Główne obchody urodzinowe hrabiny miały odbyć się wieczorem, ale ponieważ tylu gości przybyło do Newbury Abbey, nawet na herbacie panował tłok. Na dworze był wilgotny, jesienny dzień. Wszyscy z chęcią pozo – stali w domu.
Wszyscy, z wyjątkiem Elizabeth. Oczywiście, cieszyła się, że wróciła do domu, że może ujrzeć krewnych, wziąć udział w rodzinnej uroczystości. A jeszcze bardziej cieszyła się z tego, że mogła zobaczyć, jak zaczynają się spełniać nadzieje, którymi żywiła się już od wiosny. Chociaż oficjalnie okazją były urodziny Klary, wszyscy wiedzieli, że czekało ich jeszcze coś ważniejszego. Ten rodzaj miłości, który łączył Neville'a i Lily był tak niezwykły i cudowny, że nie sposób było go nie zauważyć.
To cieszyło nieegoistyczną cząstkę jej duszy.
Ale zasmucało samolubną.
Już nie będzie potrzebna. Ani Lily, ani jej ojcu.
Wymknęła się cicho z salonu, wcześniej niż większość gości, zabrała z pokoju płaszcz, kapelusz i rękawiczki i wybrała się na samotny spacer do skalnego ogrodu. O tej porze roku prezentował się ponuro i bezbarwnie. Przypomniała sobie, jak przyszła tutaj, kiedy Lily przybyła do Newbury Abbey tego dnia, kiedy miały odbyć się zaślubiny Lauren i Neville'a. Lyndon wypytywał wtedy bardzo dokładnie Lily, a Elizabeth zbeształa go, nie wiedząc, że już wtedy podejrzewał prawdę. Minęło od tamtej chwili tyle czasu…
– Czy nie przyda ci się towarzystwo? – usłyszała. – A może wolisz zostać sama?
Przyszedł tutaj za nią. Odwróciła się i uśmiechnęła do niego. Pragnęła być na tyle silna, by móc powiedzieć, że tak, rzeczywiście pragnie być sama, ale nie chciała kłamać. Samotność czekała ją przez resztę życia. Po co miała zacząć się wcześniej niż to konieczne…
– Lyndonie, czy to cię nie smuci? – spytała kiedy podszedł bliżej. – Spędziłeś z nią tak mało czasu. – Obserwowała zmianę swojego przyjaciela od odkrycia prawdy o Lily z zachwytem i radością, ale jednocześnie z bólem serca.
– Że opuści mnie dla Kilbourne'a? Tak, trochę. Ostatnie miesiące były najszczęśliwszym okresem w moim życiu. Może pójdziemy rododendronową ścieżką? Nie będzie ci za zimno?
Potrząsnęła głową. Zauważyła jednak, że nie podał jej ramienia. Nigdy nie czuła się skrępowana w jego towarzystwie. Teraz ogarnęło ją zakłopotanie.
– Mam jednak powody do zadowolenia. Lily będzie szczęśliwa, oczywiście jeśli go przyjmie. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Hrabina zresztą również, jak i wszyscy w Newbury. Cieszę się z tego, Elizabeth, że teraz będę mógł zająć się swoim życiem.
– Kiedy bardzo płakałeś latem nad grobem Frances, tak jak i Lily, czy w końcu pogodziłeś się z tym, że jej już nie ma? Musiałeś ją naprawdę bardzo kochać.
– Tak – przyznał. – Dawno, dawno temu. Myślałem, by znów się ożenić, mieć syna i wychować go na swego dziedzica. A potem zacząłem sobie wyobrażać, że odnajduję dziecko Frances i moje, i okazuje się, że to syn. Wyobrażałem sobie, jak rośnie wrogość i uraza pomiędzy dwoma braćmi, między dwojgiem moich dzieci, z których tylko jedno może zostać dziedzicem.
Na ścieżce prowadzącej na wzgórze było piękniej niż w ogrodzie. Wielobarwne liście zwisały nad ich głowami i leżały u ich stóp. Do zimy było jeszcze daleko.
– Nie jest jeszcze za późno, Lyndonie. – Zmusiła się, by to powiedzieć, j ej serce było zimne niczym chłodna bryza wiejąca im w twarze. – Chodzi mi o to, że jeszcze doczekasz się syna i dziedzica. Nie jesteś stary. I stanowisz dobrą partię. Jeśli poślubisz młodą kobietę, może dać ci jeszcze wiele dzieci. Możesz założyć rodzinę, by pocieszyć się brakiem Lily.
– To właśnie mi radzisz, moja przyjaciółko?
– Tak – odparła, mając nadzieję, że jej głos jest tak zimny i stanowczy, jak tego pragnęła.
