Oczywiście nie oczekiwała, że padnie przed nią na kolana i poprosi ją o rękę, ale…
W głębi duszy uważała jednak, że powinien tak postąpić. Bądź co bądź nie była jakąś podfruwajką, tylko dojrzałą kobietą z katolickiej amerykańskiej rodziny i jeśli jakiś mężczyzna oczekiwał od niej uczuciowego zaangażowania, to mógł to uzyskać tylko w jeden sposób – proponując małżeństwo. Jeżeli nie był w stanie tego uczynić, to w ogóle nie powinien o nic prosić.
Westchnęła ciężko. Łatwo jest się oburzać, ale przy okazji niechcący zraziła go do siebie. Miała nadzieję, że nie na zawsze. Dopiero teraz, kiedy mogła go utracić, uświadomiła sobie, jak bardzo jej na nim zależy.
Rozmyślania Nancy przerwało pojawienie się innego mężczyzny, którego kiedyś odtrąciła: Nata Ridgewaya. Stanął przed nią, uchylił grzecznie kapelusza i powiedział:
– Wygląda na to, że znowu mnie pokonałaś.
Przyglądała mu się uważnie przez dłuższą chwilę. Nat nigdy nie potrafiłby zbudować od podstaw prężnego przedsiębiorstwa, tak jak jej ojciec stworzył z niczego Buty Blacka; brakowało mu albo wizjonerskich zdolności, albo chęci, by je wykorzystać. Znakomicie natomiast nadawał się do zarządzania dużą firmą, gdyż był inteligentny, twardy i pracowity.
– Teraz wiem, że pięć lat temu popełniłam błąd – odparła. – O ile może to stanowić dla ciebie jakąś pociechę, rzecz jasna.
– Błąd w życiu osobistym czy w interesach? – zapytał z lekkim przekąsem świadczącym o skrywanej urazie.
– W interesach – powiedziała szybko, by zamknąć temat. Zerwany romans właściwie nawet się na dobre nie rozpoczął. Nie chciała teraz o tym mówić. – Najlepsze życzenia z okazji ślubu, Nat. Widziałam zdjęcie twojej żony. Jest bardzo piękna.
Była to nieprawda. W najlepszym razie ledwo można ją było uznać, za atrakcyjną.
– Dziękuję. Ale wracając do interesów… Dziwię się, że uciekłaś się aż do szantażu, żeby uzyskać to, na czym ci zależało.
– Chodziło o poważną sprawę, nie o jakąś błahostkę. Sam mi to wczoraj powiedziałeś.
– Trafienie. – Zawahał się. – Mogę usiąść?
Miała już dosyć tego pokazu dobrych manier.
– Tak, do licha! Pracowaliśmy razem przez wiele lat, a przez kilka tygodni nawet chodziliśmy ze sobą. Nie musisz prosić mnie o pozwolenie, kiedy chcesz usiąść.
Uśmiechnął się.
– Dzięki. – Przysunął sobie leżak Mervyna i usiadł tak, by ją widzieć. – Próbowałem przejąć Buty Blacka bez twojej pomocy. Przegrałem, bo to był głupi pomysł. Postąpiłem jak idiota.
– Całkowicie się z tobą zgadzam. – Ponieważ zabrzmiało to dosyć wrogo, dodała pośpiesznie: – Ale nie mam o to pretensji.
– Cieszę się, że to powiedziałaś… ponieważ nadal chcę wykupić twoją firmę.
Nancy ledwo zdołała ukryć zaskoczenie. Niewiele brakowało, a popełniłaby fatalny błąd, nie doceniając przeciwnika. Musiała cały czas mieć się na baczności.
– Co masz na myśli?
– Spróbuję jeszcze raz. Oczywiście, następnym razem będę musiał złożyć atrakcyjniejszą ofertę, ale co najważniejsze, chcę mieć cię po swojej stronie, i to zarówno przed, jak i po transakcji. Chcę się z tobą dogadać, a następnie uczynić cię jednym z dyrektorów General Textiles. Podpiszemy kontrakt na pięć lat.
