Выбрать главу

Podał portierom jego imię oraz opisał wygląd.

Recepcjonista odrzekł cokolwiek zdumiony:

– Taki człowiek przyszedł tutaj przed kilkoma godzinami. Chciał rozmawiać z doktorem Jaskarim, więc go skierowaliśmy na oddział.

Ram zwrócił się do Jaskariego. Nie, Kent w ogóle nie odwiedzał doktora ani go nie szukał. Kolejne pytanie do recepcji:

– Kiedy ów Kent opuścił szpital?

Docierała do nich pośpieszna rozmowa, jakieś pytania, ci, którzy otaczali Rama, usłyszeli w końcu krótką odpowiedź:

– Nikt nie widział, żeby wychodził ze szpitala.

Ram natychmiast zaczął działać. Kierowanie akcją przekazał Marcowi, a sam zarządził:

– Jaskari! Idziesz ze mną! Gdzie jest Elena?

– Ona miała przyjść później. Miranda, pójdziesz z nami. Tak, Gondagil również, potrzebujemy silnego, rosłego mężczyzny.

W jednej chwili cała czwórka znalazła się w gondoli Rama, poruszającej się równie szybko jak pojazd Roka, i bezzwłocznie wyruszyli w drogę.

Oriana uzyskała chwilową przewagę.

Dzięki kursowi samoobrony zdołała raz jeszcze wyrwać się z morderczego uścisku Kenta, znalazła jakieś drzwi, wbiegła do pomieszczenia i zamknęła je na klucz. Niestety, znalazła się w ślepym zaułku, trafiła do małego magazynku, ciemnego, wypełnionego niesprawną aparaturą.

Mogła jednak przynajmniej usiąść na podłodze i odetchnąć. Z największym trudem wciągała powietrze, udręczone płuca pracowały ze świstem, a nogi dłużej by jej już nie utrzymały.

Słyszała, że Kent wali w drzwi, potem jednak zaległa cisza.

On czai się za drzwiami, myślała. Boże, żeby tylko nie znalazł w pobliżu strażackiego toporka albo czegoś w tym rodzaju.

Nie, bardzo szybko uświadomiła sobie, co Kent zamierza. Znalazł coś, czym mógł podważyć drzwi, jakiś metalowy pręt, wsunął go w szparę przy podłodze i unosił, prędzej czy później wyrwie zamek.

Oriana kurczowo ściskała ręce na piersiach i szeptała błagalne modły: Spraw, żeby tu przyszedł jakiś dozorca albo inny silny mężczyzna, który przeszkodzi Kentowi! Nie pozwól mu się do mnie włamać!

Zdołała się już pogodzić ze śmiercią, uczyniła to zresztą dawno temu. Ale, na miłość boską, nie w ten sposób! Nie chciała aż takiego cierpienia, nie chciała nienawiści w ostatnich chwilach, zanim pożegna się z życiem.

Z życiem, którego teraz znowu zapragnęła, po tym, jak znalazła się w tym cudownym świecie, gdzie spotykała wyłącznie dobrych, przyjaznych ludzi.

W świecie bez Kenta.

Teraz sprawy przybrały inny obrót. Kent będzie mógł tutaj żyć, on, który tak tęsknił, żeby uciec z Królestwa Światła. Tymczasem ona musi umrzeć.

Jaki niemiłosierny bywa czasami los. Jak często zdarzało się coś takiego na zewnątrz, w tamtym wielkim świecie, tam naprawdę życie jest niesprawiedliwe. Bogaci ludzie otrzymują jeszcze więcej, mogą za darmo korzystać z luksusów. Biedni natomiast, którzy bardzo by potrzebowali błysku światła w codzienności, są wypluwani niczym pestki wiśni z biur, które powinny pomagać, ale najczęściej brak im zarówno zdolności, jak i woli niesienia pomocy.

Natomiast tutaj… doktor Jaskari opowiedział jej, jaki wspaniały system panuje w tym świecie z baśni.

Kent zaklął siarczyście, ponieważ narzędzie, którym usiłował wyważyć drzwi, złamało się. Oriana słyszała, że poszedł szukać czegoś nowego.

Boże! Dobry Boże, pomóż mi, modliła się Oriana. Święta Dziewico Maryjo, wesprzyj mnie! Nie pozwól mu wyważyć drzwi, bym nie musiała umierać w ten sposób, taki upokarzający, taki niegodny, zamordowana przez człowieka, którego kiedyś wybrałam na towarzysza życia.

Na zewnątrz panowała cisza.

Długo. Bardzo długo.

Czyżby dał za wygraną? Czyżby sobie poszedł?

Oriana nie była w stanie myśleć, w jej mózgu panował chaos, ze strachu, wzburzenia i zmęczenia serce biło panicznie.

