? – spytała Elizabeth. – Nie mogę wprost uwierzyć, że byłby do tego zdolny.
– Onslow jest ciężko chory – powiedział Neville. – Prawdopodobnie to Dorseyowi William Doyle dostarczył list. Doyle odkrył więc prawdę, chociaż był przekonany, że Lily nie żyje. Ciekawe, czy śmierć Williama Doyle'a to też był wypadek. Może domagał się od Onslowa jakiejś nagrody za lata opieki nad jego wnuczką. Pastor z Leavenscourt z pewnością ma szczęście, że jeszcze żyje. Nagle Lily pojawiła się w Newbury. Dorsey również znajdował się w kościele. Zobaczył to samo, co Portfrey.
– Lily. – Książę pochylił się nagle na krześle i wziął jej wolną rękę w swe dłonie. List upadł zapomniany na podłogę. – Beatrice i Thomas Doyle'owie to twój ojciec i matka. Stworzyli ci rodzinę i dali bezpieczeństwo, wychowali cię i obdarzyli głęboką miłością. Nikt, a już na pewno nie ja, nie ma zamiaru ci ich odbierać. Zawsze będą twoimi rodzicami.
Wtuliła głowę w ramię Neville'a, widział jednak, że uniosła wzrok, by spojrzeć na Portfreya.
– Kochaliśmy się, Lily – rzekł książę. – Twoja m… Frances i ja. Jesteś dzieckiem zrodzonym z uczucia. Obdarzylibyśmy cię naszą miłością, gdyby… – Zaczerpnął powietrza i wypuścił je wolno. – Kochała cię na tyle, by zapewnić ci, przynajmniej na jakiś czas, bezpieczeństwo. W ciągu ostatnich dwudziestu lat nie mogłem się pogodzić z jej śmiercią i nie mogłem zrezygnować z myśli, że istniejesz naprawdę. Nie porzuciliśmy cię. Jeśli mogłabyś pomyśleć o niej, o Frances, mojej żonie, jako o twojej mamie, Lily, gdyby ona nie… Jeśli mogłabyś tylko pomyśleć o mnie jak o twoim ojcu… Nie chciałbym rywalizować z twoim tatą. Nigdy. Pozwól mi jednak… – Podniósł jej rękę do ust, a potem uwolnił ją i wstał.
– Gdzie się wybierasz? – spytała Elizabeth.
– Lily jest w szoku – powiedział. – A ja tylko samolubnie zawracam jej głowę. Muszę wyjść, Elizabeth. Wybaczysz mi? Przyjdę jutro, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Nie próbuj jednak zmuszać Lily, by mnie przyjęła. Opiekuj się nią.
– Wasza książęca mość – dziewczyna odezwała się po raz pierwszy, odkąd Neville wszedł do pokoju. Portfrey i Elizabeth odwrócili się do niej. – Przyjmę pana… jutro.
– Dziękuję. – Nie uśmiechnął się, ale kiedy spojrzał na nią, znów nie mógł oderwać od niej wzroku. Wreszcie ukłonił się oficjalnie i ruszył w kierunku drzwi.
– Poczekaj na mnie, Portfrey – odezwał się Neville. – Zaraz do ciebie przyjdę.
Książę skinął głową i wyszedł z Elizabeth.
Neville wstał, pociągając za sobą Lily. Objął ją ramionami i przytulił do siebie. Jakie to jest uczucie, zastanawiał się, kiedy ktoś odkrywa, że jego ukochani rodzice nie są prawdziwymi rodzicami? Próbował sobie wyobrazić, jak sam odkrywa taką prawdę. Czułby się pozbawiony korzeni, kotwicy. Czułby… strach.
– Zapomnij o przyjęciu – powiedział. – Idź do swojego pokoju. Zadzwoń po Dolly i połóż się do łóżka. Spróbuj zasnąć. Dobrze?
– Tak.
Nie mógł znieść jej apatii, tego, że zachowywała się tak posłusznie jak grzeczne dziecko. To było do niej niepodobne. Portfrey miał rację. Przeżyła szok. Przypomniał sobie, jak zachowywała się tuż po śmierci Doyle' a.
