– To prawda. – Kelly powtórzyła to więcej razy, niż Caitlyn była w stanie spamiętać. – Przysięgam na Boga, a jeśli kłamię, niech tysiące igieł przebiją mi oko.
Na samą myśl Caitlyn skuliła się w sobie, ale Kelly tylko się zaśmiała i zerwała do biegu, a jej śmiech niósł się za nią i cichł powoli, jak muzyka na zakończenie filmu. Caitlyn zwróciła się do Griffina.
– Nigdy nie słyszałeś tych niewolników.
– Właśnie, że słyszałem – upierał się Griffin, kiwając głową, aż brązowe włosy wpadały mu do oczu.
– Kiedy?
– Tysiące razy. To jest… straszne.
Caitlyn wolała skończyć tę rozmowę. Griffin, chłopak z sąsiedztwa, którego Caitlyn i Kelly miały unikać, któremu nie było wolno wchodzić na teren posiadłości Montgomerych, zawsze się tu zakradał. Przyjeżdżał rowerem przez las po ścieżkach wydeptanych przez samy i chował go w krzakach nad strumieniem.
Dwa lata młodszy od bliźniaczek i bardzo naiwny wierzył we wszystko, co powiedziała Kelly. Caitlyn podejrzewała po cichu, że zauroczony jej siostrą bał się jej sprzeciwić. Prawda była taka, że niestety Griffin był głuptasem.
Caitlyn pilnowała się, żeby nie wymieniać jego imienia w domu, bo wtedy twarz matki zmieniała się, jakby ze zmartwienia lub złości. Tak jakby Griffin zrobił coś nagannego. Amanda, starsza siostra, kiedy Caitlyn zapominała się i zaczynała o nim mówić, wymownie przewracała oczami. Lucille, wierna służąca, kiedy Berneda nie widziała, przykładała gruby palec do ust, bezgłośnie ostrzegając Caitlyn, żeby nie denerwowała chorowitej matki swoimi opowieściami o tym chłopaku. Caitlyn nigdy nie zrozumiała, dlaczego matka nie lubiła Griffina, ale przypuszczała, że chodzi o „złą krew”, bo zwykle z takiego właśnie powodu Berneda Pomeroy Montgomery odtrącała ludzi.
Ale to było dawno temu. Dlaczego przyszedł jej do głowy Griffin? Nie widziała go od czasu, kiedy byli dziećmi; nie miała pojęcia, co się z nim dzieje. Dzisiaj miała inny problem. Spojrzała ponuro na telefon, spragniona kontaktu z siostrą. Rozejrzała się za komórką, której od wczoraj nie mogła znaleźć. Nie ma jej w torebce. Nie ma w samochodzie… Ani w sypialni… nigdzie. Może wzięła ją Kelly… albo sama zostawiła ją u Kelly w domu…
Dlaczego sądzisz, że Kelly ci pomoże? – zapytała samą siebie i poczuła nagle, jak spada na nią przytłaczający ciężar.
– Bo musi. Wie, co się stało! – Powiedziała to tak głośno, że aż zaszczekał Oskar. Boże, dostaję pomieszania zmysłów. Fiksuję. Jak babcia Evelyn. Oczami wyobraźni zobaczyła leżącą na łóżku starą kobietę o nienaturalnie bladej cerze, szklistych oczach i zimnych dłoniach.
Przeszły ją ciarki, obraz ten prześladował ją prawie od trzydziestu lat, czasami tylko blakł i przygasał nieco. Ale zawsze czaił się niedaleko, gotów pojawić się w każdej chwili.
– Kiedyś zrozumiesz – ostrzegła ją stara kobieta.
Nagle Caitlyn poczuła, że musi wyjść, uciec, uwolnić się od tych zakrwawionych ścian.
– Chodź, pójdziemy na spacer – powiedziała do psa i wbiegła na górę, przeskakując dwa stopnie naraz. Oskar podreptał za nią. Zlekceważyła piętrzące się na biurku papiery, którymi powinna się zająć, starała się nie zwracać uwagi na niepokój, który ogarnął ją, gdy znów weszła do sypialni, nie patrzyła na ściany, z których starła krew. Ominęła wzrokiem okna bez firanek, próbowała nie widzieć odbarwienia na dywanie. Szorowała zaplamione włókna czym się tylko dało, ale na próżno. Plama wciąż była widoczna.
I co z tego? To twoja krew, Caitlyn. Tylko twoja! Z pewnością nie Josha. Musi w to wierzyć.
Musi.
Te plamy to złudzenie optyczne. Tylko ci się wydawało, że krwi jest tak dużo.
Więc dlaczego woda w wiadrze była ciemnoczerwona?
Po prostu straciłam dużo krwi.
Pocięłaś sobie nadgarstki, ale nie pamiętasz tego.
To nie ma znaczenia. Ważne, że to nie jest krew Josha.
Skąd wiesz?
