To była prawda. Caitlyn pamiętała wrogość panującą między starszą siostrą a bratem. Wydawało się, że trwa to od narodzin Troya aż do dzisiaj, ponad trzydzieści lat.
– Gdzie jest Hannah? – Caitlyn postanowiła zmienić temat.
– Wyszła. – Matka odwróciła wzrok. – Wyszła wczoraj wieczorem.
– Dokąd?
– Nie wiem. Była wściekła.
– Na co? – naciskała Caitlyn.
– Na cały świat. Na mnie. Na Lucille, na wszystkich. – Berneda machnęła lekceważąco ręką. – Wiesz, jaka ona jest. Uparta. Tak jak ojciec. Nie wiem… nie wiem nawet, czy wie już o Joshu, ale na pewno się dowie. – Spojrzała na zegarek. – Na pewno powiedzą w wieczornych wiadomościach. Myślę, że powinniśmy je obejrzeć.
Caitlyn nie miała najmniejszej ochoty patrzeć, jak reporterzy roztrząsają, analizują, wyjaśniają i snują hipotezy dotyczące śmierci jej męża. Ale musiała. Wcześniej czy później trzeba zmierzyć się z prawdą o śmierci Josha. Jutro, ani nawet za kilka dni, wcale nie będzie łatwiej.
Rozdział 8
Prawdziwe świry. Szalony kapelusznik to przy nich betka. – Sylvie weszła do gabinetu Reeda, roztaczając zapach piżmowych perfum i niedawno wypalonych papierosów. Poszła do domu sprawdzić co u dzieci i najwyraźniej znalazła nową nianię, wróciła więc na posterunek.
– O kim ty mówisz?
– O Montgomerych, a niby o kim? Pieprzone świry! – Oparła się o parapet i objęła rękami.
– Pieprzone?
– Staram się hamować. – Przewróciła wymownie oczami. – Mam dzieciaki w wieku siedmiu i trzech lat. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak przeklinasz, dopóki przekleństwa nie wracają do ciebie, wypowiedziane niewinnymi ustami dzieci. Tak, to prawda. Któregoś dnia zmywam naczynia, dzieciaki siedzą w dużym pokoju, tuż obok. I słyszę, jak Toby zwraca się do siostry: pierdolony kutas… pewnie słyszał, jak mówiłam o jego ojcu. – Sylvie wzruszyła ramionami. – Priscilla roześmiała się i powiedziała mu, że jest głupi, bo dziewczynki nie mogą być kutasami i że nie mówi się pierdolony tylko pierdolony… No, rozumiesz, o co mi chodzi – wykrzywiła usta. – Powiedziałam im, żeby przestali, ale wtedy Priscilla wytknęła mi, że ja też się wyrażam, więc wszyscy zawarliśmy umowę. Za każde przekleństwo wrzucamy do świnki ćwierćdolarówkę… Nie patrz tak na mnie!
– Nic nie rozumiem. Do jakiej świnki?
– No, do świnki skarbonki. Zapomniałam, że żyjesz na innej planecie.
– O czym ty mówisz?
– Nieważne. Nie masz dzieci, nic nie rozumiesz. Chodzi o to, że nie powinnam była się na to zgodzić. Teraz nie odstępują mnie na krok i tylko czekają, kiedy coś pier… powiem. Cholera! O, nie… – Przewróciła oczami. – Wygląda na to, że uda mi się w tym roku nazbierać tyle pieniędzy, że starczy dla całej rodziny na wycieczkę do Disneylandu.
Odchylił się na krześle, aż zatrzeszczało.
– Zaczęłaś coś mówić o Montgomerych.
– Ja nie mogę! – potrząsnęła głową. – Tyle świrów. Całe pokolenia. I do tego tyle wypadków. Wypadki na polowaniach, na łodzi, w samochodzie, afery, skandale… Jerry Springer miałby niezłą pożywkę. Jak w jakiejś pier… pieprzonej operze mydlanej! Wiedziałeś, że istnieje jeszcze drugi pień drzewa rodowego Montgomerych? I nie chodzi tu o jednego czy dwóch bękartów. Nie, to jakieś zboczenie!
– Więc Cameron Montgomery – podjęła – ojciec Caitlyn i dziedzic fortuny zbitej na bawełnie i przewozie towarów miał drugą rodzinę. Tu niedaleko. – Machnęła ręką. – Miał nie tylko siedmioro dzieci ze swoją żoną, ale jeszcze jedno, dwoje albo i więcej z niejaką Copper Biscayne. Á propos, ona już nie żyje, tak jak i wielu innych związanych z Montgomerymi. Josh Bandeaux jest ostatni na długiej liście ofiar.
– Czy któraś poprzednia śmierć też wyglądała na samobójstwo? – zapytał Reed.
– Znów myślisz, że popełnił samobójstwo?
Potrząsnął głową.