Nie spodziewała się tego i nie bardzo wiedziała, co powinna myśleć o jego propozycji.
– Kontrakt? – zapytała, by zyskać na czasie. – A co miałabym robić?
– Nadal kierować swoją firmą, która stanowiłaby część General Textiles.
– Straciłabym niezależność. Byłabym najemnym pracownikiem.
– To zależy wyłącznie od tego, na jakich zasadach dokonalibyśmy fuzji. Równie dobrze mogłabyś zostać udziałowcem. A dopóki zarabiałabyś pieniądze, miałabyś tyle niezależności, ile tylko byś sobie życzyła. Nigdy nie wtrącam się do interesów, które przynoszą zyski. Jeśli jednak ponosiłabyś straty, wtedy rzeczywiście straciłabyś niezależność. Razem z pracą. U mnie nie ma miejsca dla nieudaczników. – Potrząsnął głową. – Ale ty do nich nie należysz.
Instynkt podpowiadał Nancy, żeby odrzuciła propozycję Nata. Bez względu na to, jak bardzo starał się osłodzić pigułkę, prawda wyglądała w ten sposób, że miał zamiar odebrać jej firmę. Uświadomiła sobie jednak, że natychmiastowa odmowa byłaby dokładnie tym, czego życzyłby sobie ojciec, a ona przecież postanowiła kierować swym życiem na własną rękę, by uwolnić się spod jego wpływu. Musiała jednak coś odpowiedzieć, więc zostawiła sobie otwartą furtkę.
– Być może będę zainteresowana.
– To mi wystarczy – odparł, podnosząc się z leżaka. – Pomyśl nad tym i zastanów się nad rozwiązaniem, które by cię satysfakcjonowało. Oczywiście nie wystawię ci czeku in blanco, ale wiedz, że jestem gotów pójść na daleko idące ustępstwa. – Nancy słuchała go z rosnącym zdumieniem; w ciągu ostatnich kilku lat zrobił się z niego znakomity negocjator. Spojrzał nad jej głową w kierunku lądu. – Zdaje się, że twój brat chce z tobą porozmawiać.
Obejrzała się i zobaczyła zbliżającego się Petera. Nat oddalił się dyskretnie. Wyglądało na to, że została wzięta w dwa ognie. Przyglądała się bratu z pogardą; oszukał ją i zdradził, nic więc dziwnego, że nie miała najmniejszej ochoty na pogawędkę. Wolałaby rozważyć w spokoju zaskakującą propozycję Nata i spróbować dopasować ją do swoich nowych poglądów na życie, ale Peter nie dał jej na to czasu. Stanął przed nią, przechylił w charakterystyczny sposób głowę i zapytał:
– Możemy pogadać?
– Wątpię! – prychnęła.
– Chciałbym cię przeprosić.
– Dopiero teraz, kiedy twoje zamiary spełzły na niczym.
– Chcę zawrzeć pokój.
Każdy ma dzisiaj do mnie jakiś interes – pomyślała z goryczą.
– W jaki sposób masz zamiar wynagrodzić mi to, co uczyniłeś?
– To mi się nie uda – odparł natychmiast. – Nigdy. – Usiadł na miejscu Nata. – Kiedy przeczytałem twój raport, poczułem się ostatnim głupcem. Napisałaś, że nie potrafię prowadzić interesów i że nie dorównuję naszemu ojcu. Zrobiło mi się wstyd, bo w głębi serca wiedziałem, że masz rację.
Cóż, to już pewien postęp – przemknęło jej przez myśl.
– Ale jednocześnie wściekłem się jak diabli, Nan, nie będę tego ukrywał. – Jako dzieci mówili do siebie Nan i Petey; usłyszawszy to zdrobnienie poczuła, że coś ją dławi. – Nie wiedziałem, co robię.
Potrząsnęła głową. Była to jego typowa wymówka.
