– Nie ma we mnie nic śmiesznego, dobrze o tym wiesz! Potrzebujemy pieniędzy.
– Panienka jest, zdaje się, kosztowna.
– Zamknij się! Pisz!
Oriana patrzyła na niego przestraszona. Choroba sprawiała, że czuła się potwornie zmęczona, te wszystkie badania i analizy, przez które tutaj przeszła… Była też zmęczona rozmową z tym człowiekiem, chciała po prostu spać. Jakie znaczenie ma kawałek papieru? Kent zdawał się nie pojmować, że nigdy stąd nie wyjdzie.
Bardzo by chciała, żeby zniknął. Wtedy wszystko byłoby idealnie.
Z westchnieniem ujęła pióro i napisała własne nazwisko na tym pozbawionym znaczenia papierze.
– Teraz jesteś zadowolony?
– Nie, nie całkiem.
– Muszę wracać, będą mnie szukać.
Kent mówił teraz łagodnym głosem.
– Nie sądzę. Nie zamierzam ryzykować, że oni cię wyleczą i że wrócisz do normalnego świata. Chcę moje pieniądze wydawać w spokoju.
– Ale…
– Droga Oriano, podpisałaś właśnie swój wyrok śmierci.
Gwałtownie jedną ręką otoczył od tyłu jej szyję i mocno przycisnął.
Oriana zareagowała spontanicznie. Kiedyś przeszła kurs samoobrony i teraz wbiła mu mocno łokieć w bok. Kent jęknął i zwolnił uścisk na tyle, że mogła mu się wyrwać i uciec.
Ale nie miała prawie wcale siły. Rozpaczliwie starała się przyśpieszyć kroku, wkrótce uświadomiła sobie jednak, że nie zdoła mu uciec. Gorączkowo chwyciła telefon komórkowy i wciąż biegnąc wzywała Jaskariego. Telefon połączony był bezpośrednio z jego aparatem.
Kent deptał jej po piętach, nogi odmawiały jej posłuszeństwa, rozpaczliwie wykrzykiwała jakieś oderwane słowa do słuchawki.
Kent jednym uderzeniem wytrącił jej aparat z ręki. Oriana z głośnym jękiem próbowała podnieść telefon z podłogi, ale Kent był od niej silniejszy i szybszy.
24
Mała Fivrelde wróciła do Dolga, kiedy ochotnicy zbierali się na łąkach w pobliżu miasta nieprzystosowanych.
– Udało nam się, Lanjelin – szczebiotała z daleka. – I otrzymaliśmy pochwałę! Od jednego z tych oślepiająco pięknych Obcych. On teraz rozmawia z Tsi-Tsunggą. Jak ci pomogę, Lanjelinie, także dostaniesz pochwałę.
– Dziękuję ci, moja przyjaciółko – rzekł Dolg sucho i wsadził ją do kieszeni na piersiach, gdzie umościła się bardzo zadowolona. – Rozmawialiście ze wszystkimi elfami i istotami natury?
– Oczywiście, i było to bardzo łatwe! Ja, to znaczy chciałam powiedzieć my, rozmawialiśmy z królem elfów, nie z tym z doliny Gjáin, wiesz, bo on nadal jest tam, ale z tym tutaj z Królestwa Światła. Ostrzegliśmy go przed tą okropną Feme, którą tylko ja widziałam, i on obiecał przekazać to swojemu ludowi i innym.
– Więc król elfów cię wysłuchał?
– Oczywiście – odparła z dumą. – No, to raczej… to znaczy Tsi-Tsungga rozmawiał, ale przecież ja wiedziałam, kim ona jest. To znaczy Feme.
– Wspaniale, Fivrelde! Teraz zobaczymy, jak tutaj sprawy się mają.
– Możesz być całkiem spokojny, Lanjelinie – rzekła Fivrelde z powagą. – Jestem przy tobie.
Podeszli do organizatorów poszukiwań, zgromadzonych wokół Marca.
Była tam też Miranda, a Gondagil stał za nią z dłońmi na jej ramionach. Dawało jej to zupełnie dotychczas nieznane poczucie bezpieczeństwa. Pragnęła, aby te tłumy ludzi i innych istot zabrały się stąd jak najszybciej.
Uprzejmie jednak słuchała, co mówiono.
Marco trzymał w dłoniach piękną misę. Jego ciepły głos unosił się ponad tłumem.
– Dotknąłem wody w tej misie – mówił. – Teraz podawajcie sobie naczynie i niech każdy umoczy palec, a potem postara się, by kropla wody dostała mu się do oka. To znaczy do obojga oczu. Dzięki temu uzyskacie zdolność jasnowidzenia w ciągu najbliższej doby, będziecie mogli dostrzec, czy przypadkiem Feme nie próbuje opuścić miasta. Wtedy natychmiast musicie dać sygnał o tym, co widzicie, i dokąd ona zmierza. Tymczasem Móri, Dolg i ja będziemy próbowali odszukać ją w mieście.
