Выбрать главу

W miarę jak samolot zbliżał się do środka ujścia rzeki, fale stawały się coraz większe. Harry nigdy nie cierpiał na chorobę morską, lecz teraz, kiedy Clipper zaczął wyraźnie wznosić się i opadać, poczuł mdłości. Kabina wyglądała jak normalny pokój w normalnym domu, ale nieustający ruch przypominał mu o tym, że znajduje się w kruchej konstrukcji wykonanej z cienkiego aluminium.

Maszyna wreszcie dotarła do środka toru wodnego, zwolniła i zaczęła się obracać. Harry domyślił się, że pilot ustawia samolot pod wiatr, przygotowując się do startu. Zaraz potem Clipper jakby zawahał się przez chwilę, niczym monstrualnych rozmiarów zwierzę starające się wychwycić wszystkie, nawet najsłabiej wyczuwalne zapachy. Napięcie sięgnęło szczytu; najwyższym wysiłkiem woli Harry się powstrzymał, by nie zerwać się z fotela i nie zacząć krzyczeć, żeby go natychmiast stąd wypuścili.

Nagle rozległ się potworny ryk i wszystkie cztery silniki jednocześnie osiągnęły maksymalne obroty. Z ust Harry'ego wydobył się stłumiony okrzyk, ale nikt go nie usłyszał. Samolot przysiadł trochę na wodzie, jakby szykował się do skoku, po czym ruszył, gwałtownie nabierając szybkości.

Przypominał szybką łódź, z tą tylko różnicą, że żadna szybka łódź tej wielkości nie była w stanie osiągnąć takiego przyśpieszenia. Spieniona woda umykała coraz szybciej do tyłu, jednak Clipper nadal kołysał się i zataczał w rytmie falowania morza. Harry rozpaczliwie pragnął zamknąć oczy, ale bał się to zrobić. Ogarnęła go panika. Zaraz umrę – myślał wpadając w histerię.

Clipper sunął coraz prędzej. Harry nigdy w życiu nie płynął z taką szybkością. Gnali już sto, sto dwadzieścia, sto czterdzieści kilometrów na godzinę. Strzępy piany bryzgały na szyby, zasłaniając widoczność.

Na pewno zaraz eksplodujemy, rozbijemy się albo utoniemy! – panikował. Nagle dała się odczuć nowa wibracja, jakby znaleźli się w samochodzie jadącym szybko po wybojach. Co się stało? Harry był pewien, że coś strasznego i że samolot lada moment rozleci się na kawałki. Uświadomił sobie, że maszyna uniosła się nieco w powietrze, wibrację natomiast powodują czubki fal uderzające jedna za drugą w kadłub. Czy to było normalne?

W pewnej chwili odniósł wrażenie, iż opór stawiany przez wodę jakby zmalał. Przez zasłonę z przelatujących za oknem rozbryzgów spostrzegł, że powierzchnia wody jakby się nieco przechyliła i zrozumiał, że dziób samolotu uniósł się wyraźnie, choć on w ogóle tego nie poczuł. Był przerażony i zbierało mu się na wymioty. Przełknął z wysiłkiem ślinę, po czym zacisnął zęby.

Częstotliwość wibracji uległa zmianie; zamiast pędzić po wybojach, przeskakiwali teraz z fali na falę, niczym płaski kamień puszczony z dużą siłą po wzburzonej powierzchni wody. Silniki wyły przeraźliwie, a śmigła cięły wściekle powietrze. To niemożliwe – pomyślał Harry. – Taki wielki samolot nie może latać. Co najwyżej będzie skakał po falach jak wyrośnięty ponad miarę delfin. Jednak niemal w tym samym ułamku sekundy poczuł, że Clipper wzbił się w powietrze. Maszyna wystrzeliła ostro w górę, nabierając szybko wysokości, a woda stawiająca jej do tej pory zaciekły opór została daleko w dole. Zza szyby zniknęły strzępy piany, dzięki czemu Harry ujrzał oddalającą się w błyskawicznym tempie powierzchnię morza. Do licha, lecimy! – pomyślał z niedowierzaniem. – Ten cholerny pałac naprawdę potrafi latać!

Teraz, kiedy znaleźli się już w powietrzu, strach zniknął, ustępując miejsca wszechogarniającemu uczuciu triumfu. Zupełnie jakby to on osobiście przyczynił się do pomyślnego startu. Miał ogromną ochotę, by zerwać się z miejsca i zacząć wiwatować. Rozejrzawszy się dookoła stwierdził, iż wszyscy uśmiechają się z ulgą, ale jednocześnie uświadomił sobie, że jest cały mokry od potu. Szybko wyjął białą chusteczkę, otarł nią twarz, a następnie dyskretnie schował ją do kieszeni.

Samolot w dalszym ciągu nabierał wysokości. Harry obserwował, jak południowe wybrzeże Anglii niknie pod krótkimi stabilizatorami, po czym skierował wzrok naprzód i ujrzał wyspę Wright. Kiedy wreszcie maszyna wyrównała lot, ogłuszający ryk silników ścichł nagle do niskiego szumu.

Pojawił się Nicky w swojej białej marynarce i czarnym krawacie. Teraz, kiedy pilot zmniejszył obroty silników, steward nie musiał wcale podnosić głosu.

– Czy miałby pan ochotę na koktajl, panie Vandenpost? – zapytał.

To jest dokładnie to, na co mam teraz ochotę – pomyślał Harry, głośno zaś odparł:

– Poproszę podwójną whisky. – Zaraz potem przypomniał sobie, że ma uchodzić za Amerykanina. – Z mnóstwem lodu – dodał z właściwym akcentem.

Nicky przyjął zamówienia od rodziny Oxenford, po czym zniknął za drzwiami prowadzącymi na przód samolotu.

