Выбрать главу

– Hydrostabilizator – stwierdził fachowo Percy. – Niektórzy nazywają go „wodnym skrzydłem”. Dzięki niemu samolot nie kołysze się na boki.

Powierzchnia stabilizatora była nieco wypukła i Margaret przez chwilę bała się, że się pośliźnie, ale nic takiego nie nastąpiło. Znalazła się w cieniu ogromnego skrzydła rozpościerającego się nad jej głową. Chętnie wyciągnęłaby rękę i dotknęła łopatki któregoś ze śmigieł, ale znajdowały się zbyt daleko od niej.

Na kadłubie samolotu widniał napis: „Pan american airways System”. Margaret pochyliła głowę i weszła do środka przez drzwi umieszczone bezpośrednio pod słowem „American”.

Od podłogi dzieliły ją trzy stopnie.

Znalazła się w pomieszczeniu o powierzchni około dziesięciu metrów kwadratowych. Miało beżowe ściany, podłogę wyłożono grubym dywanem. Stały tu wygodne fotele obite granatową tapicerką w srebrne gwiazdy. W suficie zainstalowano elektryczne lampy, w ścianach zaś znajdowały się duże prostokątne okna zaopatrzone w weneckie żaluzje. Zarówno ściany jak i sufit były proste, nie oddające zewnętrznego kształtu kadłuba. Odnosiło się więc wrażenie, że wchodzi się do domu, a nie na pokład samolotu.

Z pomieszczenia prowadziły dwa wyjścia. Niektórych pasażerów kierowano ku tyłowi maszyny. Margaret zerknęła przez otwarte drzwi i zobaczyła kilka kabin usytuowanych jedna za drugą; wszystkie były obite miękkimi tkaninami w różnych odcieniach brązu i zieleni. Rodzinę Oxenford zaprowadzono do przedniej części samolotu. Niski, pulchny steward w białej marynarce poinformował ich, że nazywa się Nicky, po czym wskazał im miejsca w pierwszej kabinie.

Była nieco mniejsza niż pomieszczenie, przez które przeszli, i utrzymana w innej kolorystyce: turkusowy dywan, bladozielone ściany oraz beżowa tapicerka. Po prawej ręce Margaret znajdowały się dwie obszerne trzymiejscowe otomany, ustawione naprzeciwko siebie. Oddzielał je mały stolik umieszczony pod samym oknem. Po jej lewej ręce, po drugiej stronie biegnącego wzdłuż osi samolotu przejścia, stały również dwie otomany, ale mniejsze, bo tylko dwuosobowe, i bardziej przypominające fotele.

Nicky wskazał im miejsca po prawej stronie. Ojciec i matka usiedli przy oknie, Margaret i Percy zaś przy przejściu, pozostawiając dwa wolne miejsca między nimi a rodzicami oraz cztery pod drugim oknem kabiny. Margaret była ogromnie ciekawa, kogo będą mieli za sąsiadów. Piękna kobieta w kropkowanej sukience byłaby bardzo interesująca, podobnie zresztą jak Lulu Bell, szczególnie jeśli chciałaby dowiedzieć się jeszcze czegoś o babci Fishbein! Najbardziej jednak ucieszyłaby się z tego, gdyby któreś z pozostałych miejsc zajął Carl Hartmann.

Czuła, jak samolot kołysze się lekko na falach. Ruch był niewielki, ale przypomniał jej, że znajduje się na wodzie. Doszła do wniosku, że Clipper przypomina latający dywan. Nie potrafiła pojąć, w jaki sposób cztery zwykłe silniki mogły sprawić, żeby wzbił się w powietrze. Znacznie łatwiej było uwierzyć, że sprawiała to moc starożytnego zaklęcia.

Percy wstał z fotela.

– Pójdę się trochę rozejrzeć – oznajmił.

– Zostań tutaj! – polecił mu ojciec. – Będziesz wszystkim przeszkadzał, jeśli zaczniesz się pętać pod nogami.

