– Prowadziłem, ale ta jest zupełnie inna – rzekł z wahaniem, mimo to zajął proponowane mu miejsce. Tak więc wahanie nie było chyba całkiem poważne.
Jacy byli sztywni i jak niezdarnie się zachowywali! Obojgu sprawiało to przykrość, ale nie potrafili przełamać niewidzialnego muru. Szczerze mówiąc, spotkali się przedtem zaledwie dwukrotnie, i to zawsze w dramatycznych okolicznościach. Czasami niebezpieczne wydarzenia mogą stwarzać pewien typ romantycznego nastroju pomiędzy dwojgiem ludzi, pomyślała Miranda z goryczą. Czy w naszym przypadku tak właśnie było? Czy to napięcie płynęło z zewnątrz? Czy uczucia wygasły, gdy nastały zwyczajne, spokojne dni?
Spojrzała na Gondagila, na jego wyrazisty profil, i wiedziała, że tak nie jest. Kochała go tak bardzo, że sprawiało jej to ból. Nie była tylko w stanie do niego dotrzeć. Miranda nie miała doświadczenia w miłosnych kontaktach, nie wiedziała, jak powinna się teraz zachowywać. Zwłaszcza że Gondagil wyglądał na rozgniewanego.
Po paru próbach i przy dyskretnych wskazówkach Mirandy Gondagil zdołał wystartować, wznieśli się w powietrze. Pojazd był bardzo ładny, wnętrze obito złocistą, grubą i miękką tkaniną.
Miranda usiadła obok ukochanego, ale miała wrażenie, że znajduje się o milę stąd. Pokazywała i objaśniała mu okolice. Stolica, piękne, białe miasto z wysokimi wieżami. Liściaste lasy elfów, rozległe, ciągnące się pośród gór i dolin. Idylliczne małe wioski, takie piękne, że miało się ochotę tam wylądować. Zaproponowała, by polecieli nad Starą Twierdzę, widok zafascynował Gondagila. Potem odwiedzili też miasto nieprzystosowanych, które go przestraszyło, nie pasowało do Królestwa Światłości ze swoimi brzydkimi czworokątnymi domami.
Gondagil siedział milczący i spoglądał na wzgórza mieniące się różnobarwnymi kwiatami, na Złocistą Rzekę wijącą się pomiędzy wzgórzami. Patrzył na jeziora, w których romantyczne wierzby płaczące zanurzały gałęzie…
Miranda widziała, że Gondagil cierpi, i to sprawiało jej ból. Chciała go ucieszyć, a nie sprawić, by stał się markotny i przygnębiony.
– O co chodzi, Gondagilu? – zapytała cicho.
On westchnął głęboko i przesunął dłonią po tablicy rozdzielczej.
– Nie należę do tego wszystkiego – rzekł gniewnie. – Jestem dzikusem, który do tego nie pasuje. Spójrz na swoje ubranie! Takie lekkie, takie jasne i piękne, nawet pracownice stacji, w której odbywałem kwarantannę, wyglądały jak anioły, natomiast ze mnie pod prysznicem spływała czarna woda. Jedzenie też przygotowuje się tutaj zbyt smakowite, nawet nie wiem, jak należy to jeść, a teraz, kiedy mam spotkać twego ojca i siostrę, i wszystkich twoich wykształconych, wspaniałych przyjaciół, czuję się jak idiota!
Miranda włączyła automatycznego pilota i popatrzyła na Gondagila surowo.
– Wszystko można o tobie powiedzieć, tylko nie to, że jesteś idiotą, Gondagilu!
Zauważyła, że on nie odrywa oczu od jej cieniutkiego, jasnego rękawa bluzki. Uniósł rękę, jakby chciał dotknąć materii, ale zaraz cofnął ją ze złością.
– A moi współplemieńcy? Mieszkają w tej strasznej krainie, gdzie każdego dnia, każdej godziny muszą walczyć o życie. Szczerze mówiąc, to ja ich zdradziłem, oni wszyscy powinni zobaczyć to tutaj, powinni otrzymać Światło…
Miranda wiedziała, że gondola z niczym się nie zderzy. Została wyposażona w radar i jak nietoperz unikała wszelkich przeszkód. Dlatego dziewczyna mogła skoncentrować się na rozmowie z Gondagilem, który nawet nie zauważył, że gondola porusza się bez ich pomocy.
– Czy myślisz, że nie przeżywaliśmy tego samego po przybyciu do Królestwa Światła? – zapytała cicho. – Poczucie winy z powodu przeżyć w tym raju jest udziałem wszystkich. A także skrępowanie wobec nowych, pięknych i bezbłędnie działających urządzeń. Nie wyobrażaj sobie, że życie na powierzchni Ziemi było idyllą! O, nie, wprost przeciwnie.
