Odchyliła się i poczuła jakieś wybrzuszenie na kanapie. Sięgnęła między poduszki i znalazła swoją komórkę, jak zwykle wyłączoną. Nie mogła zrozumieć, skąd wzięła się w salonie. Zresztą wszystko jedno. Włączyła telefon. Bateria była prawie rozładowana, ale udało jej się jeszcze odczytać na wyświetlaczu numery osób, które dzwoniły. Amanda, tak jak mówiła w Oak Hill, zostawiła wiadomość.
Druga wiadomość była od Kelly.
Nacisnęła guzik, żeby odsłuchać obie wiadomości, i usłyszała poirytowany głos Amandy.
– Jezu, Caitlyn, czy ty tego nigdy nie włączasz? Próbuję się z tobą skontaktować. Słyszałam o Joshu i naprawdę mi przykro. Powiedz, czy mogę ci jakoś pomóc. Oddzwoń.
Caitlyn skasowała wiadomość, a potem usłyszała wyraźny głos Kelly.
– Caitlyn, to ja. Dostałam wiadomość, ale masz wyłączony ten cholerny telefon, jak zwykle. Oddzwoń. Może mnie nie być w domu, muszę na parę dni wyjechać w interesach, ale odezwę się jeszcze. Trzymaj się. Wiem, że czujesz się okropnie po śmierci Josha, ale daj spokój, wiesz jak jest, śmierć tego sukinsyna to żadna strata.
– Może powtórzmy jeszcze raz – odezwał się Reed, gdy Gerard St. Claire ściągnął lateksowe rękawiczki i wrzucił je do kosza na śmieci. Ponury asystent ze słuchawkami na uszach wycierał stalowy stół do sekcji zwłok, przygotowując go na przyjęcie następnego ciała. – Twierdzi pan, że Bandeaux zmarł z powodu utraty krwi, zgadza się?
– Stracił dużo krwi. – Lekarz zdjął czepek i wrzucił go do kosza z brudną bielizną. Mimo niskiej temperatury, w sali panował zaduch. Środki dezynfekujące, formaldehyd, śmierć i pot. Błyszczące zlewy, stoły i narzędzia ze stali nierdzewnej kontrastowały ze starymi kafelkami i wyblakłą farbą. – Z raportu ekipy badającej miejsce zdarzenia wynika, że brakuje części krwi.
Reed przerwał mu gwałtownie.
– Brakuje? Jak to możliwe?
– Na miejscu zdarzenia nie znaleziono takiej ilości krwi, która odpowiadałaby ilości, jaką stracił. Nawet jeśli uwzględnimy parowanie. Więc jeśli Bandeaux nie oddał wcześniej w miejscowym szpitalu czterech litrów albo nie miał spotkania z wampirem, albo nie ma psa, który żywi się krwią, to mamy problem. Część krwi zniknęła.
– Ktoś ją ukradł? – To bez sensu. – A może ciało zostało przeniesione?
– Nie zostało. Diane Moses i ja zgadzamy się co do tego, a wie pan, że nigdy się ze sobą nie zgadzamy.
– Więc mógł stracić część krwi gdzie indziej… wrócić do domu… i stracić jeszcze trochę krwi.
– Nie ma żadnych śladów kapiącej krwi. Nie sądzę, żeby tak to się odbyło. Biorąc pod uwagę zesztywnienie ciała, sposób, w jaki krew rozłożyła się w organizmie, i problemy z funkcjonowaniem niektórych organów – na podłodze znaleźliśmy przecież mocz – założę się, że zginął na biurku. – St. Claire potarł czoło rękami. Na jego białych, sterczących włosach pojawiły się kropelki potu. – Większość krwi stracił z powodu przecięcia niewielkich tętnic na obu nadgarstkach. Te rany wyglądają zupełnie inaczej od pozostałych, które są raczej powierzchowne i zostały zrobione później.
– Żebyśmy myśleli, że to samobójstwo.
– Tak mi się wydaje. – Potarł w zamyśleniu brodę. – Ale to nie jedyna zagadka. Wydaje się, że Josh miał alergię, prawdopodobnie na siarczyny obecne w domowym winie. Reakcja na alergen była bardzo gwałtowna, doznał wstrząsu anafilaktycznego. Właściwie mógł od tego umrzeć, ale niewykluczone, że zażył antidotum. Ciągle jeszcze badamy obecność związków chemicznych w jego krwi. Znaleźliśmy pewien związek, GHB, gammahydroksymaślan, który mógł pozbawić Bandeaux przytomności.
