Tak jak ty?
Caitlyn zignorowała ten irytujący głos i zatrzymała się pod domem. Serce jej zamarło. Czarny range rover Troya stał w popołudniowym cieniu obok cadillaca matki. A więc był szybszy. Popędził tu pewnie, jak tylko skończył to swoje ważne spotkanie. A ona miała nadzieję, że sama opowie o tym co się stało. Cholera!
Wysiadła z lexusa.
W powietrzu unosiła się woń kwitnącego wiciokrzewu. Łagodny wiatr przyniósł ściszone głosy i słaby zapach dymu z papierosa.
– …zawsze jakieś kłopoty… od czasu tego wypadku… nie może dojść do siebie… – Cichy, spokojny głos matki. Caitlyn zesztywniała. Więc rozmawiali o niej. Znowu. Chociaż dzisiaj akurat było to pewnie usprawiedliwione.
– Potrzebuje pomocy. – Usłyszała głos Troya i brzęk kostek lodu. – Prawdziwej pomocy.
– Myślałam, że po śmierci Jamie… chodziła do jakiegoś lekarza… O Boże, kłopoty nigdy się nie kończą… bliźniaczki zawsze… – Głos matki był teraz mniej wyraźny, jakby odwróciła się w drugą stronę. -…nie wiedziałam, co robić… delikatne dziewczynki, nie takie silne jak reszta dzieci… czasami trudno być matką.
Caitlyn zatrzęsła się z oburzenia. Dlaczego wszyscy obchodzą się z nią jak z jajkiem?! Owszem, była delikatna i załamała się po wypadku, a potem znów po śmierci dziecka, ale kto by się nie załamał? Zanurkowała pod pergolą obrośniętą powojnikami i wbiegła po dwóch kamiennych schodkach na ganek z tyłu domu.
Rozmowa ucichła. Matka siedziała tyłem do schodów, przy stole ze szklanym blatem. Małymi łykami piła herbatę z lodem i wachlowała się ręką. Ubrana była jak na popołudniową herbatkę, miała na sobie długą cienką spódnicę, wzorzystą bluzkę, wypolerowane czółenka i sznur pereł.
Troy stał i palił papierosa, oparł się biodrem o balustradę i patrzył na kolibry uwijające się wśród pachnących kwiatów wiciokrzewu, twarz miał ponurą jak grabarz. Przez uchylone okno Caitlyn dostrzegła Lucille, pokojówkę matki. Lucille wychowała tutaj swoją córkę, Martę. Dawno temu Marta, Kelly i Caitlyn bawiły się razem.
– Caitlyn! – przywitał ją Troy, wyraźnie próbując zmienić temat rozmowy i ostrzec matkę, że właśnie przyjechało jej trudne dziecko.
– Myślałam, że masz ważne spotkanie – odpowiedziała Caitlyn.
– Bo miałem. Ważne, ale krótkie.
– Jasne.
Blade policzki Bernedy zaróżowiły się lekko.
– Och, Caitlyn, tak mi przykro z powodu Josha – powiedziała z trudem, i łzy zabłysły w jej oczach. – Wiem, że go kochałaś.
– Kiedyś – przyznała Caitlyn, starając się panować nad sobą.
– To trudne. – Poklepała córkę po ręce, gdy ta musnęła ustami jej blady, zapadnięty policzek. Berneda od lat toczyła walkę z chorobą serca i powoli przegrywała.
– Nic mi nie będzie.
– Lucille! – Matka zawołała przez otwarte okno. Jej wyrazista twarz zdradzała ślady dawnej urody. W młodości Berneda była piękną kobietą o intensywnie zielonych oczach i ognistobrązowych włosach. Nosiła się z godnością, ale i z wdziękiem, a lekka skłonność do snobizmu dodawała jej tylko uroku. Kiedyś pracowała jako modelka i często powtarzała swoim dorosłym dzieciom, że gdyby nie wyszła za ich ojca i nie urodziła siedmiorga dzieci, co kompletnie zepsuło jej zgrabną talię, mogłaby znaleźć się na okładkach amerykańskich i europejskich czasopism. Dawała jasno do zrozumienia, że wybrała ważniejsze sprawy, poświęciła się dzieciom, a mimo to, za każdym razem, gdy któreś z nich coś narozrabiało, rzucała na stół swoje zdjęcie. „Patrz, co dla ciebie poświęciłam! Sławę i fortunę, którą mogłam sama zarobić. Mogłam nawet grać w filmach. Złożono mi propozycję…” Teraz jednak odgrywała rolę zatroskanej matki.
