Выбрать главу

– To są różne wersje? Poza tym myślę, że nie ma o czym mówić.

– Oczywiście, że jest o czym. Pani mąż był bardzo wpływowym człowiekiem, a policja zdaje się podejrzewa morderstwo lub samobójstwo. Miałam nadzieję, że zechce pani wyjaśnić pewne kwestie.

– Byliśmy w separacji. – Caitlyn ugryzła się w język. Jej życie osobiste nie powinno nikogo obchodzić.

– Ale wciąż byliście małżeństwem.

Nie odpowiedziała.

– W każdym małżeństwie są lepsze i gorsze chwile – powiedziała Nikki Gillette przymilnie, tonem zachęcającym do zwierzeń.

Pułapka nie zadziałała. Caitlyn była wkurzona.

– Zgadza się, i są to prywatne sprawy, więc pozostańmy przy „bez komentarza”.

– Ale…

Najwyższa pora to skończyć.

– Niech pani posłucha, pani Gillette. Nie mam nic więcej do powiedzenia. Proszę więcej nie dzwonić. – Z trzaskiem odłożyła słuchawkę, zanim tamta zdążyła zaprotestować. Natychmiast znów rozległ się dzwonek.

– Cholera! – Podniosła słuchawkę, odłożyła ją i włączyła automatyczną sekretarkę. Jeśli zadzwoni Kelly, to zostawi wiadomość, a jeśli nie, to Caitlyn pojedzie do domu nad rzeką i spróbuje ją odnaleźć. Była coraz bardziej zdesperowana. Na miłość boską, Kelly, oddzwoń. Nalała sobie do szklanki herbatę z lodem, upiła łyk, opadła na krzesło przy kuchennym stole i objęła głowę rękami. Co się stało wczorajszej nocy? Jak to możliwe, że śniła jej się śmierć Josha? Skąd ta krew w sypialni? Głowa jej pulsowała, lód topił się w prawie nietkniętej herbacie. Pamięta, że pojechała do centrum i zaparkowała na River Street przy parku Emmet. Tak… to na pewno. Zamknęła oczy, próbując przeżyć jeszcze raz wczorajszą noc. Ból rozsadzał jej głowę. Zniekształcone obrazy miasta nocą wirowały jak szalone.

Światła neonów.

Łódki na rzece.

Tłum ludzi na ulicy.

Z trudem usiłowała poskładać skrawki wspomnień, jak przez mgłę pamiętała, że przeszła przez ulicę na czerwonym świetle, a wyjeżdżająca zza rogu taksówka zatrąbiła wściekle. Minęła Cotton Exchange, stary budynek giełdy bawełny, a potem brukowanym chodnikiem poszła nad rzekę. Pamiętała jej zapach i widok wolno płynącej wody. Minęła tłum ludzi, sklepy i weszła do baru. Dlaczego Kelly umówiła się z nią na spotkanie, a potem nie przyszła? A może wcale się nie umawiała? Czemu Caitlyn nic nie pamięta?

Czy jakimś cudem znalazła się w domu Josha?

Dobry Boże, gdzie wczoraj była?

Najpierw dolna warga, a potem powoli całe jej ciało zaczęło drżeć. Czuła, że zaraz się rozpłacze, jednak udało jej się pohamować. Jak to Troy powiedział? Że zawsze odgrywa rolę ofiary? Teraz już nie. I nigdy więcej. Zacisnęła szczęki, kiedy pomyślała o zmarłym mężu.

– A niech to, Josh – wyszeptała. – Co, do diabła, się stało? – Na stole zauważyła wizytówkę, którą zostaw ił detektyw Reed. Może powinna do niego zadzwonić?

I co mu powiesz, że śni ci się Josh w swoim gabinecie? Albo że w ogóle nie pamiętasz, co robiłaś? Że pamięć masz w strzępach – pamiętasz tylko urywki, które nie składają się w żadną sensowną całość. A może powinnaś mu powiedzieć, że jesteś szurnięta jak babcia Evelyn… pamiętasz ją, prawda… pamiętasz, co stało się w domku łowieckim?

Wzdrygnęła się, w głowie huczało jej od pytań, którymi z pewnością zarzuciłaby ją Kelly. Znów chcesz skończyć w psychiatryku, tak? Bo tak się to skończy. I jak, do diabła, wyjaśnisz, skąd wzięła się ta krew? Jezu, Caitlyn, tak czy inaczej zamkną cię, tym razem na dobre! Więzienie albo szpital psychiatryczny. Wybieraj.

