Выбрать главу

Pochwycił spojrzenie Ollisa Fielda.

– W takim razie po co w ogóle wymyśliliście tę hecę z sobowtórem Frankiego Gordina? – zapytał. – Chyba nie zależało wam na tym, żeby gangsterzy porwali samolot?

– Skądże znowu – odparł Field. – Otrzymaliśmy wiadomość, że będą chcieli sprzątnąć Frankiego, żeby nikogo nie wsypał. Miało to nastąpić zaraz po jego przewiezieniu do Ameryki. Rozpuściliśmy więc pogłoskę, że leci samolotem, ale wcześniej wysłaliśmy go statkiem. Lada chwila radio poda, że Gordino siedzi już bezpiecznie w więzieniu i wtedy jego kolesie dowiedzą się, że zostali wystrychnięci na dudka.

– A dlaczego nie pilnujecie profesora Hartmanna?

– Nie mieliśmy pojęcia, że będzie na pokładzie! Nikt nas nie uprzedził.

Czyżby więc Hartmann nie miał żadnej ochrony? A może pilnował go ktoś, kto się jeszcze nie ujawnił?

Chudy gangster o imieniu Joe wszedł do kabiny z rewolwerem w jednej ręce i otwartą butelką szampana w drugiej.

– Są potulni jak baranki, Vinnie – poinformował szefa. – Mały został w jadalni, bo stamtąd ma na oku cały przód maszyny.

– Co z tym pieprzonym okrętem podwodnym? – zapytał Vincini Luthera.

– Będzie lada chwila, jestem tego pewien.

Okręt podwodny! Tutaj, u samych wybrzeży stanu Maine, miał się pojawić niemiecki okręt podwodny! Eddie spojrzał w okno, spodziewając się ujrzeć, jak wyłania się z fal niczym ogromny stalowy wieloryb, ale nic nie zobaczył.

– Zrobiliśmy wszystko zgodnie z umową – powiedział Vincini. – Teraz daj nam pieniądze.

Nie przestając celować z rewolweru w głowę Hartmanna, Luther cofnął się do sąsiedniej kabiny, wyjął spod swojego fotela małą walizeczkę i podał gangsterowi. Kiedy Vincini otworzył ją, okazało się, że jest wypełniona po brzegi banknotami.

– Sto tysięcy dolarów, same dwudziestki – poinformował Luther Vinciniego.

– Wolę sprawdzić – mruknął gangster. Odłożył pistolet i usiadł, kładąc walizeczkę na kolanach.

– To ci zajmie mnóstwo… – zaczął Luther.

– Uważasz mnie za nowicjusza? – przerwał mu Vincini takim tonem, jakby mówił do niedorozwiniętego dziecka. – Przeliczę dwie paczki, a potem sprawdzę, ile ich jest w walizce. Robiłem to już nieraz.

Wszyscy przyglądali się, jak liczy pieniądze. Spośród pasażerów w kabinie znajdowali się księżna Lavinia, Lulu Bell, Mark Alder, Diana Lovesey, Ollis Field i agent FBI udający Frankiego Gordina. Joe gapił się przez chwilę na Lulu Bell, po czym zapytał: – Słuchaj no, czy ja ciebie przypadkiem nie widziałem w filmie?

Lulu zignorowała zaczepkę. Joe pociągnął spory łyk szampana i podał butelkę Dianie Lovesey. Kobieta pobladła i odsunęła się od niego.

– Masz rację, to nic nadzwyczajnego – zgodził się, a następnie przechylił butelkę, wylewając zawartość na jej sukienkę w kropki. Diana krzyknęła cicho i odepchnęła jego rękę. Mokry materiał natychmiast przykleił się do ciała.

Eddiemu coraz mniej się to podobało. Takie zachowanie mogło doprowadzić do wybuchu agresji.

– Ej, ty! – warknął ostrzegawczo. – Przestań.

Bandyta nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi.

– Świetne cycki! – wykrzyknął z zachwytem, po czym wypuścił z ręki butelkę i chwycił mocno Dianę za pierś.

