– Na Wall Street rządzą sami Żydzi, a…
– Wydaje mi się, że mocno przesadzasz – przerwała jej matka, unikając wzroku ojca. – To prawda, że w biznesie działa wielu Żydów i innych niezbyt przyjemnych osobników, ale większość stanowią bardzo przyzwoici ludzie. Nie zapominaj o tym, że twój dziadek także był właścicielem banku.
– Niewiarygodne, że zaczynając od ostrzenia noży w ciągu zaledwie dwóch pokoleń udało nam się zajść aż tak wysoko! – zauważył Percy.
– Dobrze wiesz, kochanie, że zgadzam się z twoimi poglądami – ciągnęła matka – ale nawet jeśli w coś wierzysz, to wcale nie oznacza, że musisz za to umrzeć. Żadna idea nie jest tego warta.
Margaret nie posiadała się ze zdumienia. Matka dała wyraźnie do zrozumienia, że za faszyzm nie było warto umierać, a to dla ojca oznaczało niemal bluźnierstwo. Nigdy do tej pory nie słyszała, by matka tak otwarcie wystąpiła przeciwko niemu. Elizabeth także była wstrząśnięta. Obie spojrzały na ojca, który poczerwieniał nieco i chrząknął z dezaprobatą, lecz wybuch, którego się spodziewały, nie nastąpił. I to chyba było z tego wszystkiego najbardziej zdumiewające.
Podano kawę. Margaret zorientowała się, że dotarli już do przedmieść Southampton. Za kilka minut pociąg zatrzyma się na stacji. Czy Elizabeth na pewno się uda?
Pociąg zwolnił biegu.
– Wysiadam na głównej stacji – powiedziała Elizabeth do kelnera. – Czy mógłby pan przynieść mój bagaż z sąsiedniego wagonu? To czerwona skórzana torba. Nazywam się lady Elizabeth Oxenford.
– Oczywiście, proszę pani.
Wzniesione z czerwonej cegły, jednopiętrowe domki przesuwały się za oknem niczym żołnierze podczas defilady. Margaret nie spuszczała wzroku z ojca. Nie odezwał się ani słowem, ale twarz nabrzmiała mu tłumionym z najwyższym trudem gniewem. Matka dotknęła uspokajająco jego kolana.
– Tylko nie rób żadnej sceny, kochanie – poprosiła.
Nie odpowiedział.
Pociąg wjechał na stację.
Elizabeth siedziała przy oknie. Margaret przechwyciła jej znaczące spojrzenie, więc wstała wraz z Percym, żeby ją przepuścić, po czym znowu usiadła.
Ojciec podniósł się z miejsca.
Pozostali pasażerowie wyczuli wzbierające napięcie, gdyż umilkli i obserwowali rozwój wydarzeń. W chwili gdy pociąg znieruchomiał, ojciec i Elizabeth stali twarzą w twarz w przejściu między stolikami.
Margaret po raz kolejny musiała przyznać, że Elizabeth wybrała najodpowiedniejszą chwilę na to, by powiadomić rodzinę o swojej decyzji. W tych okolicznościach ojciec nie mógł użyć siły, a gdyby nawet spróbował, to na pewno powstrzymaliby go inni pasażerowie. Mimo to miała wrażenie, iż za chwilę zemdleje ze strachu.
Ojciec miał nabrzmiałą twarz i wytrzeszczone oczy. Oddychał głośno przez nos. Elizabeth była blada, ale zdecydowana.
– Jeśli teraz wysiądziesz z pociągu, już nigdy nie chcę cię widzieć na oczy – powiedział ojciec.
– Nie mów takich rzeczy! – wykrzyknęła Margaret, lecz było już za późno.
Matka rozpłakała się.
– Żegnajcie – powiedziała po prostu Elizabeth.
Margaret zerwała się i objęła mocno siostrę.
– Powodzenia! – szepnęła.
– Nawzajem – odparła Elizabeth, oddając uścisk.