– Nic nie myślę. Po prostu głośno się zastanawiam. Wiemy, że ktoś z nim był tej nocy; nie wiemy tylko, czy ten ktoś go zabił.
– Myślisz, że ktoś upozorował samobójstwo.
– To jedna z możliwości. – Pomasował kark. – Będziemy wiedzieć więcej, gdy dostaniemy raport z sekcji zwłok i z miejsca zbrodni. Przeczucie mi mówi, że będą tam dowody wskazujące na żonkę. Miała możliwości, motyw, okazję i nie może przedstawić nawet najmarniejszego alibi.
– Wydaje mi się, że nie dałeś jej szansy.
– Zapytałem, gdzie była zeszłej nocy, a ona odpowiedziała, że poza domem. To wszystko.
– Nie wypytałeś jej dokładnie.
– Nie mieliśmy pewności, że chodzi o morderstwo.
– Nadal nie mamy.
– Ale wiemy, że byli w separacji, że była inna kobieta w życiu Josha, że chciał rozwodu i jej pieniędzy, że chciał oskarżyć ją o przyczynienie się do śmierci dziecka. Sąsiad widział jej samochód na miejscu zdarzenia.
– Ale? – ponagliła go Sylvia. – Słyszę to w twoim głosie, Reed, jest jakieś ale.
Chwycił długopis i pstryknął w zamyśleniu.
– Ale musiałaby być głupia, żeby zostawić tyle śladów na miejscu zbrodni. Nie wygląda na głupią.
– Może się zdenerwowała. Nie zamierzała go zabić, ale wpadła w szał.
– Nie zamierzała go zabić? A te nacięcia na nadgarstkach? Widziałaś, jego ręce? Ktokolwiek to zrobił – i nie wykluczam tu samego Bandeaux – chciał, aby wykrwawił się na śmierć. – Zmrużonymi oczami popatrzył na Sylvie. – Coś tu nie gra.
– Coś? A może wszystko – powiedziała Sylvie, sięgając do kieszeni po pager. Skrzywiła się, spoglądając na wyświetlacz, i ruszyła w stronę drzwi. – Nic tu nie gra. Na razie. Ale będzie grało. Rozwiążemy to.
– Jesteś pewna?
Spojrzała przez ramię i uśmiechnęła się.
– Jak cholera.
– Jaka szkoda – wycedziła sarkastycznie Sugar Biscayne, wpatrując się w ekran. Na jej ustach pojawił się zjadliwy uśmieszek. Ściągnęła spodnie i majtki. – Kolejny łajdak gryzie ziemię. – Kopnęła spłowiałe lewisy w kąt sypialni, włożyła czerwone stringi i spodenki ledwie zakrywające pupę. Dziennikarz wciąż mówił i mówił, jakby Josh Bandeaux był co najmniej bożyszczem Savannah. Tak, racja. Dopiła drinka i poczuła lekki zawrót głowy. Pewnie od wódki. Wcale nie było jej żal, że kolejny z klanu Montgomerych kopnął w kalendarz. Bandeaux był najgorszy, wkręcił się do rodziny, próbując dobrać się do pieniędzy. Co za gówno. Wzniosła kieliszek. – Powodzenia w piekle, ty chory sukinsynu!
Wentylator przeganiał gorące powietrze z jednego końca sypialni w drugi, hałasując tak głośno, że ledwie słyszała telewizor, w którym właśnie pokazali Josha Bandeaux na dorocznym balu policjantów. Wpatrywała się w ekran. Przystojny kutas. Diabelnie seksowny. Tak, i martwy jak Bella Lugosi. Ta myśl sprawiła jej przyjemność.
Ubrany w czarny smoking od znanego projektanta i koszulę, która nie wymagała krawata, Bandeaux trzymał w ręce kieliszek i uśmiechał się uwodzicielsko do kamery. Jezu, jak on lubił światła reflektorów. Niewiele kobiet w Savannah zdołało się oprzeć temu uśmiechowi. Sugar pomyślała, że miał w sobie coś szatańskiego.
Nalała sobie kolejnego drinka. Czuła jak zimna wódka spływa do gardła i wybucha płomieniem w żołądku. Wzdrygnęła się na myśl, że Caitlyn Montgomery poślubiła to monstrum. A wszystko dlatego, że Caitlyn była naiwna i na tyle głupia, żeby pozwolić zrobić sobie dziecko. W tych czasach!? Jak to możliwe?
Zgadnij!
Bandeaux był diabelnie seksowny i wiele kobiet, ona również, chętnie by się z nim zabawiło, ale żadna nie była tak głupia, by za niego wychodzić. Związać się z tym kutasem znaczyło wpakować się w niezłe kłopoty. No i się Caitlyn wpakowała. Nie, żeby Sugar się przejmowała. Zawsze uważała, że Caitlyn nie grzeszy rozumem. Jeśli chodzi o urodę, natura okazała się hojna, ale rozumu to jej poskąpiła.