– Doskonale wiedziałeś, co robisz – powiedziała bardziej ze smutkiem niż złością.
Przy wejściu do budynku zebrała się grupka głośno rozmawiających pasażerów. Peter obrzucił ich zniecierpliwionym spojrzeniem:
– Może przejdziemy się trochę wzdłuż brzegu? – zaproponował.
Nancy westchnęła ciężko i podniosła się z leżaka. Bądź co bądź, był jej młodszym bratem.
Uśmiechnął się do niej promiennie.
Zeszli z mola, przekroczyli tory kolejowe, a kiedy znaleźli się na plaży, Nancy zdjęła pantofle i szła po piasku w samych pończochach. Wiatr potargał jasne włosy Petera; stwierdziła ze zdumieniem, że zaczął już wyraźnie łysieć. Zastanowiło ją, dlaczego wcześniej nie zwróciła na to uwagi, ale zaraz przypomniała sobie, że zawsze bardzo starannie zaczesywał włosy na skronie – teraz już wiedziała dlaczego. Nagle poczuła się bardzo staro.
Byli na plaży sami, lecz mimo to Peter nie odzywał się ani słowem. Wreszcie Nancy postanowiła przerwać milczenie.
– Dowiedziałam się od Danny'ego Rileya o bardzo dziwnej rzeczy. Otóż nasz ojciec podobno celowo starał się doprowadzić do tego, żebyśmy ciągle mieli ze sobą na pieńku.
Peter zmarszczył brwi.
– Po co miałby to robić?
– Byśmy stali się twardsi.
Parsknął śmiechem.
– Wierzysz w to?
– Tak.
– Ja chyba też.
– Postanowiłam, że jak najprędzej muszę rozpocząć życie na własny rachunek.
Skinął głową, po czym zapytał:
– Ale co to ma właściwie znaczyć?
– Jeszcze nie wiem. Może przyjmę propozycję Nata i sprzedam mu naszą firmę?
– To już nie jest nasza firma, Nan. Należy do ciebie.
Spojrzała na niego uważnie. Czy mówił serio? Czuła się okropnie, nie mogąc wyzbyć się podejrzliwości. Postanowiła mu uwierzyć.
– A co ty będziesz robił?
– Pomyślałem sobie, że kupię ten dom. – Mijali właśnie atrakcyjny biały budynek o pomalowanych na zielono okienniicach. – Będę miał mnóstwo czasu na wypoczynek.
Zrobiło jej się go żal.
– To ładny dom – przyznała – ale czy jest na sprzedaż?
– Po drugiej stronie wisi tabliczka. Zdążyłem się już trochę rozejrzeć. Chodź, to sama zobaczysz.
Obeszli budynek. Zarówno drzwi, jak i okiennice były starannie pozamykane, w związku z czym nie mogli zajrzeć do środka, ale z zewnątrz sprawiał imponujące wrażenie. Na obszernej werandzie kołysał się hamak, w ogrodzie znajdował się kort tenisowy, a na samym skraju posiadłości niewielki, pozbawiony okien hangar.
– Mógłbyś tu trzymać łódkę – zauważyła. Peter uwielbiał żeglowanie.
Boczne drzwi hangaru były otwarte. Peter wszedł do środka.
– Dobry Boże! – wykrzyknął nagle.
Weszła za nim wytężając oczy, by dojrzeć cokolwiek w mroku.
– O co chodzi? – zapytała z niepokojem. – Peter, nic ci się nie stało?
Nagle pojawił się obok niej i chwycił ją za ramię. Na jego twarzy ujrzała paskudny, triumfalny grymas; natychmiast zrozumiała, że popełniła okropny błąd, ale nie zdążyła zareagować, gdyż Peter szarpnął ją gwałtownie, wciągając głębiej do hangaru. Krzyknęła przeraźliwie, zatoczyła się i upadła na zakurzoną podłogę, wypuszczając pantofle i torebkę.