Pocałowała Percy'ego w policzek, po czym pochyliła się nad stolikiem i złożyła pocałunek na mokrej od łez twarzy matki. Następnie wyprostowała się, spojrzała ponownie na ojca i zapytała drżącym głosem:
– Czy podasz mi rękę?
Jego twarz przypominała maskę wykrzywioną grymasem nienawiści.
– Moja córka nie żyje – odparł.
Matka krzyknęła rozpaczliwie.
W wagonie zapadła całkowita cisza, jakby wszyscy wiedzieli, że oto rodzinny dramat dotarł do tragicznego zakończenia.
Elizabeth odwróciła się i wyszła z wagonu.
Margaret miała ochotę chwycić ojca za ramiona i potrząsnąć nim tak, żeby zagrzechotały mu zęby. Jego bezsensowny upór napełnił ją wściekłością. Dlaczego, do wszystkich diabłów, nie mógł ustąpić nawet ten jeden jedyny raz? Przecież Elizabeth była dorosła i nikt przy zdrowych zmysłach nie wymagałby od niej, żeby do końca życia słuchała rodziców! Ojciec nie miał prawa tak postąpić. Kierując się wyłącznie gniewem i chęcią zemsty doprowadził do niepotrzebnego rozbicia rodziny. W tej chwili Margaret nienawidziła go całym sercem. Kiedy tak stał przed nią, wściekły i zaperzony, miała ochotę mu powiedzieć, że jest wstrętny, niesprawiedliwy i głupi, ale jak zwykle, zagryzła tylko wargi i nie odezwała się ani słowem.
Elizabeth przeszła obok okna wagonu, niosąc swoją czerwoną torbę. Spojrzała na nich wszystkich, uśmiechnęła się przez łzy, po czym uniosła z wahaniem rękę. Matka zaczęła cichutko pochlipywać, Percy i Margaret pomachali na pożegnanie, ojciec zaś odwrócił wzrok. W chwilę potem Elizabeth zniknęła im z oczu.
Ojciec usiadł na swoim miejscu. Margaret uczyniła to samo.
Rozległ się gwizdek i pociąg ruszył ze stacji.
Zobaczyli Elizabeth jeszcze raz, czekającą w kolejce do wyjścia. Spojrzała w ich stronę, kiedy mijał ją wagon restauracyjny, ale tym razem w jej oczach był tylko smutek.
Pociąg szybko nabrał prędkości.
– Nie ma to jak rodzina – odezwał się Percy. Choć miało to zabrzmieć sarkastycznie, w jego głosie dało się słyszeć wyłącznie gorycz.
Margaret zastanawiała się, czy jeszcze kiedykolwiek zobaczy siostrę.
Matka ocierała oczy małą chusteczką; nie była w stanie powstrzymać łez. Niezmiernie rzadko zdarzało się, by nie mogła nad sobą zapanować. Margaret nie pamiętała, kiedy po raz ostatni widziała ją płaczącą. Percy również sprawiał wrażenie bardzo poruszonego. Margaret była przygnębiona oddaniem, jakie jej siostra okazywała tak ohydnej sprawie, lecz jednocześnie nie mogła zdusić wzbierającego w niej uczucia triumfu. Elizabeth dopięła swego! Przeciwstawiła się ojcu i zrobiła to, na co miała ochotę! Stanęła z nim twarzą w twarz, pokonała go i uciekła od niego.
Może ona, Margaret, zdoła kiedyś zrobić tak samo?
Poczuła zapach morza. Pociąg wjechał na teren portu. Jechał teraz powoli wzdłuż nabrzeża mijając doki, dźwigi i ogromne liniowce. Pomimo przygnębienia wywołanego rozstaniem z siostrą, Margaret odczuła dreszcz podniecenia.
Pociąg zatrzymał się za budynkiem z napisem: „Imperial House”. Była to supernowoczesna konstrukcja przypominająca nieco statek; wszystkie rogi tej budowli były zaokrąglone, na dachu zaś znajdowało się coś na kształt otwartego pokładu otoczonego ze wszystkich stron pomalowanym na biało relingiem.
