Выбрать главу

Zmrużyła oczy i jeszcze energiczniej zaczęła żuć gumę.

– Jestem pewna, że ludzi, u których Josh figurował na liście najbardziej nienawidzonych osób, jest wielu i można znaleźć wśród nich bardzo szacowne nazwiska.

– Chciałbym ją zobaczyć. Możesz podać kilka tych nazwisk?

– Z przyjemnością. – Rozparła się na biurku, omal nie potrącając łokciem kubka z kawą, i powiedziała: – Chcesz się dowiedzieć, co wiem o Caitlyn Bandeaux?

Reed przechylił głowę, zastanawiając się, czy za zainteresowaniem Morrisette byłą żoną Josha nie kryło się coś więcej.

– Mów.

– Po pierwsze, jest dość niezrównoważona. Od dzieciństwa kilka razy przebywała na oddziale psychiatrycznym. Nie wiem, jaka jest diagnoza i czy w ogóle ją postawiono. Mogła to być lekka depresja lub psychoza maniakalna albo jak to teraz nazywają? Zaburzenia afektywne dwubiegunowe. Może w dzieciństwie doznała jakiejś traumy lub wpadła w narkotyki, niektóre mogą wpieprzyć człowieka w prawdziwą psychozę. Słyszałam też, że choroba psychiczna jest dziedziczna w tej rodzinie. Jest przenoszona w genach Montgomerych.

– Czy nasza wdowa zachowywała się kiedyś agresywnie?

Morrisette wzruszyła szczupłymi ramionami i wypluła gumę do kosza przy biurku.

– Z pewnością nie aż tak, żeby ją za to aresztować.

– Skąd masz te informacje?

– Od znajomego znajomego.

– Plotki – powiedział rozczarowany.

– Takie same jak te, za które płacimy codziennie naszym informatorom.

– Pogłoski nie mają żadnego znaczenia w sądzie.

– Nawet nie wiemy na pewno, czy to morderstwo. Po prostu dzielę się z tobą informacjami, które udało mi się zebrać. Sprawdzę je i dowiem się, jaka jest prawda. – Uśmiechnęła się. – Na wypadek, gdybyśmy jednak mieli z tym trafić do sądu.

Spojrzał na jej nastroszone włosy i ciemniejsze odrosty.

– Nie usłyszałaś tego w salonie piękności?

– Cholera, nie. – Jeden kącik jej ust się uniósł. – Nie chodzę do salonów piękności. Boże, nie znoszę tej nazwy. Zakład kosmetyczny też nie jest dużo lepszy. To – wskazała na sztywne blond włosy – może się zdziwisz, ale to nie jest robota profesjonalisty. Pewnie myślisz, że zapłaciłam czterdzieści, sześćdziesiąt albo i sto dolarów jakiejś fryzjerce, ale do diabła, nie. To powstało dzięki staremu dobremu Clairolowi i nożyczkom, które odziedziczyłam po babci. Co sześć tygodni poświęcam mojej fryzurze około dwóch godzin i voila, oto główne clou programu!

– Po prostu clou.

– Tak, wiem. – Wstała i znów pokazała na swoje włosy. – Tanio, szybko, nowocześnie!

– Skoro tak mówisz…

– Bo tak jest – powiedziała, grzebiąc w torebce. Wyciągnęła paczkę marlboro. – Czas na krótką przerwę. Chcesz jednego?

– Raczej nie. Lepiej sprawdzę znajomych i rodzinę Josha Bandeaux. Skoro naprawdę był tak nielubiany…

– Niektórzy nazywali go Josh Bandyta Bandeaux.

– Uroczo.

– Świetnie do niego pasowało. Myślę, że nazwała go tak któraś z jego byłych kobiet. Prasa to podchwyciła…

– W to akurat nie wątpię.

– Nie kochasz czwartej władzy, co, Reed?

– Ani trochę.

Spytała:

– Myślisz, że mogłabym sprzedać to zdjęcie? – Wskazała ekran komputera. Josh leżał na swoim drogim biurku, tak jak go znaleźli, z zaschniętą krwią na palcach. Widać było nawet kałużę na dywanie. – Każdy, kto zapłaci, będzie mógł zrobić sobie z tego tapetę, wygaszacz ekranu lub coś w tym rodzaju.

– Śmieszne – powiedział bez cienia uśmiechu.

– Myślałam, że docenisz mój żart.

Nagle spoważniała. Reed przypuszczał, że Morrisette była bardziej związana z tym draniem, niż chciała się przyznać.