Wiem i już. Więc przestań! Po prostu przestań! Huczało jej w głowie. Sama już nie wiedziała, co jest prawdą, a co nie.
– Trzymaj się – powiedziała do siebie. Musisz pójść na daleki spacer, oczyścić umysł. Uciec z tego miejsca, uciec od tego napięcia. I wszystko będzie dobrze. Znów będzie mogła jasno myśleć. O Boże, proszę… Drżącymi rękami złapała się za głowę. Na próżno próbowała zagłuszyć natrętne głosy. Rozebrała się i włożyła biustonosz do joggingu, bluzę z długim rękawem, spodenki i sportowe buty. Potem weszła do gabinetu i sprawdziła pocztę elektroniczną. Może dostała wiadomość od Kelly… Dziwie, że wcześniej o tym nie pomyślała. Otworzyła pocztę, ale znalazła tam tylko same śmiecie, jak zwykle: ofertę taniego kredytu hipotecznego, reklamę viagry i adres strony pornograficznej. Żadnej wiadomości od Kelly.
Cholera. Wyłączyła komputer, pospieszyła na dół, Oskar za nią. Zerknęła przez żaluzje, nie zauważyła żadnych dziennikarzy. Wolała jednak być ostrożna. Niczym znana gwiazda ukryła się za okularami słonecznymi i naciągnęła czapeczkę bejsbolową. Wzięła Oskara na smycz, przeszła przez żelazną bramę z tyłu domu i szybkim krokiem wyszła na ulicę.
Później pomyśli o rodzinie.
Później pomyśli o dziennikarzach.
Później pomyśli o policji.
Później dowie się, co naprawdę się stało wczorajszej nocy.
Adam spojrzał na zegarek i zmarszczył brwi. Zamierzał zabawić tu godzinę, a minęły już prawie trzy. Bał się zostać dłużej. Niedługo policja zorientuje się, że Rebeka była psychoterapeutką Caitlyn Montgomery Bandeaux. To nawet dobrze. Potem zaczną jej szukać, co oczywiście wkrótce doprowadzi ich do niego. Nie miał wiele czasu.
Ostrożnie wziął teczki i włożył do plecaka, który znalazł w szafie. Rozpoznał go. Kiedyś, dawno temu, plecak wisiał na wieszaku przy tylnych drzwiach. Myślał, że pewnie go wyrzuciła, ale oto był, zakurzony, oblepiony pajęczynami, pusty, nie licząc starego kwitu z parkometru, listy zakupów i opakowania po szmince.
Przez głowę przemknęło mu wspomnienie: Rebeka w ich nędznym mieszkaniu na piętrze dopija resztki kawy i spogląda na zegar. „O Boże, spóźnię się. Doktor Connaly mnie zabije!” Muska jego policzek ustami pachnącymi kawą, łapie plecak wiszący przy drzwiach i wybiega. „Nie zapomnij nakarmić Rufusa!” – rzuca jeszcze przez ramię, zatrzaskując drzwi.
Rufus był ich nowym kotkiem. Śnieżnobiały urwis. Ściskając w dłoniach kubek, Adam podszedł wtedy na bosaka do drzwi i patrzył przez poszarpaną siatkę, jak Rebeka zgrabnie wskakuje na rower i wyjeżdża na ulicę. Bez kasku, z rozwianymi włosami pojechała w stronę uniwersytetu, a mały kociak przypuścił atak na jego bose stopy.
Teraz, gdy siedział w jej opuszczonym gabinecie, poczuł ucisk w gardle, wspominając wydarzenia sprzed piętnastu lat. Dużo czasu upłynęło. Ich drogi się rozeszły. Beztroska dziewczyna wydoroślała i zmieniła się w dojrzałą kobietę, którą jednocześnie kochał i której nienawidził. Uwielbiał i pogardzał.
Zabawne, jak czas potrafi zgasić nawet najbardziej świetlaną przyszłość.
Rebeka… Gdzie ona, u diabła, jest?
Ostatni raz rozejrzał się po pokoju, chociaż i tak miał zamiar tu wrócić. W górnej szufladzie biurka znalazł pęk kluczy i włożył go do kieszeni.
Nie sądził, żeby Rebeka miała coś przeciwko temu.
Rozdział 7
Spacer dobrze jej zrobił.
Umysł miała jaśniejszy niż rano, ale wspomnienia wciąż były poszatkowane i niewyraźne. Ciemne obrazy wydarzeń wczorajszej nocy malowane na odłamkach mlecznego szkła przesuwały się w zwolnionym tempie. Gdy weszła do kuchni, zauważyła, że na sekretarce jest szesnaście nowych wiadomości, żadnej jednak nie odsłuchała. Najprawdopodobniej wszystkie zostawili dziennikarze. Sprawdziła numery na wyświetlaczu. Niektóre były zastrzeżone, innych nie znała, żaden nie był numerem telefonu Kelly.