Kobieta krzyknęła przeraźliwie.

– Nie dotykaj jej, draniu! – ryknął Mark Alder, szarpiąc się z klamrą pasa bezpieczeństwa. Joe doskoczył do niego z zaskakującą zwinnością i uderzył w usta kolbą rewolweru. Z rozciętych warg Marka popłynęła krew.

– Każ mu przestać, na litość – boską! – krzyknął Eddie do Vinciniego.

– Najwyższa pora, żeby ktoś ją wreszcie porządnie wymacał – odparł gangster z niewzruszonym spokojem.

Joe wepchnął rękę pod sukienkę Diany. Wiła się i kopała, ale pas bezpieczeństwa uniemożliwiał jej skuteczną obronę.

Markowi wreszcie udało się uporać z klamrą, ale nie zdążył zerwać się z fotela, kiedy bandyta uderzył ponownie. Tym razem rękojeść rewolweru trafiła Marka w skroń. Joe rąbnął go pięścią w żołądek, po czym po raz trzeci uderzył rewolwerem w twarz. Krew trysnęła obfitym strumieniem, zalewając Markowi oczy. Kobiety krzyczały przeraźliwie.

Eddiego ogarnęło przerażenie. Za wszelką cenę pragnął nie dopuścić do rozlewu krwi. Joe zamachnął się do kolejnego ciosu. Eddie nie mógł już na to patrzeć. Zacisnął z determinacją zęby, doskoczył do chudego bandyty i chwycił go od tyłu za ramiona, unieruchamiając w żelaznym uścisku.

Joe walczył zaciekle, usiłując wymierzyć rewolwer w przeciwnika, ale Eddie trzymał mocno. Gangster nacisnął spust. Huk był ogłuszający, lecz broń była skierowana w dół i kula przeszła przez podłogę, nie czyniąc nikomu krzywdy.

A więc jednak padł strzał. Eddiego ogarnęło paskudne przeczucie, że sytuacja zaczyna wymykać się spod jego kontroli. Na szczęście Vincini wreszcie zdecydował się na interwencję.

– Uspokój się, Joe! – ryknął.

Bandyta natychmiast znieruchomiał. Eddie oswobodził jego ramiona. Gangster obrzucił go nienawistnym spojrzeniem, ale nic nie powiedział.

– Możemy się zwijać – oznajmił Vincini. – Przeliczyłem forsę.

Deakin dostrzegł promyk nadziei. Gdyby gangsterzy zniknęli z pokładu samolotu, udałoby się uniknąć dalszego rozlewu krwi. Idźcie – błagał ich w myślach. – Idźcie sobie!

– Weź sobie tę cipcię, jeśli masz ochotę – ciągnął Vincini. – Może ja też ją przelecę. Jest dużo lepsza od kościstej żony naszego inżyniera.

– Nie! – wrzasnęła przeraźliwie Diana. – Nieeeee!

Joe rozpiął jej pas i szarpnął brutalnie za włosy. Walczyła ze wszystkich sił, lecz nie dawało to większych efektów. Mark podniósł się chwiejnie na nogi, usiłując otrzeć krew zalewającą mu oczy. Eddie położył mu dłoń na ramieniu.

– Nie daj się zabić! – ostrzegł go, po czym dodał, znacznie zniżywszy głos: – Nic jej się nie stanie, daję ci słowo. – Najchętniej powiedziałby mu o kutrze Marynarki Wojennej, który zatrzyma łódź gangsterów, zanim ta zdoła dotrzeć do brzegu, ale obawiał się, że ktoś mógłby go usłyszeć.

Joe wycelował rewolwer w Marka.

– Albo idziesz z nami, albo twój facet dostanie kulkę między oczy – warknął do Diany.

Natychmiast zaprzestała walki i już tylko łkała rozpaczliwie.

– Musicie mnie zabrać – oświadczył Luther. – Nie przypłynęli po mnie.

– Od początku wiedziałem, że tak będzie – odparł Vincini. – Żaden okręt podwodny nie zdoła dopłynąć z Europy do Stanów.