– Staraj się dzisiaj w nocy nie myśleć o tym. Jutro łatwiej ci będzie przyzwyczaić się do nowych okoliczności. Na pewno w końcu dojdziesz do wniosku, że wcale nic nie straciłaś. Co innego, kiedy ktoś dba o dziecko zrodzone z własnego ciała, a co innego, kiedy darzy się miłością i przywiązaniem dziecko kogoś innego, dziecko, za które wcale nie trzeba odpowiadać. Tak właśnie postąpili twoi rodzice. Nie znałem twojej mamy, zawsze jednak byłem pełen podziwu, że ojciec może obdarzać swe dziecko tak bezgraniczną miłością, jaką twój ojciec obdarzał ciebie. Wcale ich nie straciłaś. Tyle tylko, że zyskałaś osoby, które cię będą kochać i dbać o ciebie w przyszłości i nie będą odczuwać zazdrości o przeszłość.
– Jestem taka zmęczona. – Podniosła ku niemu bladą twarz i popatrzyła szeroko otwartymi oczami. – Nie mogę myśleć, wszystko mi się plącze.
– Wiem. – Pochylił się nad nią i pocałował. Oddała mu pocałunek i uniosła ramiona, by objąć go za szyję.
Tęsknił za nią okropnie w trakcie podróży do Leicester. Umierał z niepokoju o jej bezpieczeństwo – zwłaszcza po tym, kiedy przeczytał list. Czując znów jej drobne, kształtne ciało, jej ramiona oplecione wokół swej szyi, jej usta przylegające do jego ust, czuł jak zaczyna ogarniać go głód. To jednak nie był czas na namiętność. Tej nocy musiał załatwić ważną sprawę, czekał na niego Portfrey.
– Idź spać, kochanie – powiedział, podnosząc głowę i ujmując jej twarz w swe dłonie. – Zobaczymy się jutro.
– Tak. Jutro. Może jutro będę w stanie myśleć.
24
Lily obudziła się z głębokiego snu, kiedy w jej pokoju świeciło już poranne słońce. Odsunęła okrycie, wyskoczyła z łóżka i przeciągnęła się – tak jak zawsze. Jaki miała osobliwy sen! Nie mogła go sobie przypomnieć, pamiętała jednak, że był dziwaczny.
Nagle zatrzymała się w pół ruchu.
I przypomniała sobie. To nie był sen.
Nie była Lily Doyle. Tata nie był jej prawdziwym ojcem. Nie była nawet Lily Wyatt, hrabiną Kilbourne. Była lady Frances Lilian Montague, obcą osobą. Córką księcia Portfrey. Wnuczką barona Onslow.
Przez chwilę miała ochotę znów uciec w sen, to byłoby jednak daremne. Zmagała się z ogarniającą ją paniką.
Kim jest?
Przez siedem miesięcy spędzonych w Hiszpanii walczyła o to, by nie zapomnieć swojej tożsamości. Nie było to łatwe. Zabrano jej wszystko – ubrania, medalionik, wolność, ciało. A jednak trwała kurczowo przy podstawowej wiedzy o tym, kim jest – nie chciała z tego zrezygnować.
A teraz, dzisiaj rano, już nie wiedziała, kim jest. Kim jest Frances Lilian Montague? Czy ten srogi, przystojny mężczyzna o błękitnych, jak jej, oczach, to ojciec? Czy kobieta, której inicjał spleciony z jego inicjałem widniał na medalioniku, mogła być jej matką?
Rozdzielono ich, księcia, który był jej ojcem, i kobietę, która była jej matką, tuż po ślubie. Lily wiedziała, co wtedy oboje czuli. Znała ból tęsknoty i samotności. Zeszłego wieczoru książę powiedział, że Lily została poczęta z miłości. Jej matka wierzyła, że zostawia nowo narodzone dziecko jedynie na krótko u swej wiernej pokojówki i jej męża. U prostych, uczciwych ludzi, którzy zostali rodzicami Lily.