Harry niespokojnie bębnił palcami po poręczy fotela. Puszysty dywan, gruba warstwa materiału izolacyjnego, miękkie siedzenia i kojące kolory – wszystko to sprawiało, że czuł się jak w celi, co prawda komfortowo wyposażonej, ale bez drogi ucieczki. Po pewnym czasie rozpiął pas i wstał z miejsca.

Otworzył te same drzwi, za którymi zniknął steward. Po lewej stronie znajdowała się maleńka, lśniąca nierdzewną stalą kuchnia, gdzie steward przyrządzał drinki, po prawej zaś kolejne drzwi, z napisem: „toaleta męska”. Muszę pamiętać, żeby mówić na to „wucet” – pomyślał Harry. Nieco dalej ujrzał spiralne schody, prawdopodobnie prowadzące na pokład nawigacyjny. Za nimi znajdowała się kolejna kabina, utrzymana w odmiennej kolorystyce, zajęta przez umundurowaną załogę. Przez kilka sekund Harry zastanawiał się, co oni tu właściwie robią, do diabła, ale potem uświadomił sobie że podczas lotu trwającego prawie trzydzieści godzin na pokładzie samolotu muszą znajdować się dwie zmieniające się załogi.

Zawrócił i skierował się ku tyłowi samolotu, przechodząc przez kuchnię, swoją kabinę i nieco obszerniejsze pomieszczenie, przez które dostał się do wnętrza maszyny. Po drugiej jego stronie były jeszcze trzy kabiny pasażerskie, na zmianę turkusowo – bladozielone i rdzawo-beżowe. Z jednej do drugiej przechodziło się po schodkach, jako że w miarę zbliżania się do ogona podłoga Clippera wznosiła się stopniowo. Po drodze Harry uśmiechał się zdawkowo i kilka razy z niezobowiązującą grzecznością skinął głową innym pasażerom, czego można było się spodziewać po zamożnym i pewnym siebie młodym Amerykaninie.

W czwartej kabinie po jednej stronie znajdowały się dwie małe otomany, po drugiej zaś damska toaleta. Do ściany obok drzwi toalety była przytwierdzona drabinka prowadząca do klapy w suficie. Wiodące przez środek całego samolotu przejście kończyło się drzwiami. Przypuszczalnie za nimi był słynny apartament dla nowożeńców, który wywołał tyle komentarzy prasowych. Harry nacisnął klamkę, ale drzwi okazały się zamknięte.

Idąc z powrotem do swojej kabiny przyjrzał się nieco uważniej współpasażerom.

Domyślał się, że mężczyzna w kosztownym francuskim ubraniu to baron Gabon. Naprzeciwko niego siedział jakiś nerwowy facet bez skarpetek. Bardzo dziwne. Może to właśnie był profesor Hartmann. Miał na sobie okropny garnitur i sprawiał wrażenie na wpół zagłodzonego.

Rozpoznał bez trudu Lulu Bell, lecz ze zdumieniem stwierdził, że słynna gwiazda ma już około czterdziestki. Do tej pory wyobrażał sobie, iż jest w wieku odtwarzanych przez siebie bohaterek, to znaczy nie przekroczyła dziewiętnastu lat. Dostrzegł także, że Lulu nosi dużo nowoczesnej, starannie dobranej biżuterii: kwadratowe klipsy, wielkie bransolety i broszkę z kryształu górskiego, prawdopodobnie autorstwa Boucherona.

Ponownie dostrzegł piękną blondynkę, którą zobaczył po raz pierwszy w barze hotelu South – Western. Zdjęła słomkowy kapelusz. Miała błękitne oczy i gładką cerę. Akurat śmiała się z czegoś, co powiedział jej towarzysz. Najwyraźniej była w nim zakochana, choć nie sprawiał zbyt imponującego wrażenia. Ale kobiety lubią mężczyzn, którzy dają im okazję do śmiechu – pomyślał Harry.

Stara gęś obwieszona klejnotami była zapewne księżną Lavinią. Z jej twarzy ani na chwilę nie znikał wyraz obrzydzenia, jakby zmuszano ją do przebywania w zapuszczonym chlewie.

Obszerna kabina, przez którą przechodzili wsiadając do samolotu, była wówczas pusta, teraz jednak zaczęła pełnić rolę czegoś w rodzaju salonu. Przeniosło się tam czterech czy pięciu pasażerów, w tym także wysoki osobnik zajmujący miejsce naprzeciwko Harry'ego. Większość mężczyzn grała w karty; Harry'emu przemknęło przez myśl, że podczas takiego lotu zawodowy szuler mógłby zbić całkiem sporą fortunę.

W chwili kiedy wrócił do swojej kabiny, steward przyniósł mu whisky.

– Wygląda na to, że samolot jest w połowie pusty – zauważył Harry.

Nicky pokręcił głową.

– Mamy komplet pasażerów.

Harry rozejrzał się dookoła.

– Przecież w tej kabinie są cztery wolne miejsca, tak samo jak w pozostałych.

– Rzeczywiście, podczas dziennych lotów mieści się tu dziesięć osób, ale spać może tylko sześć. Sam się pan przekona po kolacji. Tymczasem proponuję rozkoszować się przestrzenią.

Harry zajął się drinkiem. Steward był grzeczny i uprzejmy, ale nie płaszczył się przed gościem jak, powiedzmy, kelner w londyńskim hotelu. Ciekawe, czy wszyscy amerykańscy kelnerzy zachowują się w ten sposób. Harry miał nadzieję, że tak, bo podczas swoich wypraw w głąb dziwacznego świata londyńskiej arystokracji ogromnie deprymowało go to, że co chwila tytułowano go „sir” i kłaniano mu się do samej ziemi.