Pół godziny później mogli sami zobaczyć, którędy przebiega granica pomiędzy domami tych, którzy chcą się wyprowadzać, a tych, którzy do całej sprawy odnoszą się z zupełnym spokojem. Podziękowali Rozalindzie za pomoc, nie, teraz już dadzą sobie radę sami.
Kobieta opuściła ich z ciężkim westchnieniem, nie dowiedziawszy się, czego szukają.
Oni tymczasem zaczęli sprawdzać teren.
– To musi być ten dom – rzekł Dolg, wskazując na niewielki, parterowy budynek. Mały, przytulny domek, wyglądał, jakby pochodził z dziewiętnastego wieku, ściany pokrywały pnące róże.
– Mieliśmy szczęście – rzekł Marco. – Mógł nam się trafić wysoki, wielopiętrowy gmach.
Kiedy szli przez miasto, ludzie patrzyli na nich i pośpiesznie usuwali się z drogi. Trzej mężczyźni nie byli podobni do tutejszych mieszkańców, poza tym mieli bardzo surowe miny. Lepiej takim nie nasuwać się przed oczy!
Ale w tej części miasta panował spokój. Napotkali kilka domowych zwierząt, poza tym dzielnica sprawiała wrażenie nie zamieszkanej.
Zaglądali do domu przez okna. Nie bardzo to piękne zachowanie, ale potrzeba łamie zasady. Zobaczyli, że w łóżku w jednym z pokojów ktoś śpi, widzieli zarys ludzkiej postaci pod kołdrą.
– Moim zdaniem ona jest tutaj – rzekł Marco cicho. – Wygląda na to, że wchodzi do jakiegoś domu i tłoczy mieszkańcom do głów swoje pogłoski o wspaniałych warunkach życia w Górach Śmierci. Szepcze te swoje informacje śpiącym ludziom do ucha. Przeszukamy dom?
Dolg i Sol zabrali się natychmiast do zaklejania samoprzylepną taśmą wszelkich otworów, dziurek od kluczy, szczelin w ścianach. Opatrzyli każdą najmniejszą szparkę. Sol z łatwością wspięła się na niski dach, położyła płaski kamień na kominie, a potem wszystko oblepiła taśmą. Feme potrafiła wyciągać swoje ciało tak, że mogła się prześlizgnąć przez najwęższą szczelinę. Gdy wszystko było gotowe, Sol zeskoczyła na ziemię.
Dolg miał szczerą nadzieję, że nikt nie widział jej manewrów na dachu ani przy oknach. Wiedźma z przełomu szesnastego i siedemnastego wieku z dużą rolką nowoczesnej taśmy samoprzylepnej, poruszająca się na oczach wszystkich, to naprawdę dziwny widok. Gdyby ktoś potrafił ją dostrzec, oczywiście.
Sol bawiła się znakomicie. Takie właśnie zajęcia uwielbiała: łapać draństwo, najlepiej rodzaju żeńskiego. Dlatego Marco ją wybrał. Wiedział, że zaangażuje się w sprawę całym sercem.
Kiedy uznali, że wszystko jest już uszczelnione, Dolg powiedział cierpko:
– A jeśli jej tam nie ma?
Wtedy Sol wybuchnęła radosnym śmiechem.
– Wszystko oblepione, caluteńki dom!
– Ona tam jest – zapewnił Marco spokojnie, ale również on uśmiechnął się pod nosem. – Wchodzimy! Cicho!
Drzwi nie były zamknięte na klucz. Tych drzwi oczywiście wcześniej nie zakleili, ale Dolg i Sol zrobili to błyskawicznie, od wewnętrznej strony, gdy tylko wszyscy znaleźli się w środku. Potem krok po kroku przeglądali mały domek.
W łóżku w izbie leżała jakaś starsza kobieta i odpoczywała po obiedzie. Marco jednym ruchem dłoni sprawił, by się nie obudziła, niezależnie od tego, co się stanie.
– Ona jest tam – szepnął Dolg.
Teraz mogli ją zobaczyć, wszyscy. Podobna do cienia szaroczarna istota, najbardziej ze wszystkiego przypominająca wielką pijawkę, leżała na poduszce tuż przy uchu śpiącej kobiety.
W jednym momencie uszczelnili wszystkie możliwe wyjścia z pokoju. Sol musiała się zajmować najtrudniej dostępnymi miejscami, ponieważ była niewidzialna.