Vincini nie miał najmniejszego pojęcia o okrętach podwodnych. Eddie domyślał się, dlaczego U – boot nie pojawił się na powierzchni; prawdopodobnie dowódca okrętu zauważył krążący w pobliżu kuter Marynarki Wojennej USA. Zapewne czaił się gdzieś niedaleko w nadziei, że patrolowiec odpłynie na inny akwen, pozostawiając mu wolny teren.

Decyzja Luthera znacznie poprawiła nastrój Eddiego. Wszystko wskazywało na to, że Hartmann zostanie po raz drugi wyrwany z rąk nazistów. Jeżeli ceną za to miało być parę szwów na twarzy Marka Aldera, Eddie nie posiadałby się ze szczęścia.

– W takim razie chodźmy – polecił Vincini. – Najpierw Luther i Szkop, potem Mały, ja i inżynier – wolę mieć cię pod ręką, dopóki nie zleziemy z tego wraka – na końcu Joe z blondyną. Ruszać się!

Mark próbował uwolnić się z uścisku Eddiego.

– Przytrzymacie tego faceta, czy wolicie, żeby Joe go sprzątnął? – zapytał Vincini dwóch agentów FBI. Obaj mężczyźni złapali Aldera za ramiona.

Eddie szedł tuż za Vincinim. Pasażerowie z kabiny numer trzy przyglądali im się szeroko otwartymi oczami. W chwili gdy minęli jadalnię i weszli do kabiny numer dwa, Clive Membury zerwał się z miejsca, wyciągnął pistolet i wycelował go w głowę Vinciniego.

– Stójcie! – zawołał. – Niech nikt się nie rusza, bo załatwię waszego szefa!

Eddie cofnął się o krok, by zejść z linii strzału, Vincini zaś zbladł jak ściana i wykrztusił:

– W porządku, chłopcy. Róbcie, co wam każe.

Kilkunastoletni bandyta rzucił się raptownie w bok i strzelił dwa razy. Membury runął na podłogę.

– Ty pieprzony kretynie! – ryknął z wściekłością Vincini. – Przecież mógł mnie zabić!

– Nie słyszałeś jego akcentu? – zapytał Mały. – Przecież to Anglik.

– I co z tego, do kurwy nędzy?

– Oglądałem mnóstwo filmów, ale nigdy nie widziałem, że Anglik kogoś naprawdę zastrzelił.

Eddie ukląkł przy leżącym nieruchomo Memburym. Oba pociski trafiły go w pierś. Jego krew miała ten sam kolor co kamizelka.

– Kim pan jest? – zapytał Eddie.

– Scotland Yard, Sekcja Specjalna – wyszeptał Membury. – Miałem pilnować Hartmanna. – A więc jednak nie był pozbawiony ochrony – pomyślał Eddie. – Cholerny pech… – wycharczał Membury, po czym zamknął oczy i przestał oddychać.

Eddie zaklął pod nosem. Przysiągł sobie, że uczyni wszystko, by nikt nie został zabity, i tak niewiele brakowało, by udało mu się dotrzymać przyrzeczenia.

– Tak niepotrzebnie… – powiedział głośno.

– Czasem trafiają się ludzie, którzy koniecznie chcą zostać bohaterami – wycedził Vincini. Eddie podniósł głowę i zobaczył, że gangster przygląda mu się podejrzliwie. Boże, ten wariat chce mnie zabić! – zaświtała mu okropna myśl. – Czy ty przypadkiem czegoś przed nami nie ukrywasz? – dodał Vincini.

Eddie otwierał już usta, by odpowiedzieć, kiedy do kabiny wpadł zadyszany sternik łodzi, którą przypłynęli bandyci.

– Vinnie, właśnie dostałem wiadomość od Willarda…

– Przecież wyraźnie powiedziałem, żeby używać radia tylko w ostateczności!

– No, właśnie! Wzdłuż brzegu w tę i z powrotem pływa kuter Marynarki Wojennej, zupełnie jakby kogoś szukał!