– W porządku, uciszcie się! – przerwał mu rozkazującym tonem policjant. – Nie jesteście na boisku, tylko w komisariacie. – Hałas nieco przycichł, ale sierżantowi to nie wystarczyło. – Jeżeli natychmiast się nie uspokoicie, wsadzę was wszystkich do paki! – ryknął. – Zamknąć się, rozumiecie?
Młodzieńcy wreszcie umilkli i uwolnili swego więźnia, który poprawił wymięte ubranie i obrzucił ich posępnym spojrzeniem. Sierżant skinął na ciemnowłosego chłopaka mniej więcej w wieku Margaret.
– W porządku. A teraz ty mi powiesz, o co to całe zamieszanie.
Młody mężczyzna wycelował oskarżycielski palec w więźnia.
– Ten blagier zaprosił moją siostrę do restauracji, po czym uciekł nie płacąc rachunku! – oświadczył z oburzeniem w głosie. Mówił z wyraźnym arystokratycznym akcentem, Margaret zaś odniosła wrażenie, że już go kiedyś widziała. Miała nadzieję, że jej nie rozpozna; byłoby jej bardzo wstyd, gdyby ktoś dowiedział się, że najpierw uciekła z domu, a potem została doprowadzona na komisariat przez policjanta.
– Nazywa się Harry Marks – dodał jeszcze młodszy chłopak w prążkowanym garniturze. – Trzeba go zamknąć.
Margaret przyjrzała się z zainteresowaniem Harry'emu Marksowi. Był niezwykle przystojnym, dwudziestodwu – lub dwudziestotrzyletnim mężczyzną o jasnych włosach i regularnych rysach twarzy. Znakomicie prezentował się w eleganckim dwurzędowym garniturze, cokolwiek wymiętym w wyniku niedawnej szamotaniny. Obrzucił pogardliwym spojrzeniem swoich oskarżycieli, po czym oświadczył:
– Ci ludzie są pijani.
– Może i jesteśmy pijani, ale on jest oszustem i złodziejem! – wykrzyknął chłopak w prążkowanym garniturze. – Proszę, co znaleźliśmy w jego kieszeni. – Rzucił coś na kontuar. – Te spinki skradziono dziś sir Simonowi Monkfordowi.
– W porządku – odezwał się sierżant. – Rozumiem więc, że oskarżacie go o oszustwo, polegające na niezapłaceniu rachunku w restauracji i o kradzież. Czy coś jeszcze?
Chłopak w prążkowanym garniturze roześmiał się szyderczo.
– A co, jeszcze panu mało?
Sierżant wycelował w niego ołówek.
– Nie zapominaj, gdzie jesteś, synu. Być może urodziłeś się z kieszeniami pełnymi złota, ale to jest posterunek policji i jeśli nie będziesz zachowywał się jak trzeba, to posiedzisz sobie do rana w cholernie paskudnej celi!
Chłopakowi zrobiło się chyba głupio, bo nic nie odpowiedział.
Sierżant skoncentrował uwagę na tym, który przemówił pierwszy.
– Może pan poprzeć swoje oskarżenia jakimiś dowodami? Muszę znać nazwę i adres restauracji, nazwisko i adres pańskiej siostry, a także nazwisko i adres właściciela tych spinek.
– Oczywiście. Restauracja nazywa się…
– To dobrze. W takim razie, pan tu zostanie. – Wskazał palcem oskarżonego. – A pan usiądzie i poczeka. Reszta może iść do domu. – Poparł swoje słowa machnięciem ręki.
Wszyscy sprawiali wrażenie mocno rozczarowanych. Wielka przygoda zakończyła się zupełnie nieciekawie. Przez chwilę nikt się nie poruszył.
– Zmykać stąd, do jasnej cholery! – ryknął sierżant.
Margaret jeszcze nigdy nie słyszała w jednym dniu tak wielu przekleństw.
Wreszcie młodzieńcy ruszyli do wyjścia, mamrocząc coś pod nosem.
– Człowiek przyprowadza złodzieja do komisariatu, a tam traktują go tak, jakby sam był przestępcą! – burknął chłopak w prążkowanym garniturze. Zaczął zdanie jeszcze w pomieszczeniu, lecz skończył je przezornie za drzwiami.
Sierżant zabrał się do spisywania zeznań ciemnowłosego chłopca. Harry Marks stał przez chwilę obok nich, ale wkrótce odwrócił się, wyraźnie zniecierpliwiony. Spostrzegłszy Margaret obdarzył ją promiennym uśmiechem i usiadł obok niej na ławce.
– Wszystko w porządku, dziewczyno? – zapytał. – Co tu porabiasz w środku nocy?
Margaret nie posiadała się ze zdumienia; Harry Marks zmienił się w okamgnieniu. Zniknęły gdzieś jego wytworne maniery i staranny akcent, ustępując miejsca obcesowemu zachowaniu i akcentowi bardzo podobnemu do tego, jakim mówił sierżant. Tak ją to zaskoczyło, że przez dłuższą chwilę nie mogła zdobyć się na odpowiedź.
Harry rzucił ukradkowe spojrzenie na drzwi, jakby nosił się z zamiarem ucieczki, ale niemal jednocześnie poczuł na sobie uważny wzrok młodego policjanta, który do tej pory nie odezwał się ani słowem. Zrezygnował więc ze swoich planów i ponownie zwrócił się do Margaret:
– Kto ci tak podbił oko? Twój stary?
– Zgubiłam się w ciemności i wpadłam na skrzynkę pocztową – wykrztusiła wreszcie dziewczyna.
Tym razem on się zdziwił. Wziął ją za zwykłą robotnicę, ale usłyszawszy jej akcent zorientował się natychmiast, że popełnił błąd. Bez mrugnięcia powieką powrócił do swego poprzedniego wcielenia.