Na chwilę straciła świadomość, nie była pewna, czy minęły minuty, czy godziny. W maleńkim pomieszczeniu robiło się coraz duszniej, wkrótce w ogóle zabraknie powietrza. Musiała zużyć cały tlen przy tym swoim świszczącym oddechu. Próbowała oddychać spokojniej, ale wtedy serce biło jeszcze mocniej.

Powoli ogarniała ją panika. Oriana szlochała cicho. Świadomość, że człowiek, który kiedyś był jej taki bliski, teraz ma jej dość, nienawidzi jej tak, że pragnie jej śmierci, była nieznośna. Już więcej nie wytrzymam, nie mam siły!

Boże, uchroń mnie od takiej śmierci! Bądź miłosierny, błagała z głębi serca.

25

Ponieważ gondola leciała bardzo szybko, Ram naciągnął nad pojazdem przezroczysty dach.

– Siedzimy tutaj jak w małym domku – stwierdził Gondagil zachwycony. Obejmował mocno Mirandę, bo bał się prędkości.

Ona zaś przytuliła się mocno do niego i powiedziała ze śmiechem:

– Ostatnio spotykamy się przeważnie w gondolach. Trzeba z tym skończyć!

Popatrzył na nią pytająco.

Och, jak lubiła jego twarz!

– To tylko takie wyrażenie – wytłumaczyła, skuliła się i przysunęła bliżej. Skoro miała go nareszcie przy sobie, to chciała wykorzystać okazję. Nie będzie już więcej tracić czasu na pełne skrępowania oczekiwanie inicjatywy z jego strony!

Gondagil czuł się oczywiście znakomicie. Obejmował ją i przyciskał do siebie tak mocno, że o mało nie połamał jej żeber. Długo jednak szczęście trwać nie mogło, gondola wkrótce dotarła do celu. Z ciężkim westchnieniem oboje pośpieszyli za Ramem do szpitala.

W wielkim westybulu czekał Rok i szpitalni dozorcy. Przeszukali już dokładnie cały budynek, ale Oriany nie znaleźli. Teraz zamierzali właśnie zejść do piwnicy, jedynego miejsca, którego jeszcze nie sprawdzili.

– W takim razie chodźmy! – zawołał Ram.

Minęło mnóstwo czasu, myślała Miranda zatroskana. Czy uda nam się odnaleźć ją żywą, jeśli to prawda, że mąż nastawał na jej życie? Bo jeśli nie… to byłby bardzo głupi żart, przemknęło przez myśl dziewczynie, która nie znała Oriany.

Przez cały czas trzymała Gondagila za rękę, a może to on trzymał ją, w każdym razie nie chciała, żeby było inaczej. Jak dobrze tak iść ręka w rękę, on też nie sprawiał wrażenia, że chciałby ją puścić.

Teraz jesteś mój, Gondagilu, myślała Miranda. Teraz już ode mnie nie odejdziesz.

Cała grupa znalazła się w szpitalnej piwnicy. Ani Miranda, ani Gondagil nigdy by nie przypuszczali, że jest taka wielka, pocięta tak licznymi korytarzami.

Minęło już naprawdę wiele czasu, nawet Oriana zdawała sobie z tego sprawę, chociaż była oszołomiona i raz po raz ciemniało jej w oczach.

Wzywanie pomocy nie miało sensu. Kent hałasował przecież okropnie, więc gdyby w tej części piwnicy ktoś się znajdował, to już dawno by do nich przybiegł. Widocznie Kent bardzo starannie wybrał miejsce.

Dlaczego powiedziała pielęgniarce, że wychodzi ze szpitala? Dlaczego zjechała na dół windą tak, że nikt jej nie widział? Szła niczym bezbronna ofiara wprost do pułapki.

Nie, teraz powietrze stało się już tak gęste, że naprawdę nie mogła oddychać. Wciąż siedziała na podłodze.

Powoli podniosła się i stanęła na sztywnych, obolałych nogach, potem chwyciła klamkę.

– Kent? – rzekła cicho, niepewnym głosem. Za drzwiami panowała martwa cisza. Po kilku następnych pełnych napięcia minutach powoli przekręciła klucz w zamku. Nic.

Ostrożnie uchyliła drzwi Przynajmniej w ten sposób wpuści trochę świeżego powietrza.

Za drzwiami wciąż panowała niczym nie zmącona cisza.

Oriana uchyliła drzwi szerzej.

Wtedy Kent, który stał za drzwiami, z rykiem szarpnął klamkę i wyciągnął żonę na korytarz. W uniesionej ręce trzymał ciężką stalową rurkę. Oriana szarpnęła się i cios zamiast w głowę trafił ją w ramię, pozbawiając czucia w całej ręce. Krzyczała, próbowała uciekać na czworakach, nie widziała nic z powodu łez, bólu i rozpaczy.