Oparła się o umywalkę i spróbowała zebrać myśli. Kręciło jej się w głowie i szumiało w uszach, a migrena zżerała mózg.
O Boże, a jeśli ten ktoś wciąż tu jest?
Nie, to nie miało sensu. Gdyby ktoś próbował ją zabić, to przecież już dawno by to zrobił. Krew we włosach, na ścianach, pod prysznicem zdążyła zaschnąć. Minęło trochę czasu. Albo coś go wystraszyło, albo po prostu poszedł sobie.
Albo ty to zrobiłaś i zostawiłaś otwarte drzwi.
Nie… Nic nie pamiętała, nie miała pojęcia, co się wydarzyło.
Jeśli krew nie jest twoja, to czyja?
– Nie wiem – wyszeptała.
Może ofiara gdzieś tu jest.
Spojrzała w kierunku prysznica, mleczne szkło z krwawym odciskiem dłoni było pęknięte.
Boże, pomóż!
Zebrała się na odwagę i dotknęła kabiny prysznicowej. Spodziewała się znaleźć trupa z oczami wbitymi w sufit i krwawe ślady ściekające do odpływu. Nerwowo popchnęła drzwi.
Nikt się na nią nie rzucił. Żaden trup nie leżał pod prysznicem. Zobaczyła krew rozpryskaną po ścianach i zaschniętą w nierówne strumyki. Zrobiło jej się niedobrze. Co tu się stało? Co?! Cała się zatrzęsła, gdy podniosła dłoń i zobaczyła, że pasuje do odcisku na szybie.
– Matko Boska – wyszeptała. Myśl, Caitlyn, myśl. Nie panikuj.
Znów zobaczyła swoje odbicie w lustrze. Jak to się stało? Gdzie była, kiedy to się stało? Czyja to krew? Nogi się pod nią ugięły. Oparła się o brzeg umywalki i ochlapała twarz zimną wodą, żeby zachować przytomność.
Może nie jesteś sama. Może ktoś tu jest. Gdzieś na dole. Może ktoś się tu ukrył. Jeszcze raz spojrzała w lustro. Biała twarz, potargane włosy sterczące na wszystkie strony, strach czający się w piwnych oczach. Drzwi na werandę były otwarte, a ty nie pamiętasz, żebyś je otwierała. Przesunęła wzrok i zobaczyła odbicie otwartych drzwi i falujące zaplamione firanki. O mało nie zwymiotowała.
Czy to możliwe, że do domu dostał się morderca, a ona nic nie słyszała, ogłuszona bólem głowy, który odebrał jej świadomość? Ale przecież nie było żadnego trupa… Tylko jej poharatane nadgarstki i zakrwawiony nos… Przecież morderca nie przychodziłby tu tylko po to, żeby pociąć kogoś na kawałki, a potem zabrać ciało ze sobą. W głowie huczało jej od szalonych myśli.
A jeśli ktoś dostał się do domu, to dlaczego alarm się nie włączył?
Idiotko, drzwi na werandę nie są zamknięte. Najwyraźniej alarm nie został ustawiony.
Oparła się biodrem o blat i zamknęła oczy. To wszystko nie miało sensu. A ona była śmiertelnie przerażona.
Może kogoś zaprosiła? Ale kogo? I po co? A jeśli był to nieproszony gość, dlaczego Oskar nie szczekał i nie obudził sąsiadów?
Oskar!
Gdzie on jest?
Zdjęta strachem, jeszcze raz spojrzała z przerażeniem na plamy na podłodze. Tylko nie pies… nie Oskar! Pokonawszy strach, wytarła twarz rękawem zakrwawionej koszuli i ruszyła w kierunku schodów. Zagwizdała cicho.
Nic.
Coś ścisnęło ją za gardło.
Lepiej znajdź sobie coś do obrony. Tak na wszelki wypadek.
Nie miała w domu broni, nigdy nie wierzyła, że pistolet zapewni jej bezpieczeństwo. Przygryzając wargi, chwyciła hantle, z którymi ćwiczyła zwykle przed telewizorem.
Wolno posuwała się korytarzem i wytężyła słuch. Starała się usłyszeć coś poza szaleńczym biciem własnego serca. W domu panowała cisza. Spokój. Tak jakby nie groziło jej żadne niebezpieczeństwo.
Weź się w garść. Postaraj się, Caitlyn. Nie pozwól, żeby sparaliżował cię strach! Zaciskając mocniej palce na swojej broni, zajrzała do drugiej łazienki. Pusto.
