Выбрать главу

Zajrzał do pomieszczenia dziobowego, zobaczył linę przywiązaną do wspornika, i doznał olśnienia. Już wiedział, w jaki sposób wywołać zamieszanie, a przy okazji być może pozbyć się któregoś z bandytów.

Przede wszystkim musiał odwiązać liny łączące łódź z samolotem.

Zszedł po drabince.

Serce waliło mu jak młotem. Był śmiertelnie przerażony.

Nie zastanawiał się, co powie, jeśli ktoś go przyłapie. Na pewno uda mu się coś wymyślić, jak zwykle.

Zgodnie z jego przypuszczeniami drugi koniec liny był uwiązany na pokładzie łodzi. Harry szarpnął zwisający koniec, rozwiązał węzeł i rzucił linę na podłogę.

Wyjrzawszy na zewnątrz, ujrzał drugą linę łączącą dziób łodzi z dziobem Clippera. Niech to szlag. Będzie musiał wyjść na platformę, żeby ją odwiązać, a to oznaczało, że niemal na pewno zostanie dostrzeżony. Było jednak już za późno na to, by się wycofać. Poza tym, musiał się śpieszyć. Percy lada chwila mógł przystąpić do działania.

Wyskoczył na platformę. Lina była umocowana do niewielkiego kabestanu. Szarpnął za dźwignię i zwolnił ją całkowicie.

– Ejże, co ty wyrabiasz? – krzyknął ktoś z łodzi.

Harry nie przerywał pracy. Miał nadzieję, że tamten nie jest uzbrojony. Wysunął zwisającą luźno linę i wrzucił ją do morza.

– Hej, ty!

Dopiero teraz podniósł wzrok. Sternik stał na pokładzie i wrzeszczał co sił w płucach. Na szczęście nie miał broni. Widząc, co się dzieje, dał nura do kabiny i uruchomił silnik.

Teraz Harry'ego czekało znacznie bardziej niebezpieczne zadanie.

Za kilka sekund gangsterzy zorientują się, że ich łódź uwolniła się z uwięzi. Będą zdumieni i wystraszeni. Jeden z nich na pewno przybiegnie, by ją ponownie przywiązać, a wówczas…

Harry był zbyt przerażony, żeby myśleć o tym, co powinien wtedy zrobić.

Wbiegł po drabinie na pokład nawigacyjny, przemknął przez kabinę i schował się za drzwiami prowadzącymi do luków bagażowych.

Doskonale zdawał sobie sprawę, że taka zabawa z groźnymi przestępcami może się dla niego źle zakończyć. O tym, jak źle, wolał nawet nie myśleć.

Co najmniej przez minutę nic się nie działo. Szybciej, do cholery! – poganiał ich w myślach, zaciskając pięści. Niech któryś wyjrzy przez okno i zobaczy, co się dzieje, zanim zupełnie stracę odwagę.

Wreszcie usłyszał ciężkie, pośpieszne kroki, ktoś wbiegł po schodach i skierował się ku dziobowi maszyny. Ku jego rozczarowaniu były to kroki dwóch ludzi. Nie przypuszczał, że przyjdzie mu stawić czoło dwóm bandytom naraz.

Kiedy nabrał pewności, że zdążyli już zejść do pomieszczenia dziobowego, wyjrzał ostrożnie ze swojej kryjówki. Kabina była pusta. Podszedł do otwartej klapy i spojrzał w dół; dwaj mężczyźni z rewolwerami w dłoniach stali przy opuszczonej klapie. Nawet gdyby nie mieli broni, natychmiast rozpoznałby w nich bandytów. Jeden był nieduży i kościsty, o paskudnej twarzy, drugi zaś liczył sobie na pewno nie więcej niż osiemnaście lat.

Może powinienem wrócić i dobrze się schować… – przemknęło Harry'emu przez głowę.

