Выбрать главу

Znajdował się oto w Królestwie Światła. Kiedy spoglądał w górę, w to łagodne, złociste światło, wydawało mu się, że zaraz pęknie mu serce. Z pewnością ze szczęścia, nie był w stanie go ogarnąć, więc szczęście mieszało się ze smutkiem i żalem. Wszystko, co go otaczało, było zbyt piękne dla kogoś, kto żył w zimnym uścisku ciągłego mroku, w strachu i śmiertelnym niebezpieczeństwie. Potrzebował czasu, żeby przyjąć całe otaczające go teraz piękno.

Nagle Miranda powiedziała coś, co go bardzo ucieszyło:

– Czy pamiętasz, co mówiłeś kiedyś, kiedy Haram zachowywał się nieprzyzwoicie? Mówiłeś tak: „Nie jesteśmy barbarzyńcami, Haram!”. I natychmiast wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Jesteś człowiekiem o wrodzonej kulturze, której nie można ci odebrać, nie zniszczyło jej w tobie nawet to prymitywne życie, które byłeś zmuszony prowadzić. Czy myślisz, że Jori i Tsi tego nie zauważyli? Albo Marco i Ram oraz Rok, nie mówiąc już o Obcym, Strażniku Słońca? Nie masz się czego obawiać ze strony mieszkańców Królestwa Światła, oni są obdarzeni szerokimi horyzontami i pełni wyrozumiałości. Co innego, jeśli chodzi o miasto nieprzystosowanych. Ale tam nie musimy jeździć, jeśli nie będziesz chciał.

My. Powiedziała my, a nie ty. Lodowy pancerz Gondagila zaczynał topnieć. Spokój, ciepło i to łagodne światło zrobiły swoje.

Nie mógł już dłużej zapanować nad ciekawością. Wyciągnął rękę i dotknął zwiewnego rękawa Mirandy. Materiał zniknął prawie w jego palcach, taki był cieniutki.

Gondagil westchnął ciężko.

Miranda uśmiechnęła się.

– To jest materiał przypominający jedwab. Nie jesteśmy na tyle okrutni, by wykorzystywać larwy jedwabników do produkcji włókna, bo one giną podczas tego procesu. Żadne zwierzęta nie umierają tutaj dla naszej wygody. Nie jadamy też mięsa. Te drobiowe wędliny, które jadłeś, a także mięso, którym karmiono cię podczas kwarantanny, to syntetyczne produkty. Lemurowie są ekspertami w tego rodzaju sprawach, byli zmuszeni się tego nauczyć, bo kiedy tutaj przybyli, nie mieli żadnych zwierząt. Później owszem, ale to było bardzo dawno temu, Obcy sprowadzili różne pożyteczne zwierzęta, natomiast dzikie zwierzęta same znalazły drogę tutaj z powierzchni Ziemi.

Gondagil wskazał na łąkę w dole, gdzie pasły się krowy i owce.

– Tak, widzę, że macie domowy inwentarz. One z pewnością zapewniłyby wam pod dostatkiem mięsa?

– Nie, to niemożliwe. Wykorzystujemy mleko, wełnę, jajka i tak dalej. To znaczy produkty zwierzęce. Ale nie zabijamy samych zwierząt, by je zjadać. To stadium zostawiliśmy już daleko za sobą. Zwierzęta są naszymi przyjaciółmi, Gondagilu.

Gondagil zamyślił się i nie odpowiadał.

– Co się stało, Gondagilu? Wyglądasz jakoś tęsknie.

– Mówisz o zwierzętach, które same znalazły tutaj drogę z powierzchni Ziemi. Ale nie wszystkie dotarły do Królestwa Światła. Tak samo jak mój lud, różne gatunki zwierząt miały pecha i dotarły do Królestwa Ciemności.

– Myślisz o…?

– Tak, o świętych zwierzętach. One powinny dostać się tutaj. I żyć w bezpieczeństwie.

– Wielkie jelenie, oczywiście! – zawołała Miranda z entuzjazmem. – Gondagilu, my je tutaj sprowadzimy!

Zaraził się jej zapałem. Co tam mur, co tam bestie i wszelkie niebezpieczeństwa, akurat teraz widzieli tylko sukces. Megaceros wspaniale by pasował do Królestwa Światła.

Radość z tego, co postanowili, ponownie ich połączyła. Gondagil patrzył w roześmiane oczy Mirandy i poczuł ciepło w sercu. Teraz ona znowu jest moja, pomyślał.

Krew pulsowała w nim z tęsknoty. Nie tylko za tym, by ją zdobyć, lecz także za tym, by się nią opiekować, ochraniać ją, przytulać czule do siebie, czuć, że ona jest jego kobietą, oddaną i kochającą.