Ale Feme ich odkryła. Zerwała się i zwinnie niczym wąż pomknęła ku wywietrznikowi Sol była jednak szybsza i zalepiła taśmą nos paskudztwa, czy coś, co go przypominało. Usłyszeli syk, wydawany przez to obrzydliwe stworzenie, a potem w ich głowach pojawiły się sygnały. O pięknych osadach wewnątrz Gór Czarnych, o drogach…
Zaklęcia obu czarnoksiężników przerwały ten uwodzicielski szept. Feme musiała zamilknąć, choć bardzo ją to denerwowało. Pomknęła ku drzwiom, a stwierdziwszy, że są zamknięte, zawróciła do okna. Miotała się po pokoju, ale wszędzie Sol albo już była, albo natychmiast pojawiała się przed nią.
– O, nie, ty oślizgła stara ropucho! – zawołała piękna czarownica, której Feme nie widziała. – Zasadziłaś już swoje ostatnie nasiona!
Ruchem dłoni strąciła przebiegłą istotę akurat w momencie, gdy ta próbowała się przecisnąć przez wąziutką szczelinę pod sufitem.
– Teraz spotkałaś kogoś silniejszego od ciebie, moja mała Feme, ty paskudny stary trollu!
– Ja nie jestem Feme – syknął potworek wściekle. – To była moja prababka.
– Nie ma znaczenia, jak się nazywasz, i tak jesteś paskudna – rzekła Sol i wyciągnęła tamtą ze szczeliny w podłodze, chociaż i tak potwór nie mógłby się tamtędy wydostać. – Fuj, co ja złapałam? Jakiś śluz?
– Czy to ona, Fivrelde? – zapytał Marco.
– Tak – szepnął elf. – Dokładnie ta sama, którą widziałam. Uff, ale wstrętna!
– Tak, rzeczywiście tak można powiedzieć! Ale takie właśnie są plotki, Fivrelde. Zawsze są wstrętne, potrafią zamordować człowieka skuteczniej niż miecz. Móri i Dolg, przytrzymajcie ją swoimi runami, to ja zajmę się resztą!
Obaj czarnoksiężnicy natychmiast osaczyli paskudztwo. Feme, czy też jej potomkini, musiała zastygnąć, nie mogła się poruszyć, zdążyła się tylko zawinąć w białą, robioną na szydełku kapę na łóżko.
– Co miałeś na myśli, mówiąc, że plotki i pogłoski są bardziej niebezpieczne niż miecz, wielki Marcu? – pisnęła Fivrelde.
– Chodzi o to, że plotka zabija godność człowieka, jego cześć. A to, Fivrelde, gorsze niż morderstwo.
– Aha, rozumiem – rzekła niepewnie, ponieważ nie zrozumiała ani słowa.
– Sol, czy zechciałabyś mi pomóc? – poprosił Marco.
Podczas gdy Móri i Dolg trzymali złą istotę w szachu, Marco i Sol zabrali się do jej unicestwiania. Plotki nie trzeba mordować, wystarczy ją unieszkodliwić.
Walczyła z całych sił, a trzeba pamiętać, że plotka ma porażającą moc. Była wielka, większa niż się spodziewali, tak duża, że nawet maleńka Fivrelde zobaczyła ją, kiedy przemykała się przez dziurę w murze. Wydawała z siebie wściekły syk, ale nie była w stanie zejść z łóżka, runy trzymały ją w miejscu.
– A teraz milcz, ty stara wstrętna babo! – prychnęła Sol. – Twoje uwodzicielskie sztuczki na nas nie działają! O, fuj, do diabła, jaka ona paskudna!
Stwór wściekał się nieustannie.
– Przestańcie nazywać mnie „ona”! Nie jestem istotą żeńską!
– O, uff, co ty powiesz – ironizowała Sol. – W takim razie jesteś „on”? Dobrze, dobrze, nam jest zupełnie wszystko jedno.
Marco uśmiechnął się krzywo.
– Okazaliśmy się bardzo naiwni, uważaliśmy, że jest stworzeniem żeńskim, bo nazywaliśmy ją Feme. Ale rodzaj męski może być równie zdolny w rozsiewaniu szkodliwych plotek.
Męski krewniak Feme zaczął złościć się nie na żarty. Słyszeli jego syczenie:
– Nie jestem byle kim, jestem silniejszy, niż wy wszyscy razem wzięci.
To mogła być prawda, oni jednak nie zamierzali się poddawać.
Paskudny stwór donosił z dumą:
– Zostałem wybrany, by służyć tutaj w samym środku Ziemi…
– Znakomicie! – drwiła Sol. – W takim razie wystarczy, że cię unieszkodliwimy, a raz na zawsze uwolnimy się od plotek i pogłosek
– Nie, nie, nie, nie – pośpiesznie wyjaśniał stwór. – Jest nas więcej w Górach Wspaniałych.
Nikt mu jednak nie wierzył. Był tym, czym był, po prostu pogłoską.
– Aha, u was to one się nazywają Góry Wspaniałe – uśmiechnął się Móri. – Można się było tego spodziewać.
– Och, nie wiecie, co się tam ukrywa! – wykrzyknął potomek Feme.