Выбрать главу

– Żadnego hałasu – rzucił szeptem. – Bierzecie ich i zawozicie do opuszczonej kopalni w Black Hill. Mają tam być do piątku.

Jeden z mężczyzn kiwnął głową.

– A potem?

– Dowiecie się.

York wrócił do swego samochodu. Obserwował, jak mężczyźni wchodzą przez furtkę, jak ich cienie zbliżają się do przyczepy.

Drzwi nie były zamknięte. Wtargnęli do środka. Zobaczyli trzy chłopięce sylwetki odwrócone plecami.

– Nie ruszać się, bo po was! – syknął jeden z zamaskowanych.

Żadna z postaci nie poruszyła się. Doskoczyli, po dwóch do każdego. Chwycili wprawnie.

– A niech to!

Ściskali kukły wypchane kulkami styropianu.

Kulki rozsypały się po podłodze przyczepy.

– Stać! Policja! – dobiegł z tyłu głos sierżanta Wilsona.

Zamaskowani nie stawiali oporu. Po paru minutach, już skuci, dołączyli do Petera Yorka.

Limuzyna Johna Waltersa wjechała na teren posiadłości Morganów i zatrzymała się na podjeździe. Szofer zgasił światła, wysiadł i otworzył drzwiczki przed prezesem “Stock Industries”. Walters wszedł do rezydencji.

Ciemnoskóry służący o siwych, krótko przyciętych włosach wziął od niego kapelusz i laskę.

– Państwo Morgan czekają na pana prezesa w bibliotece – powiedział z uprzejmym uśmiechem, pochylając głowę.

John Walters przeciął obszerny hall i wszedł do pomieszczenia z szafami bibliotecznymi pełnymi książek w bogatych oprawach. Pośrodku biblioteki, przy niskim stoliku, siedzieli obok siebie na kanapie Sybil i Martin Morganowie.

Walters zbliżył się do nich, ucałował siostrę w policzek, mocno uścisnął dłoń szwagra.

– Miło znaleźć się w kręgu najbliższej rodziny – powiedział jowialnie, rozsiadając się w skórzanym fotelu po drugiej stronie stolika. – Czekałem na tę chwilę z prawdziwą niecierpliwością, panie senatorze – popatrzył na Morgana z dobrotliwym uśmiechem. – Nie zapytasz, czego się napiję?

Morgan bez słowa podszedł do barku na kółkach i z kryształowej karafki nalał Waltersowi kieliszek koniaku “Remy Martin”.

– Chyba nie zmieniłeś przyzwyczajeń – powiedział, napełniając szklanki dla siebie i żony sokiem pomarańczowym z odrobiną wódki “Smirnoff”.

– Zawsze ten sam i taki sam, niezmiennie wam życzliwy – zaśmiał się John Walters. – Twoje zdrowie, senatorze Morgan!

Wypił duszkiem koniak, oblizał wargi końcem języka, sięgnął do ozdobnego srebrnego pudełka pośrodku stolika po cygaro. Obwąchał je, potem zapalił i wypuścił kłąb aromatycznego dymu, który odpłynął w górę, spowijając żyrandol niebieskawą mgiełką.

– Za wcześnie tytułujesz mnie senatorem, John – zauważył Morgan.

– Masz tę godność w kieszeni – zapewnił Walters. – Z moich sondaży wynika, że zdobędziesz co najmniej siedemdziesiąt procent głosów.

– Jeśli mu w tym nie przeszkodzi “Los Angeles Sun” – wtrąciła Sybil Morgan.

– Chyba żartujesz, siostrzyczko – John Walters delektował się cygarem. – Ktoś czeka na mój telefon. Wyobrażacie sobie ten szum w redakcji, kiedy okaże się, że fotografia z moim siostrzeńcem jako członkiem gangu to obrzydliwy falsyfikat? Będą musieli przerobić całą pierwszą kolumnę i zamieścić przeprosiny.

– Przyznajesz więc, że to zdjęcie jest fałszywką – powiedział Morgan.

– Jak mógłbym uwierzyć, że Victor należy do Ognistych Demonów? Przecież znam go od urodzenia. Trochę narwany i z fantazją, jak jego mamusia, ale złote serce.

– Mimo to dopuściłbyś do publikacji – zauważa ta chłodno Sybil.

John Walters przestał się uśmiechać. Jego nalana twarz zesztywniała.

– Nie jestem redaktorem gazety – rzucił. – Rozmawiamy o interesach.

– Jak byś nazwał interes ze sfałszowaniem fotografii własnego siostrzeńca i szantażowaniem męża rodzonej siostry? – zapytała Sybil Morgan, patrząc Waltersowi prosto w oczy.

Walters wytrzymał to spojrzenie. Nawet się nie zmieszał.

– Jestem tylko pośrednikiem, który chciał wam oszczędzić poważnych kłopotów – powiedział sucho. – Interes to interes. Sądziłem, że zapraszacie mnie tutaj, żebyśmy doszli do porozumienia.

