– Wszystko w porządku. Ogłosili, że przystępują do wojny, ale na razie jeszcze nikt nie strzela, przynajmniej tu, w Anglii. Masz jakieś wiadomości od chłopców?
– Obaj świetnie sobie radzą. Właśnie dostałam pocztówkę od Liama z Palm Beach. Pisze, że Jacqueline jest jeszcze ładniejsza z opalenizną. Hugh zabrał mnie na przejażdżkę swoim samochodem. Wspaniała maszyna.
– Czy nie jeździ zbyt szybko?
– Prowadził bardzo ostrożnie i nie chciał nawet wypić małego koktajlu. Powiedział, że kierowcy jeżdżący takimi samochodami w ogóle nie powinni pić alkoholu.
– Trochę mnie uspokoiłaś.
– A w ogóle to wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, kochanie! Co robisz w Anglii?
– Jestem w Liverpoolu i czekam na odpłynięcie statku do Nowego Jorku, ale zgubiłam gdzieś Petera. Chyba nie wiesz nic na jego temat?
– Oczywiście, że wiem. Zwołał na pojutrze rano zebranie zarządu.
Nancy nie posiadała się ze zdumienia.
– Masz na myśli piątek rano?
– Tak, kochanie. O ile się nie mylę, pojutrze jest właśnie piątek – odparła ciotka Tilly z odrobiną zgryźliwości w głosie. Jej ton miał oznaczać: Nie jestem jeszcze taka stara, żeby nie wiedzieć, jaki mamy dzień tygodnia.
Nancy przestała cokolwiek rozumieć. Jaki był sens zwoływać posiedzenie, skoro nie będą mogli w nim uczestniczyć, ani ona, ani Peter? Poza nimi w skład zarządu wchodzili tylko ciotka Tilly i Danny Riley, którzy nie mogli podjąć samodzielnie żadnej decyzji.
Pachniało to spiskiem. Czyżby Peter planował jakiś podstęp?
– Jaki jest porządek zebrania, ciociu?
– Właśnie go przeglądałam. Przeczytam ci. „Celem zebrania jest zaaprobowanie sprzedaży spółki Buty Blacka spółce General Textiles na warunkach wynegocjowanych przez prezesa zarządu.”
– Dobry Boże! – Nancy doznała tak wielkiego szoku, że o mało nie zemdlała. Peter postanowił sprzedać firmę bez jej wiedzy i zgody!
Przez chwilę nie mogła wykrztusić ani słowa. Potem, kiedy odrobinę doszła do siebie, powiedziała drżącym głosem:
– Czy mogłabyś przeczytać mi to raz jeszcze, ciociu?
Ciotka Tilly postąpiła zgodnie z jej życzeniem.
Nancy poczuła, że ogarnia ją lodowate zimno. W jaki sposób Peterowi udało się do tego doprowadzić? Kiedy zajmował się ustaleniem warunków porozumienia? Prawdopodobnie pracował nad tym od chwili, kiedy przekazała mu swój poufny raport. Pozornie rozważał jej propozycje, podczas gdy w rzeczywistości spiskował przeciwko niej!
Zawsze wiedziała, że jest słabym człowiekiem, ale nigdy nie podejrzewała, że okaże się zdolnym do takiej zdrady.
– Jesteś tam, Nancy?
Z trudem przełknęła ślinę.
– Tak, jestem. Po prostu bardzo mnie to zaskoczyło. Peter o niczym mi nie powiedział.
– Naprawdę? To chyba nieładnie z jego strony, prawda?
– Najwyraźniej zależy mu na tym, żeby przepchnąć sprawę pod moją nieobecność… ale przecież jego też nie będzie na zebraniu! Wypływamy dzisiaj, więc dotrzemy do domu najwcześniej za pięć dni.
A mimo to Peter zniknął… – pomyślała.
– Czy przypadkiem nie ma teraz jakiegoś połączenia lotniczego?
– Clipper!