Sternik manewrował łodzią, w dalszym ciągu połączoną z małym hydroplanem. Jeśli dwaj gangsterzy mieli ponownie umocować liny do kabestanu i wspornika, na pewno nie zabiorą się do tego z rewolwerami w dłoniach. Harry czekał niecierpliwie, kiedy schowają broń.

Sternik krzyknął coś, czego Harry nie zrozumiał, i obaj bandyci wsunęli rewolwery do kieszeni marynarek. Harry z duszą na ramieniu zszedł po drabince do pomieszczenia dziobowego. Mężczyźni starali się złapać linę rzucaną im przez sternika łodzi; skupili na tym zadaniu całą uwagę, dzięki czemu w pierwszej chwili w ogóle go nie zauważyli. Wykorzystał to i ruszył biegiem w kierunku platformy.

Brakowało mu jeszcze najwyżej dwóch kroków, kiedy młodszy gangster złapał wreszcie linę, starszy zaś, ten o złej twarzy, wykonał pół obrotu… i zobaczył Harry'ego. Błyskawicznym ruchem wsunął rękę do kieszeni i wyszarpnął broń dokładnie w tej samej chwili, kiedy Harry go dopadł.

Był pewien, że za chwilę umrze.

Rozpaczliwie, nie zastanawiając się nad tym, co robi, kopnął mężczyznę w kolano. Padł strzał, ale niecelny. Bandyta zachwiał się, wypuścił rewolwer z ręki i chwycił się rozpaczliwie swego towarzysza, który natychmiast stracił równowagę. Przez sekundę obaj chwiali się na krawędzi platformy, po czym runęli do wzburzonego morza.

Harry krzyknął triumfalnie.

Gangsterzy skryli się pod wodą, a następnie pojawili się, młócąc ją rozpaczliwie rękami i nogami. Od razu było widać, że żaden z nich nie potrafi pływać.

– To za Clive'a Membury'ego, wy dranie! – ryknął Harry.

Nie czekając na odpowiedź, której i tak by pewnie nie otrzymał, wpadł do wnętrza maszyny, wspiął się po drabinie, po czym zszedł na palcach po schodach. Musiał wiedzieć, co się dzieje na pokładzie pasażerskim.

Na ostatnim stopniu zatrzymał się i nadstawił uszu.

* * *

Margaret słyszała bicie własnego serca.

Przypominało jej łoskot ogromnego bębna, rytmiczny i tak donośny, że zastanawiała się, czy to możliwe, by nikt poza nią nie zwrócił na to uwagi.

Bała się tak, jak jeszcze nigdy w życiu. I ogromnie wstydziła się swego strachu.

Przeraziło ją awaryjne wodowanie, nagłe pojawienie się broni, niesamowity sposób, w jaki ludzie tacy jak Frankie Gordino, Tom Luther i inżynier pokładowy stawali się kimś zupełnie innym niż do tej pory, bezsensowna brutalność tych okropnych rzezimieszków w obrzydliwych garniturach, a przede wszystkim leżące nieruchomo na podłodze zwłoki Clive'a Membury'ego.

Była tak wystraszona, że nie mogła się poruszyć, i tego właśnie najbardziej się wstydziła.

Od wielu lat opowiadała o tym, jak bardzo pragnie walczyć z faszyzmem, a teraz wreszcie nadarzyła się jej sposobność, by wprowadzić słowa w czyn. Oto na jej oczach jeden z faszystów porywał profesora Hartmanna, by sprowadzić go z powrotem do Niemiec, a ona nie mogła nic zrobić, gdyż była sparaliżowana strachem.

Być może jej interwencja niewiele by dała. Być może oznaczała pewną śmierć. Niemniej jednak Margaret czuła, że przynajmniej powinna spróbować, gdyż zawsze powtarzała, że jest gotowa poświęcić życie w obronie słusznej sprawy i po to, żeby pomścić Iana.