Spocona ze zdenerwowania, powoli otworzyła drzwi kolejnej sypialni i serce zabiło jej mocniej. Jak zawsze, gdy zaglądała do pokoju córki. Ulubiony pluszak Jamie, króliczek z klapniętymi uszami, leżał oparty o poduszki na szerokim łóżku przykrytym ręcznie szytą narzutą w pastelowych kolorach. Sufit wciąż pokrywały świecące gwiazdy i chmurki, które namalowała dla Jamie. Ale pokój był pusty i pomyślała ze smutkiem, że zaczyna pachnieć stęchlizną i starością, przypominając o odejściu dziecka.
Sto lat, Jamie… znów zabrzmiały jej w uszach fałszujące dziecięce głosy.
Nie wchodź tam. Nie teraz.
Zacisnęła na hantlach spocone palce. Pełna niepokoju wśliznęła się do swojego gabinetu. Biurko, stół kreślarski, komputer stały jakby nigdy nic, na biurku panował niewielki bałagan. Ale nikt nie czaił się w kącie ani w szafie. Odwróciwszy się, dostrzegła w ciemności jakąś postać. Nie! Straciła na chwilę oddech, zanim zdała sobie sprawę, że to jej własne odbicie w dużym lustrze wiszącym na drzwiach.
Omal nie zemdlała.
No, Caitlyn. Weź się w garść!
Po cichu zeszła po schodach, palce lewej ręki przesuwała po poręczy, a prawą zacisnęła mocno na hantlach. Ale gdy zeszła na dół, nikt nie wyskoczył na nią z nożem. Nikt nie strzelał. Nie…
Usłyszała krótkie głośne skrzypnięcie.
Podeszwa skórzanego buta?
Zamarła.
Oszalałe bicie serca nie zagłuszyło szumu lodówki i tykania zegara w holu. Chciała zawołać psa, ale powstrzymała się. Posuwała się wolno do przodu, omiatając wzrokiem pokoje. Salon wyglądał tak, jak go zapamiętała, wciąż unosił się w nim zapach róż, które ścięła i włożyła do wazonu na stoliku. Żadnych śladów krwi.
Zaczęła się uspokajać. Dom wydawał się pusty. Zajrzała do pralni i do kuchni, gdzie przez okno wdzierało się poranne słońce. Wszystko było na swoim miejscu.
Dziwne.
Wszystko w porządku, poza tym, że sypialnia wygląda tak, jakby Charles Manson urządził sobie w niej przyjęcie. A ty w tym czasie spokojnie spałaś.
Usłyszała głośne szczeknięcie.
Oskar!
Zobaczyła go przez okno w wykuszu. Rozczochrany kundel skrobał do drzwi. Poczuła niewysłowioną ulgę.
– Jak się tam dostałeś? – łagodnie zbeształa pokracznego, terierowatego mieszańca, który stał na tylnych łapach i skrobał zawzięcie w szybę. To właśnie ten dźwięk słyszała wcześniej. Otworzyła drzwi i pies rzucił jej się w ramiona. Mierzwiąc szorstką łaciatą sierść, zastanawiała się, czy zostawiła go na dworze przez pomyłkę. Przyszła do domu, wypuściła psa, a potem, ponieważ wypiła jeden czy dwa drinki za dużo, poszła na górę i zapomniała o nim?
Mało prawdopodobne. Tak samo jak to, że pocięła sobie nadgarstki i przeżyła najpotężniejszy w życiu krwotok z nosa. Wiesz, Caitlyn, Kelly może mieć rację. Tracisz kontrolę nad sobą. I to w zastraszającym tempie.
– Co się stało w nocy? – zapytała Oskara. Otworzyła puszkę i gdy wykładała jedzenie do miski, psiak zaczął kręcić młynka.
– Twoja radość z naszego spotkania nie jest nawet w połowie tak wielka jak moja – zapewniła go, stawiając miskę na podłodze. Wywijając nieprzytomnie ogonem, wpakował nos do miski. To pies Jamie, nazwany na cześć jej ulubieńca z Ulicy Sezamkowej.
– Widzisz… wszystko w porządku – powiedziała, ale sama w to nie wierzyła.
Zapach psiego żarcia przyprawił ją o skurcz żołądka. Zachwiała się. Co, u diabła, zrobiła zeszłej nocy? Skąd ta krew? Jej sypialnia wyglądała jak rzeźnia, a ona nie pamiętała nic, oprócz tego, że wieczorem poszła do baru. Jak on się nazywał? A tak, The Swamp. Długo siedziała przy stoliku, czekając na Kelly – swoją siostrę bliźniaczkę.
Zauważyła, że barman od czasu do czasu spogląda na nią. Prawdopodobnie wydało mu się dziwne, że zamówiła dwa drinki – cosmopolitana dla siebie i wytrawne martini dla Kelly. W końcu sama je wypiła, kiedy Kelly, jak często się zdarzało, znów nie przyszła na spotkanie.