Zawsze uwielbiała tę ścieżkę, w najwyższym punkcie górowała nad wierzchołkami drzew i nagle rozpościerał się piękny widok na park i morze malujące się w oddali. W ciszy, jaka zapadła, Elizabeth starała się skoncentrować na podziwianiu krajobrazu. Zdała sobie sprawę, że się zatrzymali.
– A czy siebie uważasz za młodą, Elizabeth? – spytał w końcu.
Serce w niej zamarło. Spojrzała na ołowiane, szare morze, starając się nie zważać, że książę rozplata jej ściśnięte za plecami palce i bierze jej rękę w swą dłoń.
– Niewystarczająco – powiedziała. – Nie jestem wystarczająco młoda, Lyndonie. Mam trzydzieści sześć lat. Pozostałam niezamężna z własnego wyboru. Postanowiłam, że nie wyjdę za mąż bez miłości. Teraz jestem już za stara.
– Czy kochasz mnie?
Odwrócił się do niej i patrzył wyczekująco. Serce biło jej tak mocno, że zabrakło jej tchu.
– Jak bliskiego przyjaciela – odparła.
– Ach – powiedział miękko. – Jaka szkoda, Elizabeth. Jeszcze kilka miesięcy temu mógłbym powiedzieć to samo. Ale już nie teraz. W takim razie nie ma sensu, bym poruszał z tobą temat małżeństwa, prawda? Nie kochasz mnie tak, jakbyś chciała kochać swojego męża?
– Lyndonie – wyszeptała. – Jest już za późno, bym mogła dać ci syna.
– Naprawdę? – Uniósł jej rękę i przycisnął do swych ust, zdjąwszy z niej przedtem rękawiczkę. – Ależ ty masz dopiero trzydzieści sześć lat, moja droga.
Śmiał się. O, nie otwarcie, ale w głosie tego okropnego człowieka pobrzmiewał śmiech. Próbowała wyrwać mu rękę, ale przytrzymał ją jeszcze mocniej.
– Lyndonie, zachowuj się rozsądnie. Nic mi nie jesteś winien. Powinieneś pamiętać o powinności wobec swego nazwiska i pozycji.
– Powinienem pamiętać o sobie. Moją powinnością jest poślubić ciebie, Elizabeth. Kocham cię. Czy wyjdziesz za mnie?
– Och. – Przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć, on zaś odwrócił jej dłoń i odszukał ustami odsłonięty nadgarstek. – Pożałujesz tego już po kilku dniach, kiedy sprawy Lily ułożą się i zdasz sobie sprawę, że możesz teraz robić, co tylko zechcesz.
– Czy to znaczy, że mi odmawiasz, moja droga? – Nagle posmutniał, w jego głosie nie słychać już było śmiechu. – Czy możesz spojrzeć na mnie i powiedzieć, że taka jest twoja decyzja, że mnie nie kochasz i wolisz resztę życia spędzić sama zamiast ze mną? Spójrz mi w oczy.
Odwróciła głowę i popatrzyła najpierw na jego podbródek, a potem prosto w błękitne oczy. Czy to spojrzenie było przeznaczone dla niej? Takie samo, jakim patrzył Neville na Lily i jakiego ona im zazdrościła? Portfrey nie odrywał od niej oczu.
– Obiecaj, że nie pożałujesz tej decyzji. – Nadzieja i strach tworzyły osobliwą mieszankę, przyprawiając ją niemal o mdłości. – Obiecaj, że nie będziesz żałował, jeśli za rok lub dwa nie doczekamy się dzieci. Obiecaj…
Zaczął ją mocno całować.
– Aż do tej pory nie wiedziałem, że potrafisz pleść takie androny, Elizabeth – powiedział minutę później.
– Lyndonie. – Zamrugała powiekami. W niewiadomy sposób jej ręce znalazły drogę do jego ramion. – Och, Lyndonie, jesteś taki, taki…
Pocałował ją znowu, tym razem mocniej, wsunął język pomiędzy jej rozchylone wargi i zęby aż do wnętrza ust. Był to tak szokująco intymny dotyk, że straciła oddech, poczuła, że słabnie w kolanach i musiała zacisnąć ramiona na jego szyi, by nie upaść. A potem oddała pocałunek, dotykając jego język swoim, ssąc go, słuchając z radością jak odpowiada cichym pomrukiem.
Uśmiechał się, kiedy znów podniósł głowę.
– Przepraszam. Przerwałem ci. Co mówiłaś?
– Mam przeczucie, że nie pozwolisz mi skończyć żadnego zdania, którego nie będziesz chciał usłyszeć – odezwała się srogim tonem.
– Szybko się uczysz. – Żartobliwie potarł jej nos swoim. Znów zaczął ją całować delikatnie od policzka do skroni, a następnie lekko kąsać jej ucho, czym wywołał stłumiony okrzyk rozkoszy. – Jesteś przecież inteligentną kobietą. Teraz już wiesz, jak będę wymuszał małżeńskie posłuszeństwo.