Выбрать главу

– Pani Bandeaux? Proszę przyjąć wyrazy współczucia.

Caitlyn spięła się w sobie, gotowa odeprzeć atak natrętnego dziennikarza. Pewnie zaraz podetkną jej pod nos mikrofon, a gorliwy fotograf zacznie pstrykać zdjęcia.

– Nie teraz – powiedział Troy.

– Wiem, że to trudna chwila. Przyszedłem, bo jestem znajomym Rebeki Wade. – Usłyszała męski, głęboki głos i przyjrzała się nieznajomemu. Był wysoki i poważny. Miał na sobie spodnie khaki, luźny niebieski sweter, ciemne włosy, dłuższe, niż nakazywała moda, i cień zarostu na brodzie.

Troy odwrócił się w stronę intruza.

– Nie obchodzi mnie, kim pan jest. To bardzo prywatna uroczystość. Wybaczy pan…

– Nie. Proszę poczekać. – Caitlyn spojrzała znad ciemnych okularów. – Zna pan doktor Wade?

– Studiowaliśmy razem, a potem przez lata razem pracowaliśmy. Nazywam się Adam Hunt. – Wyciągnął dłoń. – Poprosiła mnie o skontaktowanie się z kilkoma swoimi pacjentami.

– Rozmawiał pan z nią?

– Ostatnio nie. Ale byłem trochę uziemiony. – Dopiero teraz zauważyła, że mężczyzna ma zabandażowaną kostkę. – Drobne starcie z motocyklem. Przegrałem. – Szeroki uśmiech złagodził chłód szarych oczu. – Nie powinienem był tu dzisiaj przychodzić, ale nie odpowiedziała pani na żaden mój telefon, a Rebeka prosiła mnie, żebym szczególnie z panią się skontaktował. Przepraszam… przepraszam, że panią zatrzymuję. Wiem, że to dla pani bardzo trudny okres, więc jeśli będzie pani chciała z kimś porozmawiać, to proszę do mnie zadzwonić. – Wcisnął jej wizytówkę. – Nie chcę pani zatrzymywać. Proszę jeszcze raz przyjąć moje kondolencje.

Zanim zdążyła odpowiedzieć, pokuśtykał w dół zbocza, w kierunku starego jeepa.

– O co tu, do diabła, chodzi? – spytał Troy, poprawiając krawat.

– Nie jestem pewna.

– Mówię ci, on mi się nie podoba. Pewnie ma w tym jakiś osobisty interes.

– A ja ci mówię, że tobie nikt się nie podoba. – Caitlyn zobaczyła, jak oczy brata ciemnieją. – W porządku, cios poniżej pasa. Przepraszam – powiedziała. – Mam dziś ciężki dzień.

– Codziennie masz ciężki dzień? – zapytał, gdy kierowca otworzył im drzwi. Kątem oka Caitlyn zauważyła Adama Hunta siadającego za kierownicą jeepa. – Kim, do diabła, jest Rebeka Wade?

– Moją psychoterapeutką.

– Aha. – Troy spojrzał za odjeżdżającym jeepem. – W takim razie może powinnaś z nim porozmawiać, ale najpierw go sprawdź. To może być reporter, który chce napisać artykuł. Niektórzy z nich nie są do końca uczciwi. Posuną się do wszystkiego, żeby zdobyć materiał.

– Popadasz w paranoję.

– Nie. Ja tylko twardo stąpam po ziemi. – Usiedli na rozgrzanych fotelach, a kierowca uruchomił silnik i włączył klimatyzację. Matka, Lucille, Amanda i Hannah wsiadły do drugiego ciemnego samochodu. Jechali do Oak Hill.

– Pamiętaj, że to dziedziczne – zażartowała ponuro.

– Bardzo śmieszne. Mnie to nie dotyczy. Ja jestem ten normalny, pamiętasz?

Miała wątpliwości. Powoli zaczynała we wszystko wątpić. Normalny? Och, Troy!

Jeśli chodziło o klan Montgomerych, to chyba nie ma w nim ani jednej normalnej osoby.

Atropos obserwowała ich wszystkich. Żałobników Josha Bandeaux. Tak jakby kogoś naprawdę obchodziło, czy Bandeaux żyje, czy nie. Przyglądała się ceremonii, powadze pastora, zmęczonej i nieszczęśliwej twarzy teściowej zmarłego, skrytej za woalką. Byli też inni, nieprawowici, chciwi Biscayne’owie, którzy zamanifestowali publicznie swoją przynależność do rodziny Montgomerych.

Sugar. Cricket. Dickie Ray… ich imiona mówiły za siebie. Sugar – cukier, a tak naprawdę zwykła dziwka; Cricket – hałaśliwy świerszcz; i Dickie – siurek z pretensjami do sławy, jedyny wśród bękartów obdarzony penisem. A i to pewnie niedużym.