Czuli na policzkach powiew wiatru. Tylko że to nie był wiatr, lecz powietrze poruszane przez szybko mknącą gondolę. Miranda nie zastanawiała się, dokąd pojazd zmierza, mogli długo tak krążyć, przez nikogo nie niepokojeni. Gondagil zrobił ruch, jakby chciał ująć kierownicę, ale ona bez słowa potrząsnęła głową.
Patrzył na nią wciąż tym samym wzrokiem, gniewny i niezdecydowany.
– Czy to prawda, że też byliście niepewni, kiedyście tutaj przyszli? Zachowujecie się tak swobodnie.
– Oczywiście, że byliśmy niepewni! Wszyscy, jak jeden. No, może z wyjątkiem Obcych, ale ich pochodzenia nikt nie zna. Wielu, którzy tutaj przybywają, myśli, że umarli i znaleźli się w raju. Inni sądzą, że trwają w jakimś absurdalnym śnie. Potrzeba czasu, żeby się zaaklimatyzować, Gondagilu, naprawdę nie ty jeden masz takie kłopoty. I pamiętaj, Strażnicy wpuszczają do środka tylko tych, którzy są tego warci!
– Ja dostałem się tutaj podstępem.
– Ale zostałeś wysłany na kwarantannę – odparła Miranda spokojnie. – Gdyby cię nie uznali za godnego, nigdy byś tam nie trafił.
Przeszła na tył gondoli, która nadal poruszała się sama. Gondagil pośpieszył za nią, usiedli na wyłożonej dywanem podłodze, oparli się wygodnie. On był wciąż milkliwy, oszołomiony i bezradny.
Ponieważ przez dłuższy czas się nie odzywał, siedział po prostu i spoglądał w dół na piękne pola pod nimi, Miranda zapytała cicho:
– Żałujesz?
Gondagil drgnął.
– Co? Czy żałuję? Nie, coś ty! Jestem tylko taki…
– Ja wiem – przerwała mu. – Nie musisz niczego tłumaczyć. Przecież ty i ja zawsze wyczuwamy nastrój drugiego, prawda?
– Owszem – przyznał głucho.
Ale to nie do końca była prawa. Akurat teraz żadne z nich nie wiedziało, co czuje drugie ani co się stało z dawnym zauroczeniem.
Znowu zaległo milczenie. Gondagil wsłuchiwał się w szum pojazdu i powoli spływał na niego spokój. Nikt ich tutaj nie widział. Byli wolni niczym orły, nikogo nie obchodziło, co widzą albo robią, ich też nikt nie obchodził. Panowała wszechogarniająca cisza.
Ja nigdy nie wykażę inicjatywy, myślała Miranda. Nigdy w życiu, to nie w moim stylu To on powinien zburzyć ten mur, ale skoro nie chce, to niech tak będzie.
Indra poradziłaby sobie z tym znakomicie. Berengaria również, ponieważ ona zawsze robi, co chce. Natomiast Elena nie, jest na to zbyt niepewna siebie…
Jak to dobrze, że nie ma wśród nas żadnej Bodil! Uff, Bodil, nie, nawet nie mogę myśleć o tym, co ona by tu wyprawiała!
Ale ja? Myślę, że jeśli o to chodzi, jestem dość staroświecka. Chcę być zdobywana, a nie zdobywać. Poza tym myślę, że Gondagil też tak chce. Jest bardzo dumnym mężczyzną, a ostatnie dni nadwerężyły trochę jego godność i spokój. Nie panuje jeszcze nad nową sytuacją. Gdybym ja podjęła inicjatywę zbliżenia, mogłabym wszystko popsuć.
O, jak bardzo miłość może zmienić człowieka! Ja, która nigdy się niczego nie lękałam, gdy chodziło o ochronę środowiska lub zwierząt, mogłam iść na czele demonstracji, mogłam wzniecać bunty, siedzę teraz kompletnie onieśmielona i bezradna.
Muszę czekać. Ale to nie będzie łatwe. On jest taki piękny i pociągający, kocham go bardziej niż kiedykolwiek.
Ale dlaczego on nie reaguje? Czy jest rozczarowany ponownym spotkaniem?
Bardzo trudne pytania.
Gondagil czuł niepokój w całym ciele i wiedział, że musi nad tym panować. Miranda była teraz zupełnie inna, jakby nie bardzo zadowolona z tego, że do niej przyszedł. Jej piękne, zwiewne ubranie czyniło z niej delikatną, śliczną istotę. Sukienkę miała tak krótką, że widział jej opalone uda. Miała naprawdę cudownie piękne nogi, za każdym razem kiedy na nie spoglądał, przenikała go fala gorąca. Była taka apetyczna, a on nie miał odwagi jej dotknąć, nie zrobiłby tego, nawet gdyby krążyli w tej gondoli sami przez całą wieczność. Bo w tym dziwnym locie był jakiś element wieczności.