Percy natychmiast usiadł. Ojciec zachował jeszcze resztki autorytetu.

Matka pudrowała sobie nos. Przestała płakać i chyba czuła się już trochę lepiej.

– Wolałbym siedzieć przodem do kierunku lotu – usłyszała Margaret głos z wyraźnym amerykańskim akcentem. Podniosła głowę i ujrzała jakiegoś mężczyznę, któremu Nicky pomagał zająć miejsce po drugiej stronie kabiny. Na razie nie mogła stwierdzić, kto to jest, gdyż był odwrócony do niej plecami. Miał jasne włosy i granatowy garnitur.

– Oczywiście, panie Vandenpost – powiedział steward. – Może pan zająć tamten fotel.

Mężczyzna odwrócił się. Margaret spojrzała z zainteresowaniem w jego stronę i ich oczy się spotkały.

Z osłupieniem stwierdziła, że zna tego człowieka. Nie był Amerykaninem i nie nazywał się Vandenpost.

Zmrużył ostrzegawczo swoje błękitne oczy, ale było już za późno.

– Dobry Boże! – wykrzyknęła Margaret. – Przecież to Harry Marks!

ROZDZIAŁ 7

W takich właśnie chwilach Harry Marks ujawniał swoje nadzwyczajne zdolności.

Wykorzystując zwolnienie za kaucją próbował uciec z kraju występując pod fałszywym nazwiskiem i posługując się skradzionym paszportem, ale tym razem miał potwornego pecha, gdyż spotkał dziewczynę, która wiedziała, że jest złodziejem, znała jego zdolności kameleona i głośno wymieniła jego prawdziwe nazwisko.

Przez chwilę dał się ogarnąć ślepej panice.

Ujrzał przerażającą wizję tego wszystkiego, przed czym chciał uciec: sąd, więzienie, a potem nędzne życie szeregowca w brytyjskiej armii. Zaraz potem jednak przypomniał sobie, że jest dzieckiem szczęścia, i uśmiechnął się.

Dziewczyna sprawiała wrażenie całkowicie zdezorientowanej. Usiłował przypomnieć sobie jej imię.

Margaret. Lady Margaret Oxenford.

Wpatrywała się w niego z osłupieniem, zbyt zdumiona, żeby wykrztusić choć słowo. W następnym ułamku sekundy na Harry'ego spłynęło olśnienie.

– Nazywam się Harry Vandenpost – powiedział. – Ale zdaje mi się, że mam lepszą pamięć niż pani. Margaret Oxenford, zgadza się? Jak się pani miewa?

– Dziękuję, dobrze… – odparła, zupełnie oszołomiona. Była znacznie bardziej zbita z tropu niż on. Bez problemu powinno mu się udać odzyskać kontrolę nad sytuacją.

Wyciągnął rękę, a ona podała mu swoją, lecz w ostatniej chwili, tknięty nagłą myślą, nachylił się nad dziewczyną w staromodnym ukłonie, a kiedy ich głowy niemal się stykały, szepnął:

– Udawaj, że nigdy nie spotkałaś mnie na posterunku, a ja zrobię to samo dla ciebie.

Następnie wyprostował się i spojrzał jej prosto w oczy. Dopiero teraz zauważył, że miały rzadko spotykany zielony odcień i były bardzo piękne.

Przez chwilę Margaret nie mogła się zdecydować, jak postąpić, ale zaraz potem jej twarz wypogodziła się i pojawił się na niej szeroki uśmiech. Najwyraźniej postanowiła wziąć udział w małym oszustwie, które jej zaproponował.

– Oczywiście, panie Vandenpost – powiedziała. – Pomyliłam pana z kimś innym.

Harry odetchnął z ulgą. Jestem największym szczęściarzem na świecie – pomyślał.

– A właściwie… to gdzie się poznaliśmy? – zapytała Margaret, marszcząc przekornie brwi.

Harry stał już obiema nogami na twardym gruncie.

– Czy przypadkiem nie na balu u Pippy Matchingam?