Nancy natychmiast przypomniała sobie, że pisały o tym wszystkie gazety. Przelot nad Atlantykiem trwał niewiele ponad dzień. Czyżby Peter wpadł właśnie na ten pomysł?
– Zgadza się, Clipper – potwierdziła ciotka Tilly. – Danny Riley powiedział, że Peter wraca Clipperem i zjawi się prosto na zebranie.
Nancy nie mogła uwierzyć, że jej własny brat okłamał ją w tak bezwstydny sposób. Przyjechał z nią aż do Liverpoolu, aby utwierdzić ją w przekonaniu, że popłynie tym samym statkiem co ona. Najprawdopodobniej wyruszył do Southampton w chwilę po tym, jak rozstali się w holu przy recepcji. Jak mógł spędzić z nią tyle czasu, jedząc, rozmawiając i dyskutując o czekającej ich podróży, gdy w rzeczywistości od samego początku planował to ohydne oszustwo?
– A czy ty nie możesz przylecieć tym Clipperem? – zapytała ciotka Tilly.
Czy nie było za późno? Peter na pewno wszystko starannie obliczył. Domyślał się, że Nancy natychmiast zacznie poszukiwać drogi wyjścia z pułapki, jak tylko przekona się, że została sama w Liverpoolu, więc bez wątpienia starał się urządzić to tak, by nie zdołała go dogonić. Jednak dokładne wyliczenia czasowe nie stanowiły jego najmocniejszej strony; istniała szansa, że coś przeoczył.
Na razie jednak nie miała odwagi w to uwierzyć.
– Spróbuję – oświadczyła z determinacją. – Do widzenia, ciociu.
Odłożyła słuchawkę.
Zastanowiła się przez chwilę. Peter wyjechał wczoraj wieczorem, więc zapewne podróżował przez całą noc. Clipper odlatywał dzisiaj, by jutro dotrzeć do Nowego Jorku, dzięki czemu Peter miał szansę znaleźć się w Bostonie w piątek rano. Ale o której dokładnie był zaplanowany start z Southampton? I czy uda jej się dotrzeć tam na czas?
Czując szaleńcze bicie serca podeszła do głównego recepcjonisty i zapytała, o której godzinie odlatuje z Southampton Clipper Pan American Airways.
– Spóźniła się pani.
– Może jednak będzie pan uprzejmy sprawdzić – poprosiła starając się nie dać po sobie poznać zniecierpliwienia.
– Punktualnie o drugiej – odparł, zerknąwszy do rozkładu lotów.
Spojrzała na zegarek: zbliżało się południe.
– Nie zdążyłaby pani do Southampton, nawet gdyby miała pani samolot – poinformował ją recepcjonista.
Nancy nie dawała za wygraną.
– A są tu jakieś samoloty?
Na twarzy mężczyzny pojawił się wyraz uprzejmego znużenia, z jakim pracownicy hoteli na całym świecie zwracają się do głupich, nie rozumiejących najprostszych spraw cudzoziemców.
– Owszem, na lotnisku, mniej więcej piętnaście kilometrów stąd. Zazwyczaj nie ma żadnego problemu z pilotami. Zawiozą panią, dokąd pani zechce, to tylko kwestia ceny. Ale najpierw musi pani dotrzeć na lotnisko, znaleźć pilota, wystartować, polecieć, wylądować gdzieś w pobliżu Southampton, a potem dotrzeć do portu. Proszę mi wierzyć, tego nie da się zrobić w dwie godziny.
Odwróciła się, ogarnięta rozpaczą.
Jednak już dawno temu przekonała się, że w interesach przede wszystkim należy zachować spokój. Kiedy wszystko szło źle, sztuka polegała na tym, by znaleźć sposób, żeby zaczęło iść dobrze. Skoro nie mogę dotrzeć na czas do Bostonu, może stąd uda mi się nie dopuścić do transakcji – pomyślała.
Wróciła do kabiny. W Bostonie właśnie minęła siódma. Jej prawnik, Patrick „Mac” MacBride, będzie jeszcze w domu. Podała telefonistce jego numer.