Mógłby się założyć, że nie zapominała tak łatwo swoich mężów czy kochanków. Wyglądała na twardą sztukę, ale wcale nie była taka silna. Raczej udawała. Z tego, co słyszał, dorastała bez ojca. Krążyły plotki, że ojciec porzucił matkę dla młodszej kobiety zaraz po narodzinach Morrisette. Ale tak tylko gadali ludzie. Miejscowe ciemniaki.

Reed nie znał prawdy i niewiele go ona obchodziła. A raczej do tej pory go nie obchodziła.

– Nie zrobiłabyś nic, co zaszkodziłoby śledztwu? – zapytał.

– Co takiego? – zapytała gwałtownie.

– Słyszałaś, co powiedziałem.

– Pieprz się, Reed. Wiesz, jaka jestem.

– W tym właśnie problem. – Wstał i poczuł, jak Sylvie zmraża go swoim spojrzeniem. – Naginasz zasady bardziej niż ja.

Spojrzała na zegarek.

– Muszę wyjść. Jest sobota. Przegapiłam mecz pitki nożnej, w którym gra moja córka. Nie pierwszy raz.

– Glina nie ma weekendów.

– Za to ma bajeczną pensję, wysokie premie i jest sławniejszy niż gwiazdy rocka – odparowała. – Dzwoniła do mnie Madonna, chciała się zamienić. Właśnie się nad tym zastanawiam. Powiedziałam, że oddzwonię.

Reed roześmiał się. Poszedł do swojego gabinetu, zastanawiając się, co psychiatra powiedziałby o jego partnerce.

Albo o pani Bandeaux, jeśli to, co mówiła Morrisette, było prawdą. Próbował nie myśleć o Caitlyn Bandeaux jak o głównej podejrzanej, ale przeczucie, że jest w tę sprawę zamieszana, nie chciało go opuścić.

Od służącej Bandeaux dowiedział się, że Caitlyn, porzucona przez męża czy nie, była częstym gościem w jego domu. Kiedyś tam mieszkała i pewnie wciąż miała klucze, bo Bandeaux nie zmienił zamków. Jeśli wierzyć kieliszkom w zmywarce, tamtej nocy w domu Bandeaux była kobieta;

różowa szminka przypominała tę, którą miała dzisiaj na ustach Caitlyn, ale może to zwykły zbieg okoliczności. Bez dokładnego badania trudno stwierdzić. Istnieją setki odcieni różowych szminek, albo nawet tysiące. Najważniejsze, że nie miała wiarygodnego alibi. Dzisiaj rano wydawało mu się, że jest w szoku i przeżywa stratę męża, ale też że coś ukrywa, jakąś tajemnicę. Pracując w policji w San Francisco, wiele razy widział, jak ludzie kłamią, i umiał to rozpoznać.

Ale to mogło być samobójstwo, mimo wszystko. Włączył lampkę na biurku. Postawiłby swoją miesięczną pensję na to, że Caitlyn Montgomery nie przeszłaby pozytywnie testu na wariografie.

Kłamała na temat tego, co wydarzyło się zeszłej nocy; Reed był tego pewien.

Musiał tylko dowiedzieć się, dlaczego.

Rozdział 6

Zadzwonił telefon.

Caitlyn pomyślała, że to może Kelly, i popędziła do kuchni. Omal nie wpadła na Oskara, chwyciła słuchawkę i zauważyła, że na ekranie nie wyświetliło się żadne imię ani numer dzwoniącego.

– Słucham?

– Dzień dobry. Czy rozmawiam z Caitlyn Bandeaux? – zapytał nieznajomy kobiecy głos.

Caitlyn wyprostowała się, czujna i spięta.

– Tak, słucham.

– Cieszę się, że panią zastałam. – Głos brzmiał przyjaźnie. Wesoło. Podejrzanie. To nie był odpowiedni dzień ani na wesołość, ani na podlizujące się nieznajome głosy.

– Nazywam się Nikki Gillette, pracuję dla „Savannah Sentinel”. Wiem, przez co pani teraz przechodzi, proszę przyjąć moje kondolencje z powodu śmierci męża.

Ach, tak.

– Niech zgadnę – powiedziała Caitlyn, próbując pohamować wzburzenie. – Chciałaby pani przeprowadzić ze mną wywiad. Może nawet na wyłączność?

– Myślałam, że miałaby pani ochotę przedstawić swoją wersję wydarzeń. – Teraz głos Nikki był ostrzejszy.