Выбрать главу

– Wojna? – pytał Jori.

Kąciki ust Oriany opadły na moment.

– A kiedy tam nie ma wojny? Po wydarzeniach roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego, kiedy nastąpiło odprężenie, wszyscy mieli nadzieję na szczęśliwą przyszłość, ale niestety każde dziesięciolecie, właściwie każdy rok, upływało pod znakiem wojny w jakimś miejscu na świecie. Gdyby tylko udało się zakończyć wojny religijne, byłoby dużo spokojniej. Pozostałyby jednak wojny etniczne… A jak jest w tym kraju?

– Tutaj nie ma wojen – odparł Jori.

– Och, to pięknie!

– Ale mamy, niestety, Ciemność… Czyli krainę, leżącą po tamtej stronie… Na szczęście nie musicie tam chodzić – dodał, rzucając pospieszne spojrzenie na swoich towarzyszy. – Zresztą o wszystkim dowiecie się później.

Paula nie miała czasu go słuchać. Po pierwsze, żałowała, że to nie ona nosi takie wspaniałe imię jak Oriana, powinny by się chyba zamienić imionami, myślała rozgoryczona, bo Paula to brzmi okropnie staroświecko, natomiast Oriana…

Po drugie, wpatrywała się jak zaczarowana w dwóch milczących towarzyszy Joriego. Wahała się nieustannie, którego woli. Niesłychanie seksowny faun wyglądał dokładnie tak, jak istota z jej snów, ale teraz, kiedy miała go nareszcie w zasięgu wzroku, ogarniały ją wątpliwości. Zresztą i tak nie mogli się do siebie zbliżyć, ponieważ oddzielała ich barierka. Żeby trzymać różne bakterie z daleka od siebie, zażartowała jedna z kobiet pracujących na stacji.

Wszyscy tutaj byli bardzo życzliwi. Ciekawe byłoby zobaczyć, jak też jest poza stacją. Do jakiego to kraju obie się dostały. Paula niezupełnie pojmowała, gdzie się znajdują.

Tamten drugi mężczyzna, przystojny, podobny do wikinga… miał jeszcze kontynuować kwarantannę, jak słyszała, bo przybył z bardzo niebezpiecznych okolic.

Paula z łatwością mogłaby wyobrazić sobie spędzoną z nim noc, może nawet niejedną. Ale kiedy od czasu do czasu napotykała jego spojrzenie, nie znajdowała w nim odpowiedzi, patrzył na nią z zaciekawieniem, ale nie było w tym żadnych uczuć.

To już tamten wspaniały zielony wydawał się bardziej zainteresowany. Bez skrępowania przyjrzał się jej figurze, a potem równie nieskrępowany uśmiechnął siej do niej. Był po prostu smakowity! Czy powinna się odważyć? Może jednak później.

O czym oni rozmawiają? Oriana zadawała tyle pytań. Musi być potwornie inteligentna. A może Paula powinna teraz zademonstrować swoje ponadnaturalne zdolności? By wzbudzić zainteresowanie panów.

Nieoczekiwanie dwie pielęgniarki przeprowadziły obok nich Kenta, który szarpał się i stawiał opór. Syknął do Oriany:

– Nie myśl, że z tobą skończyłem! Muszę dostać swoje pieniądze, nie odbierzesz mi ich!

Oriana przymknęła oczy i mruknęła:

– Pieniądze? Tutaj? Co ty sobie wyobrażasz? Pieniądze są w banku. Nigdy więcej ich nie dotkniemy i niech tak będzie. Koniec z pieniędzmi, a przede wszystkim z małżeństwem!

Nareszcie Gondagil także zakończył kwarantannę.

Ubrany w nowe rzeczy, które przypominały jego dawne, ponieważ w takich czuł się najlepiej, wyszedł na słońce.

Wszystko było tak bezgranicznie piękne, że aż ścisnęło go w gardle. Mój lud, myślał, a serce krajało mu się z rozpaczy. Timonowy lud z Doliny Mgieł… Dlaczego, dlaczego oni muszą żyć w takich upokarzających warunkach, w wiecznej ciemności, skoro tak blisko istnieje Królestwo Światła?

Ale przecież znał odpowiedź. Najpierw trzeba przynieść jasną wodę ze źródła dobra znajdującego się w Górach Czarnych. Zanim się tego nie zrobi, święte Słońce nie może oświetlać większych obszarów tutaj wokół środka Ziemi, doprowadziłoby to bowiem do katastrofy.

