Выбрать главу

Odwrócił głowę i przerażony patrzył w ślad za nimi. Nie, nie, powtarzał w myślach. Uważajcie, lecicie prosto na górską ścianę!

W następnym momencie doszło do nieszczęścia. Zderzyli się ze skałą, ale nie tak gwałtownie, jak Gondagil się obawiał. Najwyraźniej zdołali w ostatnim momencie skierować pojazd nieco w bok, tak że tylko otarli się bokiem o wysoką, jasną górę, dzielącą na dwoje Królestwo Ciemności. Potem w tym samym tempie pomknęli dalej na prawo od górskich zboczy. Pędzili jak uskrzydleni.

Gondagil podniósł się i zamyślony patrzył, co się dzieje.

Tamci znaleźli się teraz na niebezpiecznym terenie! To się nigdy nie kończy dobrze. Jeśli dalej będą się posuwać w tym samym kierunku, wkrótce znajdą się w Górach Czarnych. Zdawało mu się, że słyszy spłoszone okrzyki.

Chociaż to ostatnie musiało być przywidzeniem, znajdowali się już za daleko.

Przepytywał w osadzie, kiedy przechodził obok, czy inni również dostrzegli owo niezwykłe zjawisko. Ale nie, nocny stróż opowiadał, że wszyscy spali, on sam zresztą także nie zwrócił na nic szczególnego uwagi.

Nie, pojazd nie przelatywał nad osadą. Widział go więc tylko Gondagil ze swojego samotnego domostwa.

Ale kiedy tej nocy wspiął się wysoko na swoje skały, znowu przeżył chwile grozy.

Wołania z Gór Umarłych przenikały Królestwo Ciemności ze straszną siłą. Gondagil usłyszał wrzask radości najgorszego rodzaju, tak przepełniony złem i triumfem, że musiał zatkać sobie uszy.

Nie miał już najmniejszych wątpliwości: tamci biedacy znaleźli się w Górach Czarnych. Teraz, po kilku dniach, był o tym przekonany.

Kim oni są i skąd się tutaj wzięli?

Miranda opowiadała mu o pojazdach, unoszących się w powietrzu. Jak to ona je nazywała? Gondole, czy jakoś tak. Przypomniał sobie to słowo, ponieważ było podobne do jego imienia. Ale co takie urządzenie robiło tutaj? Zgodnie z tym, co mówiła Miranda, gondola nie może się przedostać przez bramy w murze.

Chwileczkę, te jakieś dziwne dźwięki…

Czy Miranda nie wspominała o swoim najlepszym przyjacielu, o którego zresztą Gondagil był trochę zazdrosny, i o tym, że nie posiada on zdolności mowy? Że wydaje tylko jakieś przypominające mlaskanie dźwięki. Czy to możliwe, że właśnie jej przyjaciel, Tsi-Tsungga, znajduje się tutaj? I że to on został teraz uwięziony w złych górach?

Wstrząśnięty i bezradny Gondagil wrócił do swojego domostwa na zboczu, które teraz oczyścił i pięknie przyozdobił, żeby ładnie wyglądało, kiedy Miranda wróci.

Jeśli wróci. Najwyraźniej wszystko sprzysięgło się przeciwko nim.

Usiadł przygnębiony przed chatą na pieńku, który służył mu jako stołek. Nie miał pojęcia, co dalej, nie wiedział, co począć ani do kogo mógłby się zwrócić. Mur do Królestwa Światła został nieodwracalnie zamknięty, jakim sposobem więc mógłby przesłać wiadomość do środka? Musiałby mieć pomoc, ale przecież żadnej nie miał.

Gdzieś w pobliżu trzasnęła gałązka. Przywykły do obrony przed bestiami, Gondagil drgnął i błyskawicznie zwrócił się w stronę, z której mogło mu coś zagrażać.

Niczego nie widział. Wszędzie panowała cisza.

Z wyjątkiem może…

Jakiś szelest? Dość donośny, podobny do mlaskania… Ale nie taki jak ten, który docierał do niego z pojazdu, ten był inny.

Coś zeskoczyło na ziemię i cichutko siedziało kawałek od niego. Para lśniących czarnych oczek przyglądała mu się z lękiem.

To jakaś ogromna wiewiórka!

Sprawia wrażenie zupełnie zagubionej. Jakby szukała u niego pomocy. Serce Gondagila zabiło mocniej. Miranda wspomniała kiedyś, że Tsi-Tsungga ma oswojoną ogromną wiewiórkę. Jak się to zwierzątko nazywa? Czik?

Gondagil uświadomił sobie, że wypowiedział imię głośno.

Wiewiórka podeszła bliżej.