Wraz z pozostałymi pasażerami rodzina Oxenford wzięła bagaż podręczny i wszyscy wysiedli z pociągu. Podczas kiedy obsługa przenosiła walizy i kufry na pokład samolotu, podróżni weszli do wnętrza budynku, by dopełnić ostatnich formalności przed odlotem.
Ojciec wyjaśnił, że jedna z jego córek zrezygnowała z podróży, na co urzędnik w mundurze Pan American odparł:
– Nie ma żadnego problemu, sir. Jest tu ktoś, kto chętnie skorzysta z wolnego miejsca. Za chwilę się tym zajmę.
Margaret zauważyła profesora Hartmanna; stał w kącie paląc papierosa i rozglądając się nerwowo dookoła. Wyglądał na niespokojnego i zniecierpliwionego. To wina ludzi takich jak moja siostra – pomyślała Margaret. – Faszystów, którzy prześladowali go tak długo, aż uczynili z niego wrak człowieka. Wcale mu się nie dziwię, że chce jak najszybciej opuścić Europę.
Z poczekalni nie mogli dostrzec samolotu, więc Percy wyruszył na zwiady. Powrócił nasączony informacjami jak gąbka.
– Start nastąpi zgodnie z planem, punktualnie o drugiej – oznajmił. – Pierwszą część trasy, do Foynes, pokonamy w półtorej godziny. W Irlandii jest teraz czas letni, tak jak w Wielkiej Brytanii, więc przylecimy tam o wpół do czwartej. Postój potrwa godzinę, żeby mogli uzupełnić paliwo i ułożyć plan lotu, czyli wystartujemy znowu około wpół do piątej.
Margaret zauważyła sporo nowych twarzy – ludzi, którzy nie jechali z nimi pociągiem. Niektórzy pasażerowie przybyli do Southampton już rano, albo nawet poprzedniego dnia, i spędzili noc w miejscowym hotelu. W pewnej chwili przed budynkiem zatrzymała się taksówka. Wysiadła z niej olśniewająco piękna kobieta – trzydziestokilkuletnia blondynka ubrana w jedwabną kremową sukienkę w duże czerwone kropki. Towarzyszył jej nie wyróżniający się niczym szczególnym, uśmiechnięty mężczyzna w rozpinanym swetrze z kaszmirskiej wełny. Oboje wyglądali tak ładnie i atrakcyjnie, że wszyscy skierowali na nich zaciekawione spojrzenia.
Kilka minut później samolot był już gotów na przyjęcie pasażerów.
Wyszli przez szerokie drzwi budynku bezpośrednio na molo, przy którym kołysał się majestatycznie Clipper. Promienie słońca odbijały się w jego lśniących, metalowych bokach.
Był ogromny.
Margaret nigdy jeszcze nie widziała samolotu choć w połowie tak dużego jak ten. Miał wysokość domu i długość dwóch kortów tenisowych. Na jego wielorybim pysku namalowano wielką amerykańską flagę. Skrzydła były umiejscowione wysoko, na równi z wierzchem kadłuba. Cztery silniki sprawiały monstrualne wrażenie, średnica śmigieł zaś wynosiła na pewno co najmniej cztery i pół metra.
Czy coś takiego może w ogóle wzbić się w powietrze?
– Ciekawe, ile waży? – mruknęła półgłosem. Percy dosłyszał pytanie.
– Czterdzieści jeden ton – poinformował ją natychmiast.
A więc miała wejść do domu, który nauczył się latać.
Dotarli do końca mola, gdzie zaczynał się wąski trap łączący nabrzeże z pływającym dokiem. Matka szła bardzo ostrożnie, cały czas trzymając się relingu. Wyglądała tak, jakby nagle postarzała się o dwadzieścia lat. Obie torby niósł ojciec. Matka nigdy nie brała do ręki żadnego, nawet najmniejszego bagażu. Było to jedno z jej dziwactw.
Kolejny trap, tym razem znacznie krótszy, prowadził na coś w rodzaju krótkiego dodatkowego skrzydła, zanurzonego częściowo w wodzie.