– Ale ja nic nie zrobiłam – powiedziała i uderzyła pięścią w stół. Z trudem łapiąc oddech, poczuła, że traci panowanie nad sobą. Przecież nie jest nienormalna. Nie… przecież doktor Wade zapewniała ją, że nie. Gdyby tylko przestała się wreszcie trząść. Nie chciała się nad sobą użalać. Kiedy porozmawia z Kelly, pozna prawdę. Choćby najgorszą. Ach, tak? Paranoja jest dziedziczna…

Zerwała się na równe nogi, potrącając szklankę z herbatą. Kostki lodu potoczyły się po stole, a rany na nadgarstkach znów dały o sobie znać. Nie może myśleć w ten sposób… nie może pozwolić sobie na wątpliwości. Chwyciła szybko zmywak leżący na zlewie, zaczęła ścierać rozlaną herbatę i wrzuciła do zlewu wymykające się z rąk kostki lodu. Traci nad sobą kontrolę. To pewne. Wrzuciła ręcznik do miski. Musi wyjść z domu, wziąć Oskara na spacer albo pobiegać w parku, aż do utraty tchu, aż zlana potem, z mocno bijącym sercem odzyska wreszcie jasność myślenia. Tak właśnie robiła od czasów dzieciństwa.

Wtedy życie było o wiele prostsze.

Czy na pewno?

Patrząc przez okno, wróciła myślami do swojego dzieciństwa w starym domu na plantacji. Przypomniała sobie, jak biegała z Kelly i ich przyjacielem Griffinem po lesie i wśród starych przycupniętych domów, w których mieszkali kiedyś niewolnicy; jak wszyscy troje ganiali się po zrujnowanych pokojach z klepiskiem zamiast podłogi, z sypiącymi się ścianami i stęchłym zapachem starego potu i niespełnionych marzeń. Między krokwiami brzęczały osy, w kątach pełno było pajęczych sieci z wyschniętymi owadami.

Caitlyn i Kelly nie miały wtedy nawet dziesięciu lat, raczej osiem czy dziewięć; Kelly uwielbiała bawić się w chowanego w labiryncie pokojów i znikać w ciemnościach.

– Nie znajdziecie mnie… – drażniła się, a Griffin zawsze biegł w kierunku, z którego nadchodził głos, nie zdając sobie sprawy, że dźwięk odbijał się od gnijącego drewna i połamanych drzwi. W niektórych miejscach dach się zapadł, a naruszone zębem czasu ściany były upstrzone ptasimi odchodami.

Kelly chowała się w najokropniejszych miejscach, w starych alkowach i ciemnych wnękach, od których Caitlyn cierpła skóra. W miejscach, gdzie mogły się kryć szczury, robaki i węże. W miejscach ciemnych i złych.

– Macie cykora – drażniła się Kelly, prowadząc Caitlyn i Griffina w ciasny kąt z ciemną plamą na ścianie. – Widzicie, to tutaj… to tutaj Maryland, niewolnica, o której opowiadała nam prababcia, ta, której imię nadano od stanu, w którym się urodziła, to tu stara Maryland przykucnęła i urodziła dziecko. Zaraz potem zmarło. Dokładnie tutaj. – Kelly wskazała na podłogę pod zaplamioną ścianą i Caitlyn wzdrygnęła się.

Nie wiadomo, skąd Kelly czerpała swoją wiedzę o niewolnikach, ale zaklinała się, że praktykowali oni wudu, zabijali kurczaki i Bóg wie co jeszcze, a wszystko to odbywało się w pokojach i szafach, do których zaglądali. Jej historie nigdy nie były takie same, zmieniały się zależnie od pory roku lub jej nastroju, a mimo to upierała się, że wszystkie te okropności zdarzyły się naprawdę.

– Jeśli mi nie wierzycie, spytajcie Lucille, ona wam powie. – W oczach Kelly igrały psotne ogniki. Słońce tańczyło pomiędzy liśćmi powyginanych dębów, rzucając na ziemię dziwaczne niespokojne cienie. Było parno, żar lał się z nieba, ale Caitlyn poczuła chłód jak w kostnicy.

– Maryland wciąż nawiedza ten dom – powiedziała Kelly. – Widziałam ją. Szuka swojego zmarłego dziecka.

– Nieprawda. – Caitlyn gwałtownie potrząsnęła głową. Nie znosiła, gdy Kelly zaczynała te swoje opowieści o duchach.

– Widziałam. Przysięgam na Boga.

– Nie wierzę ci – skłamała Caitlyn, ale Griffin, jak zawsze łatwowierny, zadrżał i wyszeptał:

– Myślę, że to prawda. Słyszałem kiedyś w nocy, jak zawodziły i jęczały.

– Dlaczego miałabym kłamać? – zapytała Kelly z uśmiechem satysfakcji. Wiedziała, że wyprowadziła ich z równowagi.

Bo to lubisz, pomyślała Caitlyn, ale nie powiedziała tego na głos. Nigdy by się nie odważyła. Nie chciała narażać się siostrze. Kelly miała cięty języczek. Albo, co gorsza, potrafiła milczeć całymi dniami i dopiero gorliwe przeprosiny Caitlyn przerywały jej chłodne milczenie.