Uświadomiła sobie, że ojciec miał rację, oceniając jej deklaracje jako pozbawione podstaw przechwałki. Była bohaterską dziewczyną wyłącznie w swojej wyobraźni. Marzenie o tym, by przewozić meldunki na polu bitwy, musiało pozostać tylko marzeniem. Na pierwszy odgłos strzałów schowałaby się w mysią dziurę. W chwilach prawdziwego niebezpieczeństwa była zupełnie bezużyteczna. Siedziała bez ruchu zmrożona przerażeniem, a serce dudniło jej głośno w uszach.

Nie odezwała się ani słowem podczas awaryjnego wodowania, kiedy na pokład samolotu wtargnęli gangsterzy, ani nawet wtedy, kiedy pojawili się Nancy Lenehan i Mervyn Lovesey. Milczała również wtedy, gdy bandyta o przezwisku Mały zauważył, że łódź oddala się od samolotu, a Vincini posłał jego i drugiego gangstera, imieniem Joe, by ją ponownie uwiązali.

Jednak kiedy zobaczyła, jak Mały i Joe nikną pod wodą, wydała okrzyk przerażenia.

Spoglądała przez okno na rozkołysane morze, właściwie go nie widząc, gdy nagle dostrzegła dwóch ludzi walczących rozpaczliwie o życie. Joe był na wierzchu, spychając kumpla pod wodę. Był to okropny widok.

Kiedy wrzasnęła, Luther doskoczył do okna i wyjrzał na zewnątrz.

– Wpadli do wody! – krzyknął.

– Kto? – zapytał zdumiony Vincini. – Mały i Joe?

– Tak!

Sternik rzucił im linę, ale tonący mężczyźni nie zauważyli jej. Joe w panice młócił wodę ramionami, Mały zaś walczył rozpaczliwie pod powierzchnią, nie mogąc wydostać się spod ciała towarzysza niedoli.

– Zrób coś! – ryknął Luther. Wyglądał tak, jakby i jego lada chwila miała ogarnąć panika.

– Ale co?! – odwrzasnął Vincini. – Nie możemy im już nic pomóc. Mogli sami się uratować, ale są na to za głupi.

Kolejna fala zaniosła dwóch mężczyzn w pobliże hydrostabilizatora. Gdyby zachowali spokój, prawdopodobnie udałoby im się na niego wdrapać, oni jednak nic nie widzieli.

Głowa Małego zniknęła pod wodą i już się więcej nie pojawiła. Joe zakrztusił się, krzyknął tak głośno, że Margaret usłyszała go przez grubą wykładzinę pokrywającą ścianę kadłuba, po czym zanurzył się i także zniknął jej z oczu.

Ciałem Margaret wstrząsnął dreszcz. Obaj już nie żyli.

– Jak to się stało? – zapytał Luther. – Dlaczego wpadli do wody?

– Może ktoś ich wepchnął – odparł Vincini.

– Ale kto?

– Ktoś, kogo nie udało nam się do tej pory znaleźć.

Harry! – wybuchnęła w głowie Margaret olśniewająca myśl. Jednak czy to możliwe, żeby jeszcze był na pokładzie? Czyżby schował się tak dobrze, że poszukiwania prowadzone przez policję zakończyły się fiaskiem, a potem wyszedł po awaryjnym wodowaniu? Czy to on wrzucił gangsterów do morza?

Nagle pomyślała o bracie. Percy zniknął w chwili, kiedy łódź bandytów przycumowała do Clippera. Margaret przypuszczała, że poszedł do łazienki, a potem widząc, co się dzieje, postanowił przeczekać tam całe zamieszanie. Jednak takie zachowanie zupełnie do niego nie pasowało. Należało się raczej spodziewać, że będzie próbował znaleźć się w samym sercu wydarzeń. Wiedziała przecież, że udało mu się odkryć dodatkowe przejście na pokład nawigacyjny. Czyżby coś planował?

– Wszystko się wali – powiedział zdenerwowany Luther. – Co teraz zrobimy?