– Wkrótce dojdziemy – zapewnił Martin Morgan. – Gwarantujesz, że zdjęcie Victora w stroju Ognistych Demonów nie ukaże się w jutrzejszej gazecie?

– Masz moje słowo.

– Dlaczego użyliście Victora do tej gry?

– Kochamy nasze dzieci – odparł John Walters, uśmiechając się, znowu rozluźniony. – Dla nich zrobimy wszystko. Jak widać, miałem rację, rozumując w ten sposób, drogi senatorze Morgan.

Sybil Morgan powoli sięgnęła po szklankę z sokiem pomarańczowym. Wypiła łyk.

– Nie wierzę, że jesteś pośrednikiem – powiedziała. – To ty kazałeś wmontować twarz Victora w zdjęcie z ekscesów. Ty je przesłałeś do redakcji “Los Angeles Sun” i dlatego możesz wstrzymać druk. Ty szantażujesz Martina, by wymusić na nim poparcie dla projektu budowy w Błękitnej Dolinie.

– Nikt mi tego nie udowodni – uśmiechnął się krzywo John Walters.

– Ja udowodnię.

Walters odwrócił się i zobaczył w progu biblioteki młodzieńca z ciemną czupryną, o sympatycznej pucołowatej twarzy i brązowych poważnych oczach.

– Kto to jest? – zwrócił się do siostry.

– Jupiter Jones – przedstawił się młodzieniec. – A to są moi dwaj partnerzy, Bob Andrews i Pete Crenshaw.

Wszyscy trzej weszli do biblioteki. Nie sami: towarzyszył im prokurator okręgowy Bili Norton. Drzwiami z drugiej strony nadeszli równocześnie Angela i Victor.

– Co to za przedstawienie? – rzucił ostro John Walters.

Państwo Morgan nie wyglądali na zaskoczonych. Victor i Angela usiedli przy nich na kanapie. Trzej Detektywi i Norton stanęli pod regałami naprzeciw Waltersa.

– Spektakl z niespodziankami, panie Walters – odpowiedział Jupe. – Pierwsza niespodzianka dla pana to nasza tutaj obecność. Czy nie powinniśmy teraz siedzieć pod kluczem w opuszczonej kopalni Black Hill? Pańscy ochroniarze oraz Peter York nie spisali się najlepiej.

– Co za brednie wygaduje ten smarkacz? – obruszył się Walters, próbując wstać z fotela.

– Proszę pozostać na miejscu, panie Walters – osadził go zdecydowanie prokurator Norton. – Dopiero zaczynamy przedstawienie.

– Będzie miało kilka aktów – podchwycił Jupiter. – Na razie pomińmy prolog i zacznijmy od aktu pierwszego. Akcja toczy się w małej restauracyjce “Casa Italiana”. – Wyjął z kieszeni miniaturowy dyktafon i puścił w ruch taśmę.

“Pański szwagier ma poważny kłopot…” – rozległ się głos Petera Yorka.

“…Zanim zostaniesz u mnie dyrektorem, musisz mi przynieść te fotki. – Głosu Waltersa nie można było pomylić z żadnym innym. – Jeśli wyjdzie na jaw, że mój siostrzeniec uczestniczył w ekscesach Ognistych Demonów, Martin przegra wybory. Masz dwa dni… Morgan musi uwierzyć, że przegra wybory. Jeśli tego nie załatwisz, jest po tobie”.

John Walters siedział nieruchomo i patrzył przed siebie ze wzgardliwym uśmieszkiem, jakby to nie jego dotyczyło.

– Akt drugi to wizyta Yorka w “Hadesie” i kupno fotograf! i ze sceną z Nocy Ognistych Demonów – ciągnął Jupiter. – Dokumentacja z transakcji do wglądu, panie Walters. Ciąg dalszy to realizacja pańskiego zlecenia. Pub na przedmieściach. Peter York i niejaki Tom Spine, fotograf.

Znowu dyktafon.

Spine: “Nie dokończyliśmy interesu”.

York: “Dostałeś wszystko”.

Spine: “Nie wiedziałem, że wmontowanie buźki to taka bomba. Za podłożenie bomby ulubieńcowi Kalifornii trzeba dać więcej… Spokojnie, panie York…”

Jupe zatrzymał taśmę.

– Przejdźmy teraz do następnego aktu przedstawienia. Za moją namową pan Morgan wyznaje Yorkowi, że waha się, czy nie przyjąć propozycji Waltersa, aby poparł projekt budowy w Błękitnej Dolinie. To test. Wkrótce potem telefonuje do niego szwagier.

Start dyktafonu.

Walters: “Z pewnością wahałeś się, ale zwyciężył rozsądek. Tylko ta duma, co? Honor ci nie pozwalał do mnie zadzwonić. No więc ja dzwonię. Aby usłyszeć, że przemyślałeś propozycję i przyjmujesz warunek”.