– Narkotyk gwałtu?
– Jeden z wielu – przytaknął St. Claire.
– Co oznacza, że nawet jeśli miał zestaw przeciwwstrząsowy, być może nie mógł z niego skorzystać.
– Ani pojechać do szpitala, ani też zadzwonić na pogotowie.
– Zgadza się. Ostateczne badania powiedzą nam więcej.
– Dlaczego GHB? – spytał Reed.
– Narkotyk dość łatwo kupić, zwłaszcza jeśli ma się odpowiednie kontakty. Można dodać go do drinka. Jeśli tak się stało, to Josh był bezwolną marionetką w rękach zabójcy. Nie jestem w stanie orzec, jak podziałał narkotyk. Być może Bandeaux był bliski śpiączki, ale jest też duże prawdopodobieństwo, że niemal do końca zachował świadomość.
W drugim końcu sali otworzyły się drzwi i krępy pielęgniarz wprowadził wózek z ciałem zapakowanym w worek. Zanim drzwi się zamknęły, Reed zauważył zaparkowany na betonowej rampie ambulans.
– Czy ktoś mógłby podpisać odbiór? – zapytał pielęgniarz.
Asystent St. Claire’a pokiwał głową i wytarł ręce. Wprawnym ruchem odrzucił włosy, słuchawki spadły mu na ramiona. Dudnienie basów rozeszło się po całym pomieszczeniu.
St. Claire powiedział:
– Moim zdaniem on nie popełnił samobójstwa. Wydarzyło się coś innego i… zresztą niech pan spojrzy. Dołączę to do raportu. – Podszedł do chłodni i wyciągnął szufladę z ciałem Josha Bandeaux. Odchylił prześcieradło. Reed zobaczył martwe, sine ciało ze śladami cięć zrobionych podczas sekcji. St. Claire podniósł delikatnie rękę Josha. – Proszę spojrzeć na ślady na nadgarstkach. Większość z nich wygląda, jakby powstała w wyniku samookaleczenia dokonanego przez praworęczną osobę. Pasują do ostrza noża z odciskami palców ofiary – tego scyzoryka, który znaleźliście na dywanie. Ale jeśli spojrzy pan tutaj… Nacięcia zrobiono pod innym kątem, jakby nóż ustawiony był pionowo. Tak jak mówiłem, nacięcia są głębokie, naczynie równo przecięte czymś bardzo ostrym. Jakby nożem chirurgicznym lub nożem myśliwskim. To z powodu tych ran Josh umarł. Sam raczej by ich sobie nie zadał.
– Więc twierdzi pan, że samobójstwo zostało upozorowane.
– Stawiam na to moje ferrari.
– Nie ma pan ferrari.
– Tak, ale gdybym miał, tobym postawił. – Opuścił prześcieradło i wsunął szufladę z powrotem. – Rodzina chce, żebym wydał ciało. Czy ma pan coś przeciwko temu?
– Nie, jeśli pan ma już wszystko, czego potrzebujemy.
– Mam – powiedział St. Claire, opierając się o stół i schylił się, żeby zdjąć z butów zielone ochraniacze.
Zapiszczał pager. Reed spojrzał na wyświetlacz i rozpoznał numer Morrisette.
– Muszę lecieć. Dzięki za szybkie załatwienie sprawy.
– Nie ma za co.
Reed pchnął ramieniem grube drzwi i wyszedł na korytarz. Wywoskowana podłoga błyszczała, ściany pomalowano na uspokajający zielony kolor. Detektyw wspiął się schodami do wyjścia. Owiało go gorące, gęste jak smoła powietrze. Miejscowym prawie to nie przeszkadzało, ale dla kogoś, kto dorastał w Chicago i większość swojego dorosłego życia spędził w San Francisco, upał był piekielny. Nawet niedawny przelotny deszcz nie przyniósł ulgi, a jedynie zmył kurz i pozostawił kilka kałuż na ulicach.
Próbując nie myśleć o tym, że już zaczyna się pocić, wybrał numer posterunku i poprosił o połączenie z Morrisette, ale zgłosiła się tylko jej poczta głosowa. Cholerna technika. Zirytowany zostawił krótką wiadomość i ruszył na komisariat. Miał do przejścia zaledwie kilka ulic. Kiedy stanął przed biurkiem Sylvie, akurat kończyła rozmowę, od której pałały jej policzki.
– Pierdo… pieprzony były – warknęła, gdy Reed przesunął nogą krzesło i usiadł.