– I ja – zapiszczało w kieszeni Dolga.
Marco uśmiechnął się.
– Naturalnie, Fivrelde. Bez ciebie się nie ruszymy!
Mała była zadowolona.
– Czy Feme potrafi latać? – zapytał Armas.
– Nie sądzę – odparł Dolg. – To Fama potrafi latać. Ta, której szukamy, nie.
– A w jaki sposób ją unieszkodliwicie? – zapytała Tiril, która również tu była.
– To już nasze zmartwienie – uśmiechnął się Móri.
W tej chwili zadzwonił telefon Jaskariego. Wyjął słuchawkę zakłopotany.
– Halo? Halo, nic nie słyszę…
Do jego uszu docierały gwałtowne trzaski i krzyk, którego nie rozumiał. W końcu odłożył słuchawkę.
– Nie pojmuję tego. To była Oriana. Mówiła kompletnie rozhisteryzowana, dotarło do mnie tylko coś w rodzaju: „…mój mąż… morduje mnie…”.
Na moment zapadła cisza, a potem Ram powiedział:
– Ale jej mąż jest chyba tutaj, w mieście nieprzystosowanych? Oriana natomiast leży w szpitalu. Rok, zadzwoń tam, a ja połączę się z policją w mieście nieprzystosowanych.
Po kilku krótkich rozmowach wyjaśniło się, że Kenta nie widziano w domu, w którym umieszczano nowo przybyłych. Owszem, jest możliwe, że pojechał do stolicy, jeśli miał ważną sprawę. Ale jaką sprawę mógł mieć, to chyba niemożliwe? Coś musiał widocznie wymyślić.
W szpitalu pielęgniarka poinformowała, że Oriana wyszła na spacer. Ma do tego prawo. Nie, jeszcze nie wróciła.
Zbliżył się do nich jeden ze Strażników.
– Jest tutaj pewna młoda dziewczyna, która dopiero co spotkała Orianę – oświadczył. – Słyszała, o czym mówicie, i zgłosiła się do mnie.
– Znakomicie – rzekł Ram. – Możesz nam powiedzieć, jak to było?
Dziewczyna podeszła bliżej.
– Tak, bo Oriana to przecież nie jest popularne imię. Tak mi się przynajmniej zdaje. Rozmawiałam z nią w cukierni, w stolicy. Kiedy wychodziłam, ona jeszcze została, a ja przyjechałam prosto tutaj.
Rok natychmiast zabrał dziewczynę do swojej superszybkiej gondoli. Mknęła w powietrzu niczym błyskawica,
– Rok wszystko załatwi – rzekł Ram spokojnie. – Możemy kontynuować?
Niebieska misa krążyła w dumie, podawana z rąk do rąk. Wszyscy bardzo starannie pocierali oczy palcami i przekazywali naczynie następnym, bardzo ciekawi, co też zobaczą.
W stołecznej cukierni Paula zbierała się właśnie do wyjścia, bardzo zadowolona po zjedzeniu trzech ciastek i wypiciu trzech filiżanek kawy.
Nagle do środka wbiegło dwoje ludzi. To znaczy jeden człowiek, ta młoda dziewczyna, z którą niedawno rozmawiała, oraz jeden… och, Lemur! Jaki fantastyczny!
– To ona – rzekła dziewczyna, wskazując na Paulę.
Przystojny Lemur zatrzymał się w drzwiach.
– To nie jest Oriana! To Paula!
Uff, a niech to! Wygląda na to, że będą nieprzyjemności!
No i rzeczywiście, zanim Paula zdołała wymyślić jakieś wyjaśnienie, Lemur się wściekł.
– Czemu to wszystko ma służyć? – krzyczał. – Opóźniasz nasze poszukiwania, te twoje głupstwa mogą Orianę kosztować życie! Od tej chwili będziesz się posługiwać wyłącznie własnym imieniem, jest wystarczająco dobre!
Oboje odwrócili się i wyszli, zostawiając za sobą zawstydzoną Paulę. A taki był piękny!
Ram odebrał raport zdenerwowanego Roka i sam zdenerwował się również.
– Głupia krowa – mruknął. Zwrócił się do stojących najbliższej. – No to wpadliśmy. Jeśli Oriana wyszła na spacer, to mogła spotkać swego męża gdziekolwiek. A przecież jest bardzo słaba…
– Z własnej woli by go nie spotkała – wtrąciła Miranda. – Nie, musiał się gdzieś na nią zaczaić.
Ram zatelefonował do recepcji szpitala i zapytał, czy portier widział wychodzącą Orianę. Nie, nikt jej nie widział. A czy w pobliżu szpitala widziano może jej męża?