Teraz Gondagil miał już za sobą pobyt w Górach Śmierci. Wiedział, jakie się tam czają niebezpieczeństwa, przynajmniej na krańcach rozległego terytorium. Nie odczuwał jednak żadnego lęku, może wybrać się tam ponownie. Jeśli tylko będzie mógł dać Słońce Waregom i innym plemionom, podejmie się wszystkiego.

Szczerze powiedziawszy, gnębiły go wyrzuty sumienia, że dopisało mu szczęście i mógł przyjść tutaj, podczas gdy tamci… Nie, cierpieli to może nieodpowiednie słowo, ale musieli walczyć o istnienie w półmroku, żyć w Wiecznej Nocy.

– Gondagil!

Na dźwięk tego radosnego głosu wszystkie ponure myśli ulotniły się natychmiast. Czuł, że zalewa go fala radości.

Miranda biegła w jego stronę, ale nieoczekiwanie zatrzymała się w pewnej odległości. Widział, jaka się nagle zrobiła nieśmiała.

On odczuwał to samo. Co innego rozmawiać przez telefon, a zupełnie co innego stanąć tak twarzą w twarz z osobą, o której się od dawna myślało dniem i nocą. Tak, bo dla Gondagila minęło wiele czasu. Tęsknił za Mirandą dwanaście razy dłużej niż ona za nim. Na niej także rozłąka pozostawiła ślady. Właściwie nigdy przez telefon nie rozmawiali o miłości, omijali ten temat, chociaż w ich słowach było tyle oddania i tęsknoty.

I teraz stoją oto naprzeciwko siebie. Ale żadne nie jest w stanie nic wykrztusić.

Chciałbym ją wziąć w ramiona, myślał Gondagil. Ale odwaga, którą okazałem w Górach Czarnych, teraz gdzieś się ulotniła. A jeśli ona mnie odepchnie? Jeśli będzie mnie unikać, może nie otwarcie, nie w widoczny sposób, ale tak, że to odczuję? Teraz bym tego nie zniósł!

Miranda dostrzegła jego wahania i uśmiech na jej wargach zbladł. Musiała się zmuszać, by wyglądać na po prostu uradowaną.

– Witaj w Królestwie Światła, Gondagilu! Czy… czujesz się dobrze?

– Oczywiście – odparł zdumiony, jak ochryple brzmi jego głos. Znowu ogarnął go gniew, że tracą czas na jakieś nic nie znaczące słowa, ale nie był w stanie zachowywać się inaczej.

Miranda powiedziała:

– Mam tutaj swoją gondolę. To znaczy, nie swoją, oczywiście, pożyczyłam od taty. Indra i on czekają w domu i bardzo chcą cię poznać, poczynili już przygotowania…

Przerwała potok niepotrzebnych słów. Gondagil wiedział przecież o wszystkim, nieustannie rozmawiali o tym przez telefon. Że dostanie własny dom niedaleko miasta Saga, w pobliżu indiańskich osad, Miranda miała nadzieję, że z pewnością polubi Oko Nocy, a poza tym Tsi-Tsungga mieszka w pobliskim lesie, więc nie zabraknie Gondagilowi przyjaciół. Najpierw tylko zostanie przedstawiony rodzinie i przyjaciołom Mirandy.

Szli obok siebie w stronę gondoli.

– Jaki jesteś piękny – rzekła Miranda. Obecność Gondagila bardzo na nią działała, z całą siłą uświadamiała sobie, jaki jest wysoki, potężny i jak bardzo ją pociąga. – Chodzi mi o ubranie. Jest prawie takie samo jak stare, ale to jest… – Już chciała powiedzieć „czystsze”, ale w porę się spostrzegła i wykrztusiła: – z… innego materiału.

– Tak.

Pachniał też bardzo przyjemnie, a jego włosy lśniły w słońcu jak złoto, silne, nagie ramiona budziły zaufanie. Zachował jednak trochę własnego męskiego zapachu, stwierdziła Miranda zadowolona.

Gondagil niósł łuk i wszystko, co posiadał. Złożył rzeczy w gondoli, jak zauważył, zupełnie innego typu niż gondola Tsi. Ta była większa, można by ją nazwać pojazdem rodzinnym. Zastanawiał się, czy Miranda potrafi kierować pojazdem, ale oczywiście umiała. Ogarnęła go wielka ochota, by samemu spróbować.

Miranda chyba to zauważyła, ponieważ bez słowa wskazała mu miejsce przy kierownicy.

– Prowadziłeś przecież gondolę Tsi – rzekła lekko.