– Chyba nie. Nie było mnie tam.

Uświadomił sobie, jak mało wie o Margaret. Czy przez cały sezon spotkań towarzyskich mieszkała w Londynie, czy może ukrywała się gdzieś na wsi? Czy polowała i strzelała, czy raczej zbierała fundusze na cele dobroczynne, prowadziła kampanię na rzecz praw kobiet, malowała akwarele, a może przeprowadzała eksperymenty rolnicze na farmie ojca? Postanowił zaryzykować i wymienić jedno z najważniejszych wydarzeń sezonu.

– W takim razie jestem pewien, że spotkaliśmy się w Ascot.

– Bez wątpienia – odparła.

Pozwolił sobie na lekki uśmiech. Uczynił już z niej współkonspiratorkę.

– Ale nie wydaje mi się, żeby miał pan okazję poznać moją rodzinę – dodała. – Mamo, pozwól, że przedstawię ci pana Vandenposta z…

– Pensylwanii – uzupełnił pośpiesznie Harry, po czym natychmiast tego pożałował. Gdzie była ta Pensylwania, do stu tysięcy diabłów? Nie miał najmniejszego pojęcia.

– Moja mama, lady Oxenford. Mój ojciec, markiz. A to mój brat, lord Isley.

Harry słyszał o nich wszystkich. Stanowili bardzo znaną rodzinę. Uścisnął wszystkim ręce z wylewną serdecznością, która, jak mu się wydawało, stanowiła typowo amerykańską cechę.

Lord Oxenford wyglądał dokładnie na takiego człowieka, jakim był: otyłego, cholerycznego, starego faszystę. Miał na sobie brązowy tweedowy garnitur z kamizelką, od której lada chwila mogły poodskakiwać guziki, i nawet nie zdjął kapelusza z brązowego filcu.

– Niezmiernie mi miło panią poznać, madam – zwrócił się Harry do lady Oxenford. – Pasjonuję się starą biżuterią i słyszałem, że posiada pani jedną z najwspanialszych kolekcji na świecie.

– Dziękuję panu – odparła. – Rzeczywiście, ja także się tym interesuję.

Doznał wstrząsu, kiedy usłyszał jej amerykański akcent. Wszystkie wiadomości, jakie miał na temat lady Oxenford, pochodziły z rubryk towarzyskich w snobistycznych czasopismach. Dałby sobie uciąć głowę, że była Angielką, ale teraz przypomniał sobie plotki, które kiedyś dotarły do jego uszu. Otóż markiz, podobnie jak wielu posiadaczy ziemskich, zaraz po wojnie znalazł się na krawędzi bankructwa, w związku z ogólnoświatowym spadkiem cen na artykuły żywnościowe. Niektórzy sprzedawali wówczas majątki i przenosili się do Nicei lub Florencji, gdzie topniejące fortuny mogły zapewnić im wyższy standard życia, lecz Algernon Oxenford poślubił jedyną córkę właściciela amerykańskiego banku i dzięki jej pieniądzom mógł dalej żyć tak, jak czynili to jego przodkowie.

Wszystko to oznaczało, że Harry będzie musiał wznieść się na wyżyny swoich umiejętności, by oszukać autentyczną Amerykankę. Występ musiał być bezbłędny, a co najgorsze, miał trwać nieprzerwanie prawie trzydzieści godzin.

Natychmiast postanowił, że musi być dla niej nadzwyczaj czarujący. Przypuszczał, iż nie jest zupełnie niewrażliwa na komplementy, szczególnie padające z ust przystojnych młodych mężczyzn. Przyjrzał się uważnie broszce wpiętej w materiał jej kostiumu w kolorze przejrzałej pomarańczy; wykonana z szafirów, rubinów, diamentów i szmaragdów, miała niezwykle realistyczny kształt motyla siadającego na gałązce dzikiej róży. Doszedł do wniosku, że została wykonana we Francji około roku 1880 i postanowił zaryzykować próbę odgadnięcia jej twórcy.