– Mój Boże, cóż za niefortunny przypadek!
Margaret była nim zafascynowana. Kim był naprawdę? Czuła od niego zapach wody kolońskiej, miał starannie przystrzyżone, choć może odrobinę zbyt długie włosy, był ubrany w ciemnogranatowy garnitur skrojony według wzoru, który stał się modny dzięki Edwardowi VIII, na nogach miał jedwabne skarpetki i buty z pierwszorzędnej skóry. Również jego biżuterii nie można było nic zarzucić; diamentowa szpilka w kołnierzyku, takie same spinki w mankietach, do tego złoty zegarek z paskiem z krokodylej skóry i również złoty sygnet na małym palcu lewej ręki: Dłonie miał duże i silne, ale paznokcie były idealnie czyste.
– Naprawdę wyszedł pan z restauracji nie płacąc rachunku? – zapytała półgłosem.
Przez chwilę przyglądał się jej badawczo, po czym, podjąwszy decyzję, odparł konspiracyjnym szeptem:
– Naprawdę.
– Ale dlaczego?
– Dlatego, że gdybym musiał słuchać jeszcze choć przez minutę Rebeki Maugham – Flint opowiadającej o swoich przeklętych koniach, na pewno nie zdołałbym się opanować, złapałbym ją za gardło i udusił.
Margaret zachichotała cichutko. Znała Rebekę Maugham – Flint – potężnie zbudowaną, toporną dziewczynę, córkę generała, obdarzoną manierami i donośnym głosem ojca.
– Wcale się panu nie dziwię – powiedziała. Doprawdy, trudno było wyobrazić sobie mniej odpowiednią partnerkę dla atrakcyjnego pana Marksa.
Konstabl Steve zabrał pusty dzbanek po herbacie.
– Czuje się pani lepiej, lady Margaret?
Kątem oka zauważyła, że Harry Marks drgnął wyraźnie, usłyszawszy jej tytuł.
– Dużo lepiej. Dziękuję panu. – Rozmawiając z Harrym zapomniała na chwilę o swoich kłopotach, ale teraz przypomniała sobie, co powinna zrobić. – Był pan dla mnie bardzo miły, ale nie chcę dłużej zawracać panu głowy.
– Nie musi pani się śpieszyć – odparł policjant. – Pani ojciec wkrótce zjawi się tutaj po panią.
Serce zamarło jej w piersi. Czy to możliwe? Przecież była pewna, że nic jej nie grozi. Okazało się jednak, że nie doceniła ojca. Teraz ogarnął ją taki sam strach jak wtedy, kiedy szła wiejską drogą do stacji kolejowej. Ścigał ją, nawet teraz, w tej chwili! Zaczęły jej drżeć ręce.
– Skąd wie, że tu jestem? – zapytała wysokim, nienaturalnym głosem.
Młody policjant wyprostował się dumnie.
– Wczoraj wieczorem podano nam pani rysopis. Zapoznałem się z nim natychmiast po przyjściu na służbę. Nie rozpoznałem pani w ciemności, ale skojarzyłem sobie nazwisko. Otrzymaliśmy polecenie, żeby natychmiast informować lorda Oxenford, więc zaraz po powrocie zadzwoniłem do niego.
Margaret poderwała się z miejsca.
– Nie będę na niego czekać – oświadczyła stanowczo. – Zresztą, już jest jasno.
Policjant najwyraźniej był zbity z tropu.
– Chwileczkę – powiedział nerwowo, po czym zwrócił się do starszego funkcjonariusza. – Sierżancie, panienka nie chce zaczekać na ojca…
– Nie mogą pani zatrzymać siłą – odezwał się Harry Marks. – W pani wieku ucieczka z domu nie jest przestępstwem. Jeśli chce pani wyjść, proszę się niczym nie przejmować.
Mimo to Margaret obawiała się, że wymyślą jakiś pretekst, by jej w tym przeszkodzić.
Sierżant wstał z krzesła i wyszedł przed kontuar.
– On ma rację – potwierdził. – Może pani stąd wyjść, kiedy tylko pani zechce.
– Och, dziękuję panu! – wykrzyknęła Margaret z wdzięcznością.
Sierżant uśmiechnął się.
– Ale zdaje się, że nie ma pani pantofli, a w pończochach porobiły się wielkie dziury. Proszę przynajmniej pozwolić, żebyśmy wezwali taksówkę.
Zastanowiła się przez chwilę. Zawiadomili ojca natychmiast, jak tylko pojawiła się w komisariacie, ale to przecież było nie więcej niż godzinę temu. Nie dotrze tu wcześniej niż za kolejną godzinę, a może nawet później.
– Dobrze – odpowiedziała uprzejmemu sierżantowi. – Jest pan bardzo miły.
Otworzył przed nią jakieś drzwi.
– Proponuję, żeby zaczekała pani tutaj. – Zapalił światło. – Taksówka wkrótce przyjedzie.
Co prawda Margaret wolałaby zostać na swoim dotychczasowym miejscu i porozmawiać z fascynującym Harrym Marksem, ale nie chciała sprawić przykrości uprzejmemu sierżantowi.
– Dziękuję panu.
Wchodząc do małego pokoiku usłyszała jeszcze za sobą głos Harry'ego:
– Naiwne biedactwo.
Rozejrzała się po niewielkim pomieszczeniu. Stało w nim kilka prostych krzeseł i ławka, z sufitu zwisała na kablu goła żarówka, w ścianie znajdowało się zakratowane okno. Zupełnie nie mogła zrozumieć, dlaczego sierżant uważał, że będzie jej tu wygodniej niż gdzie indziej. Odwróciła się, by mu to powiedzieć.