– Lucille, daj Caitlyn trochę herbaty z lodem.
– Nie chce mi się pić, mamo – zapewniła Caitlyn.
– Bzdura. Doznałaś potężnego szoku. – Posłała jej zmęczony, wymuszony uśmiech. – Och, Caitlyn, tak mi przykro. – Wyciągnęła ramiona i zapraszająco zatrzepotała palcami. Gdy Caitlyn znalazła się w jej objęciach, wyczuła zapach perfum, zapach, który towarzyszył jej, odkąd sięgała pamięcią. Tkwiły tak przytulone przez chwilę, aż Caitlyn usłyszała odgłos zamykanych siatkowych drzwi. Zjawiła się Lucille z tacą.
– Myślę, że moglibyśmy napić się czegoś mocniejszego. – Troy spojrzał na szklany dzbanek i szklanki ustawione wokół talerzyka z biszkoptami, winogronami i babeczkami orzechowymi.
Lucille nie zmieniła wyrazu twarzy, ale jakby lekko zesztywniała, a oczy jej pociemniały. Postawiła tacę na stole i napełniła szklanki. Podała Caitlyn herbatę z listkiem mięty.
– Przykro mi z powodu twojego męża.
– Dziękuję. – Znów ścisnęło ją w gardle, chociaż dobrze wiedziała, jakim był kłamcą i oszustem. Kiedyś nie wierzyła, ale teraz była już pewna, że ożenił się z nią dla nazwiska i pieniędzy. Co gorsza, aby dopiąć celu, zrobił jej dziecko.
Tak, poczęcie Jamie było częścią pokrętnego planu Josha. Chciał po prostu położyć łapę na jej pieniądzach. I pomyśleć, że chciał ją oskarżyć o śmierć córki… tak jakby mogła ją skrzywdzić.
– Caitlyn? – Z oddali usłyszała swoje imię. – Caitlyn?
Zamrugała.
– Jesteś pewna, że dobrze się czujesz? – zapytała Lucille.
Caitlyn, wyrwana z zamyślenia, wpatrywała się w krople ściekające po szklance, która nie wiadomo jak znalazła się w jej dłoni.
– W życiu nie czułam się lepiej – powiedziała z sarkazmem. Nie mogła nie zauważyć, jak Troy posyła Bernedzie szybkie znaczące spojrzenie. Ta wariatka nieprędko dojdzie do siebie, zdawał się mówić.
– Przepraszam. – Caitlyn zdobyła się na uśmiech. – Wyłączyłam się na moment.
– To nie był łatwy dzień – powiedziała Berneda.
– Nie musisz mnie, mamo, tłumaczyć. Przyjechałam po prostu powiedzieć ci o Joshu.
Matka kiwnęła głową i westchnęła.
– Troy uważa, że mogłabyś zostać tu kilka dni.
Caitlyn zmierzyła brata morderczym wzrokiem.
– Raczej nie.
– Wspomniał, że policja może cię nachodzić.
– Chcą po prostu zadać parę pytań.
– Ale chyba… chyba nie podejrzewają, że masz coś wspólnego ze śmiercią Josha?
Szklanka omal nie wyśliznęła jej się z rąk. Więc o tym też już rozmawiali. Cudownie. Posłała Troyowi kolejne wściekłe spojrzenie.
– Nie wiem, mamo, co podejrzewają.
– Ale to niedorzeczne… – Berneda urwała, słysząc warkot silnika na podjeździe. – A to co znowu?
Samochód zahamował z piskiem i Caitlyn pomyślała, że to policja. Po nią. Wyobraźnia podsunęła jej scenę jak z filmu. Wysiedli, wyciągnęli broń i biegną ją aresztować jak groźnego przestępcę. Pot wystąpił jej na czoło. Już chciała uciekać, ale się opanowała. Pociągnęła duży łyk herbaty i wtedy usłyszała szybkie głośne kroki na tyłach domu.
Zza rogu wyszła Amanda Montgomery Drummond, najstarsza siostra Caitlyn, ubrana w czarną spódnicę i żakiet. Jej krótkie włosy wyglądały na nieuczesane, jedwabna bluzka była pognieciona. Podobne niedbalstwo prawie nigdy się Amandzie nie zdarzało.
– Próbowałam się do ciebie dodzwonić – zwróciła się do Caitlyn. Weszła szybko po schodkach. – Co się, do diabła, dzieje? Widziałam w wiadomościach, że Josh nie żyje. Czy to prawda?