Mac był takim człowiekiem, jakim powinien być jej brat. Po śmierci Seana zajął się wszystkim: dochodzeniem przyczyny zgonu, pogrzebem, testamentem i osobistym majątkiem Nancy. Wspaniale zatroszczył się o chłopców, chodząc z nimi na mecze, kibicując im, kiedy występowali w szkolnych drużynach, doradzając w sprawie wyboru uczelni i zawodu. Rozmawiał z nimi także o różnych niespodziankach, jakie może zgotować im życie. Kiedy umarł ojciec, Mac ostrzegał Nancy przed wyrażeniem zgody na objęcie przez Peter funkcji prezesa zarządu. Postąpiła wbrew jego radom, a teraz okazało się, że miał rację. Wiedziała, że podkochuje się w niej, lecz nie było to nic groźnego; jako głęboko wierzący katolik za nic w świecie nie zdradziłby swojej zwyczajnej, pucołowatej, wiernej żony. Nancy bardzo go lubiła, choć z całą pewnością nie był typem mężczyzny, w jakim mogłaby się kiedykolwiek zakochać: tłustawy, łagodny i lekko łysiejący, ją zaś zawsze pociągali silni mężczyźni o bujnych czuprynach – tacy jak Nat Ridgeway.
Czekając na połączenie miała dość czasu, by pomyśleć o ironii losu. Wspólnikiem Petera w spisku przeciwko niej okazał się właśnie Nat Ridgeway, były zastępca ojca i jej dawny adorator. Nat opuścił firmę – i Nancy – ponieważ nie mógł zostać szefem, teraz zaś, będąc już prezesem General Textiles, ponowił próbę przejęcia kontroli nad Butami Blacka.
Wiedziała, że przebywał w Paryżu w tym samym czasie co ona, choć ani razu nie udało się jej go spotkać, ale Peter na pewno widział się z nim wielokrotnie i prawdopodobnie tam właśnie ostatecznie ubił interes, udając przed nią, że ugania się za najnowszymi fasonami butów. Nancy niczego nie podejrzewała. Kiedy teraz myślała o tym, jak łatwo dała się zwieść, ogarnęła ją ogromna wściekłość na Petera, Nata, a przede wszystkim na siebie.
Zadzwonił telefon. Natychmiast podniosła słuchawkę; miała dzisiaj szczęście.
– Proszę? – odezwał się Mac z ustami pełnymi jedzenia.
– Mac, tu Nancy.
Przełknął pośpiesznie.
– Dzięki Bogu, że dzwonisz. Szukałem cię po całej Europie. Peter usiłuje…
– Wiem, przed chwilą się o tym dowiedziałam – przerwała mu. – Jakie są warunki transakcji?
– Jedna akcja General Textiles i dwadzieścia siedem centów gotówką za pięć akcji Blacka.
– Boże, to przecież półdarmo!
– Biorąc pod uwagę aktualną stopę zysku…
– Ale wartość naszych aktywów jest dużo większa!
– Wcale nie twierdzę, że nie jest.
– Przepraszam, Mac. Zdenerwowałam się.
– Doskonale cię rozumiem.
Dochodziły do niej piski dzieci. Miał ich pięcioro, same córki. Słyszała również muzykę z radia i gwizd czajnika z wodą.
– Zgadzam się, że cena jest zbyt niska – odezwał się po chwili. – Co prawda odzwierciedla aktualną stopę zysku, ale nie bierze pod uwagę wartości aktywów i przyszłościowego potencjału.
– To oczywiste.
– Jest jeszcze jedna sprawa.
– Słucham.
– Peter będzie zarządzał firmą przez pięć lat od chwili jej przejęcia, ale dla ciebie nie ma tam miejsca.
Nancy zamknęła oczy. To był najcięższy cios ze wszystkich, jakie ją do tej pory spotkały. Zrobiło jej się słabo. Leniwy, głupi Peter, którego zawsze chroniła i osłaniała, zostanie w firmie, podczas gdy ona, dzięki której interes jeszcze się w ogóle kręcił, znajdzie się na bruku.