– Oj – jęknęła Miranda, spoglądając w dół. – Tam znajduje się Saga. Jesteśmy w domu, lądujemy?

Nie, pomyślał, zamykając oczy. Nie, najpierw muszę cię wziąć w ramiona, pragnę kochać się z tobą tutaj w górze, w tym cudownym świecie, muszę ugasić głód mego ciała.

Nagle zobaczył przed sobą Harama, przypomniał sobie, jak tamten brał swoje kobiety gdzie popadło i kiedy popadło, a potem spojrzał na tę śliczną istotę z rozjaśnioną twarzą i stłumił w sobie pożądanie, nie zdobył się na tyle odwagi. Jeszcze nie teraz. Najpierw musi pozbyć się wspomnienia Harama, musi wyrzucić z pamięci wszystkie obrazy jego chutliwych uścisków i szklanych, zmęczonych rozkoszą oczu kobiet.

Przeklęty Haram! Nawet po śmierci budzi wstręt w Gondagilu i potrafi zbezcześcić obraz pojednania z Mirandą.

– Tak. Lądujemy – rzekł lekko zdławionym głosem.

Właśnie wtedy Miranda odkryła i w jego głosie, i w wyrazie twarzy wielką tęsknotę. Ale było już za późno.

22

– Wspaniały – powiedziała Indra, gdy Gondagil został przedstawiony rodzinie. – Absolutnie wspaniały! Ojciec też go polubił. Sama chciałabym znaleźć się poza murami i sprowadzić sobie kogoś takiego!

– Ale ty mi go nie uwiedziesz? – rzekła Miranda spłoszona.

– Zwariowałaś? Ja nie jestem Bodil. Nie uwodzę kawalerów własnej siostry, zresztą u niego nie mam szans. Kompletnie stracił dla ciebie głowę!

Miranda zarumieniła się.

– Chyba nie.

– Nie? Myślisz, że nie wiem, jak się zachowuje mężczyzna, który chciałby znaleźć się ze swoją wybranką w najbliższym łóżku? A właśnie, jaki on jest jako kochanek?

– Niestety, nie mam pojęcia.

– Więc wy nie…? No dobrze, nic nie jest takie męczące dla obserwatorów, jak zakochana para i jak obściskująca się para. Potrzymaj go jeszcze jakiś czas, to rezultaty będą gorętsze.

Miranda była wdzięczna, że panowie wyszli do nich na taras.

Gabriel zaproponował, że odprowadzi Gondagila do jego nowego domu.

Nie, nie, Miranda nie musi się fatygować, jest z pewnością zmęczona, więc powinna odpocząć.

Miranda musiała się zadowolić gorącym, tęsknym spojrzeniem Gondagila.

– Powinnam była wytłumaczyć ojcu – powiedziała Indra, kiedy mężczyźni odeszli. – Ale on z pewnością chciał dobrze, więc nie mogłam mu powiedzieć, że zachowuje się jak słoń w składzie porcelany.

– Dziękuję ci, Indro – mruknęła Miranda. – Jesteś najlepszą siostrą, jaka mogła mi się trafić.

– Myślę, że bardzo się do siebie zbliżyłyśmy tutaj w Królestwie Światła – przytaknęła Indra. – Na Ziemi żyłyśmy bardziej każda swoim życiem.

– Tak, to prawda.

W tym momencie wrócił Gabriel.

– Zapomniałem ci powiedzieć, Mirando, że Ram chce rozmawiać z Gondagilem i z tobą. Czeka na was po południu w pałacu Marca.

Dzień zapowiadał się więc znowu radośnie. Miranda westchnęła przejęta, zobaczy go znowu, i to już wkrótce!

– A dla mnie tam nie będzie miejsca? – zapytała Indra zaczepnie.

Gabriel uśmiechnął się.

– Możesz się tam wślizgnąć podstępem. Tak, żeby cię nikt nie zauważył.

– Żeby mnie nikt nie zauważył? – roześmiała się Indra, udając obrażoną. – Nie może tak być, kiedy tylko się pojawię, wszystkie oczy zwrócą się na mnie.

– Chodź z nami – zaproponowała Miranda ciepło. – Będziesz mnie wspierać.

Indra przyjęła to szczerym, serdecznym śmiechem.

W wytwornej rezydencji Marca zebrali się wszyscy „wielcy”. Ram, rzecz jasna, Rok i Talornin, Strażnik Słońca, Móri i Dolg. Miranda zdążyła przywitać się z Gondagilem i zapytać, jak mu się podoba jego nowy dom. Owszem, wszystko jest wspaniałe, Miranda musi przyjść i zobaczyć. Chętnie, zgodziła się Miranda, ale udało im się zamienić jeszcze tylko parę słów.