Выбрать главу

Gładka, biała skóra ślicznotek z Południa, wydatne usta, duże piwne oczy. Caitlyn była wysoka i miała sportową sylwetkę. I do tego świetne cycki. Wspaniałe cycki. Sugar zawsze zwracała uwagę na biust, nie dlatego, że gustowała w kobietach, ale dlatego, że chciała dobrze znać konkurencję. Wszystkie kobiety, nawet te bogate i wysoko postawione, rywalizowały ze sobą.

Na ekranie pojawiło się zdjęcie Bandeaux z żoną i córką. Dziecko miało wtedy jakieś półtora roku. Gdyby nie sztuczny uśmiech Caitlyn na tym wyraźnie pozowanym zdjęciu, wyglądaliby na idealną rodzinę.

– Gówno, nie idealną! – Sugar wychyliła resztkę wódki. Pogryzła kostkę lodu i zaczęła grzebać w szufladzie komody, gdzie znalazła wystrzałową obcisłą bluzkę bez rękawów. Włożyła ją i wygładziła kilka zmarszczek.

Reporter mówił właśnie o podejrzanych okolicznościach śmierci Bandeaux, gdy usłyszała samochód zajeżdżający na podjazd. Furgonetka, sądząc po odgłosie silnika. Kogo diabli niosą? Gderając i zrzędząc, pomyślała, że to pewnie brat złożył jej wizytę. Dickie Ray, ostatnia osoba, którą chciała widzieć.

Wyłączyła stary, kiepsko już działający telewizor, przeszła do pokoju gościnnego i zanim brat zaczął się dobijać, otworzyła drzwi.

Pod nogami usłyszała ciche warczenie – w połowie pit buli, w połowie labrador, ale za to w stu procentach suka.

– Cześć – powiedział Dickie, zezując na psa. Caesarina nie lubiła go. Nigdy go nie lubiła. Znała się na ludziach.

– Jest już prawie siódma wieczorem, spóźnię się do pracy. Ja pracuję – przypomniała mu, ostentacyjnie spoglądając na zegarek. Żeby tylko nie wszedł do środka. Gdy już zwali się na kanapę, to będzie tam siedział, godzinami gapiąc się w telewizor, aż wydoi cały sześciopak piwa. Kijem go trzeba będzie wyganiać. Nie był złym facetem, tylko leniwym jak diabli.

– I ty to nazywasz pracą?

– To uczciwa praca – odpowiedziała.

Patrzył na nią z kamienną twarzą. On uważał, że pobieranie zasiłku to z praca.

– Świadczę usługi.

Dickie Ray parsknął.

– To teraz podniecanie śliniących się frajerów nazywa się świadczeniem usług?

– Ja tańczę.

– Nago. Spójrz prawdzie w oczy, jesteś striptizerką. Koniec i kropka. Możesz to nazywać jak chcesz, ale zwyczajnie pokazujesz cycki i dupę, żeby tym facetom w barze stanął.

– To ich sprawa.

– Oni myślą inaczej.

– Ja też. Zostawmy to już. – Nie znosiła tych jego złośliwości. Kiedy był „w złym humorze”, jak mawiała mama, potrafił naprawdę nieźle dokuczyć. A dziś akurat trafił w jej czuły punkt. Nie była dumna z tego, co robi, ale uważała, że całkiem dobrze wykonuje swoją pracę. Miała klasę. Kiedy zaoszczędzi wystarczająco dużo pieniędzy lub jeśli dostanie obiecany spadek, rzuci to wszystko, pójdzie do szkoły, nauczy się obsługiwać komputer zostanie recepcjonistką w jakiejś dużej firmie. Ale jeszcze nie teraz.

– Słyszałaś o Bandeaux? – zapytał Dickie, wchodząc do kuchni. Otworzył szafkę i znalazł pół paczki krakersów serowych.

– Właśnie oglądałam wiadomości.

– Szkoda go. – Dickie wrzucił do ust garść krakersów. Gdyby przyciął tę swoją małą bródkę, pozbył się piwnego brzuchala i długich strąków zwisających do ramion, byłby całkiem przystojny. Boki ścinał na krótko, ale jasnym lokom z tyłu pozwalał rosnąć swobodnie, pewnie w nadziei, że odciągną uwagę od łysiejącego czubka. W tym samym celu nosił zawsze czapeczkę bejsbolową. Naciągał ją na czoło tak głęboko, że daszek niemal dotykał stale obecnych na nosie okularów słonecznych. Okulary miały pewnie ukryć zaczerwienione oczy, bo Dickie, gdy tylko miał okazję, nie stronił od używek – alkoholu i kokainy. – Myślisz, że go ukatrupili? – W jednej z szafek Dickie znalazł plastikowy kubek po dużej coli. Otworzył lodówkę i uwiesił się na drzwiach. Chłodny podmuch powietrza owiewał mu twarz, gdy przyglądał się nędznej zawartości. W końcu zdecydował się na Dr. Peppera.