Atropos obserwowała ich twarze pełne determinacji, ich żądzę stania się częścią klanu Montgomerych, ich pragnienie dorwania się do fortuny, na którą sami nie musieli zapracować. Cieszyło ją, że nigdy nie dostaną tych pieniędzy, podobnie jak pozostali, prawowici członkowie rodziny.

Nie było im to pisane, miał ich spotkać zupełnie inny los.

Nici życia zostały już splecione i odmierzone.

Teraz należało je tylko przeciąć w odpowiednim momencie.

Muszą być cierpliwi, aż wreszcie poczują ból ostrych nożyc Losu… Śmierć będzie odpowiednia, a cierpienie dotkliwe i konkretne. Ponieważ Atropos wie, że nie chodzi o śmierć, lecz o umieranie.

Rozdział 11

Czasami ci, którzy wyglądają na najbardziej niewinnych, okazują się najgorsi.

Ile razy w swojej karierze przekonał się, że to prawda? Reed spojrzał w lusterko wsteczne i zobaczył rząd czarnych samochodów wracających z cmentarza. W jednym z nich jechała wdowa po Bandeaux. Czuł, że ona wie o śmierci męża więcej, niż powiedziała. Ale nie mógł jej rozgryźć. Była piękna i seksowna, czasami wyglądała jak wystraszony królik, a czasami okazywała się agresywna i zajadła jak zraniony kot. Kot o bardzo ostrych pazurkach.

Miał wrażenie, że coś mu umknęło. Coś bardzo ważnego.

Wracając z cmentarza, opuścił w samochodzie daszek przeciwsłoneczny. Niewiele pomogło, refleksy odbite od maski raziły go w oczy, mimo ciemnych okularów. Na szczęście prawie nie było ruchu. Przekroczył dozwoloną prędkość, pojechał na skróty bocznymi ulicami, kierując się do centrum. Nad całym miastem unosił się zapach rzeki.

Caitlyn Bandeaux musiała zabić swego męża, stwierdził, mijając dorożkę konną pełną tury słów. Pociągowe konie rasy palomino, w ciężkiej uprzęży, człapały po zabytkowej części miasta, a przewodnik pokazywał stare domy najznamienitszych obywateli. Myśli Reeda zaprzątała jednak Caitlyn Montgomery Bandeaux i jej związek ze śmiercią męża. Wszystkie dowody – nie, prawie wszystkie – wskazywały wyraźnie na panią Bandeaux. Nie mógł tego zlekceważyć.

Motyw. Mąż chciał się z nią rozwieść dla młodszej kobiety. Poza tym planował wniesienie pozwu przeciwko niej o przyczynienie się do śmierci dziecka. Sól na niezagojoną ranę. Kolejna seria publicznych upokorzeń.

Sposób. Caitlyn Bandeaux sprawiała czasami wrażenie bardzo słabej i delikatnej, ale Reed gotów był się założyć, że była wystarczająco sprytna i silna, by uśpić Bandeaux narkotykami i pociąć mu nadgarstki. Szminka na kieliszku wskazywała na obecność gościa, prawdopodobnie kobiety. Zdobycie GHB nie stanowiło trudności – narkotyk łatwo kupić na mieście.

Sposobność. Caitlyn nie miała niepodważalnego alibi, przynajmniej nic takiego nie przedstawiła. Rozmawiali przez telefon kilka razy i wciąż twierdziła, że nie pamięta dokładnie, co robiła tamtej nocy. Więc albo była zalana, albo kłamie.

Stawiałby na to drugie.

Kłamie, żeby uchronić własną skórę, czy też kryje kogoś innego? A jeśli tak, to kogo?

Jej samochód lub inny bardzo podobny był widziany tej nocy przez sąsiada przed domem Bandeaux. Tak. Caitlyn figurowała na samym początku listy podejrzanych. Coraz mniej wierzył w samobójstwo Bandeaux. Wszystko wyglądało na zaplanowane. Nieporadnie. Nieudolnie.

Więc Caitlyn Bandeaux miałaby zamordować z zimną krwią? Z pozoru nie wydawała się do tego zdolna.

Ale przecież trudno rozpoznać zabójcę na pierwszy rzut oka.

Poza tym, Reed, spójrz prawdzie w oczy, łatwo ulegasz pięknej buzi i oszałamiającej figurze.

Zatrzymał się na światłach i zmarszczył czoło. Twarz mu stężała. Zaczął bębnić palcami na kierownicy.

Może by ją aresztować? Albo zdobyć nakaz przeszukania domu? Może ci się poszczęści i znajdziesz narzędzie zbrodni?