A jeśli go zaatakuje?

Nie, zwierzątko wyglądało tak żałośnie, było takie bezradne, może głodne… Gondagil wyciągnął rękę po jagody, które wyłożył do suszenia. Potem podał je wiewiórce. Wykonała parę podskoków i podeszła aż do jego dłoni. Ostrożnie zaczęła zbierać owoce.

Gondagil uśmiechał się sam do siebie, w sercu czuł dziwne ciepło. Domyślał się, że wiewiórka wypadła z gondoli, kiedy ta zderzyła się z górską ścianą. A teraz szuka ludzi.

– Chodź – szepnął głosem tak łagodnym, że Haram by go nie rozpoznał. – Chodź, zobaczymy, może w chacie znajdziemy jakieś orzechy.

Wiewiórka bez protestu weszła za nim do prymitywnego domostwa pod skalną półką.

Gondagil usiłował odegnać od siebie natrętne myśli. Czynił to nie po raz pierwszy.

A jeśli w tej gondoli znajdowała się też Miranda? Jeśli w ten sposób próbowała wydostać się z Królestwa Światła i wrócić do niego? Gondola zdawała się kierować według jego znaków…

Głosu Mirandy jednak nie słyszał. Tylko te dwa, należące do młodych chłopców, z których zresztą jeden wcale nie posługiwał się głosem, tylko jakimś bezdźwięcznym mlaskaniem. To jednak nie dowodzi, że w gondoli nie było więcej pasażerów. Ani że Miranda z nimi nie leciała.

Po prawdzie nie był tak całkiem pewien, że gondola zmierzała ku jego terytorium. Mogła się tu znaleźć zupełnie przypadkowo. Wykonywała zresztą dziwne manewry, jakby z jakiegoś powodu wytracała szybkość, a wtedy w głosie tego młodego chłopca słychać było podniecenie, mówił ostro, wyraźnie przestraszony. Jakby nie panował nad pojazdem.

I wtedy gondola wpadła na górską ścianę.

Dziwne to wszystko. Gondagil nie rozumiał, co się stało, ale też trudno tego od niego wymagać, nie miał przecież żadnego doświadczenia z pojazdami szybszymi niż zwyczajna furka.

Spojrzał w dół na wiewiórkę, która beztrosko zajadała jego zapasy. Zachowywała się teraz spokojnie, nie rzucała już nerwowych spojrzeń na wszystkie strony. Musiała być bardzo głodna, kiedy tutaj przyszła.

Gondagil należał do tych nielicznych żyjących obecnie ludzi, którzy znali drogę do Gór Czarnych. Tyle tylko że nikogo, kto się wybrał tą drogą, nigdy już potem nie widziano.

– A gdybyśmy tak spróbowali znaleźć naszych najbliższych, ty i ja? – szepnął do Czika.

Błyszczące oczka spojrzały na niego z nowym zainteresowaniem. Gondagil nie przyzwyczaił się jeszcze do myśli, że to małe stworzenie może go rozumieć.

Czik wskoczył na ramię człowieka, gotowy do drogi.

Gondagil był wzruszony okazanym mu zaufaniem i wyraźną tęsknotą zwierzątka za ukochanym właścicielem, Tsi-Tsunggą.

– No dobrze! Nie ma się nad czym dłużej zastanawiać. Ruszamy!

Była to bardzo niebezpieczna wyprawa, nigdy jeszcze nikt, kto odważył się ją podjąć, nie powrócił żywy. Ale jeśli Miranda się tam znajduje, w szponach nieznajomych mieszkańców złych gór, Gondagil niczego nie może się lękać.

4

Zbliżała się noc sobótkowa.

Za murami, w Królestwie Ciemności, potrwa ona krótko, w obrębie murów zaś, w Królestwie Światła, odpowiadać będzie dwunastu nocom w Ciemności.

Nadchodząca pora wywoływała intensywny niepokój w świecie istot natury. To była ich noc, przygotowywały się więc, miały płonące spojrzenia i gorączkowe rumieńce na policzkach.

Mimo wszystko w ich oczach czaił się też lęk.

Odsuwały go jednak od siebie, dawały się ponosić ożywieniu i radości Polerowano skrzydła, prano ubrania w źródłach albo na liściach przywrotnika, zależnie od wielkości piorącej istoty. Gotowano tyle, że para unosiła się nad łąkami i bagnami, przygotowywano wszystkie możliwe rodzaje jedzenia, tłoczono nektar, a także nieco mocniejsze napoje dla starszyzny elfich rodów, młodziutkie panienki elfów rozwieszały girlandy z kwiatów nad placem, gdzie miała się odbywać uroczystość.