– Zamordowali? – zapytała Sugar.

– A niby co oznaczają „podejrzane okoliczności”?

Zastanowiła się nad tym przez chwilę.

– Tak, pewnie masz rację. Bandeaux wkurzył wielu ludzi w tym mieście.

– Ciekawe, kto to zrobił. – Pociągnął łyk i zmarszczył nos. – W tym w ogóle nie ma gazu.

– To nie moje, to Cricket – wyjaśniła Sugar.

– Gdzie ona jest? – Dickie rozejrzał się jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że młodszej siostry nie ma w domu.

– Pracuje. No wiesz, za-ra-bia na utrzymanie. Kończy o ósmej.

Spojrzał na zegarek, a potem zajrzał do szafki nad lodówką w poszukiwaniu butelki.

– Masz gdzieś whisky?

– Nie.

– Każdy facet umarłby u ciebie z pragnienia.

– I o to chodzi – powiedziała poważnie. Jej ostatni chłopak pasożytował na niej przez rok. Jej były wciąż ją nachodzi i żebrze. Chce albo pieniędzy, albo seksu. Nie dostaje. Nic dziwnego, że zraziła się do mężczyzn; zawsze trafiała na patałachów. Przez moment pomyślała o swoim obecnym związku. Związku, o którym tylko Cricket cokolwiek wiedziała. Ale i przed nią Sugar skrywała większość szczegółów. Związek był potajemny. Gorący. Zakazany.

Dickie Ray przeszukał jeszcze raz szafkę i natknął się na prawie pustą butelkę po Jacku Danielsie. Skrzywił się, jak mało zostało, ale nalał sobie tę resztkę do kubka.

– Tyle, że właściwie nie opłaca się nalewać. – Zamieszał miksturę palcem.

– Nikt ci nie przystawiał pistoletu do głowy.

– Dzisiaj nie – powiedział tajemniczo. Mrugnął i podniósł kubek. – Wypijmy za tego, co miał jaja, żeby sprzątnąć Bandeaux. – Skinął głową, pociągnął duży łyk i wytarł usta rękawem.

– Rozmawiałaś ostatnio z Donahue? – zapytał, przechodząc wreszcie do celu swojej wizyty.

– Nie, od naszej ostatniej rozmowy, nie.

Dickie prychnął.

– Ważniak z pana adwokata. – Nastrój Dickiego szybko się pogarszał.

– Robi, co do niego należy.

– Mijają miesiące – zawarczał, a Sugar wzięła pustą puszkę i wrzuciła do przepełnionego kosza. Caesarina poszła obwąchać kosz, potem usiadła na żółtym linoleum i podrapała się za uchem tylną łapą. – Myślę, że nas zwodzi.

– Nie zwodzi. – Sugar też irytowały te wszystkie kłopoty, przeszkody i opóźnienia, ale nie poddawała się. Flynn Donahue, adwokat, obiecał Sugar, Dickiemu i Cricket, że znajdzie sposób, aby dostali należną im część majątku Montgomerych. Byli przecież wnukami Benedicta Montgomery’ego, tak samo jak jego prawowici spadkobiercy. To, że ich babka, Mary Lou Chaney, była sekretarką Benedicta, a nie jego żoną, nie miało znaczenia. Liczą się więzy krwi, mówił Donahue prawie rok temu, gdy zajął się ich sprawą.

„Podobno stary wujaszek Cameron jest twoim ojcem”. Te wstrętne plotki prześladowały Sugar przez całe życie. Ale teraz wreszcie sobie odbije.

– Nie ma to jak w rodzinie – dokuczał jej pryszczaty Brad Norton w ósmej klasie. – Musicie się tam wszyscy lubić. I to bardzo. – Uniósł jasne krzaczaste brwi i zachichotał. Dołączyli do niego koledzy, banda półgłówków, śmiali się i wytykali ją palcami.

– Jak to jest, Sugar? Fajnie, gdy wujek jest jednocześnie ojcem? – Przyłączył się Bill Quentin, podciągając spodnie, które ciągle opadały mu z dużego brzucha. Był tłustym, głupim chłopakiem, jego ojciec hodował psy myśliwskie, kłusował na samy i pędził whisky. Nikt nie lubił Billa, więc ciągle zmieniał paczki, żeby wszystkim się przypodobać. Tego upalnego wrześniowego popołudnia Bill miał nadzieję, że wyzywając Sugar od hołoty, zyska w oczach Brada i jego kumpli i awansuje z dołów społecznych.