Przełknęła z trudem ślinę. Sen jeszcze całkiem nie odszedł, wciąż słyszała chrzęst strzały wyciąganej z piersi Charlesa, zimny świst wiatru, potworne oskarżenia kryjące się w głosie matki. Ten powracający koszmar prześladował ją od dziecka, od tego dnia, gdy znalazła brata umierającego na śniegu.
Gdyby posłuchała Griffina. Gdyby nie wpadła w panikę i nie wyrwała tej cholernej strzały.
Ale zrobiła to. Wiele lat temu.
To było dzień przed Świętem Dziękczynienia. Większość rodziny zjechała się do domku łowieckiego w górach, w Wirginii Zachodniej. Ojciec żył wtedy jeszcze, a Charles wyszedł samotnie na polowanie. Caitlyn, Kelly i Griffin bawili się w chowanego w lesie. Caitlyn zgubiła się i odeszła od domu, w głąb lasu. Szukając Kelly, potknęła się o przyprószone śniegiem ciało brata. Sen i rzeczywistość nie całkiem się pokrywały. A przynajmniej tak jej się wydawało, bo od momentu, kiedy zobaczyła Charlesa leżącego na śniegu, nic już nie pamiętała. Tylko tyle, że jakimś cudem znalazła się z powrotem w chacie, na kurtce i spodniach miała krew, w ręku trzymała śmiertelną strzałę. Potem popadła w katatonię… przez wiele dni nie mówiła, całkiem zamknęła się w sobie.
– Boże, pomóż – wyszeptała, próbując się pozbierać. Nerwy miała rozedrgane, pamięć dziurawą jak sito, życie wymykało się jej spod kontroli. Nie, nie pozwolić na to. Nie tym razem. Włączyła lampkę i zauważyła sztywny kartonik – wizytówka wypadła jej z torebki.
Dr Adam Hunt
Leczenie depresji i problemy rodzinne
I numer telefonu.
Może to jej nadzieja na powrót do normalności?
Na podłodze znalazła torebkę, przechyliła się na łóżku, sięgnęła do środka i wyciągnęła telefon. Bateria znów była prawie wyczerpana. Nie namyślając się długo, wykręciła numer Adama Hunta. Potrzebowała pomocy. Dłużej już tego nie zniesie, załamie się. Tak jak babka Evelyn.
Przeszedł ją dreszcz, gdy usłyszała sygnał w telefonie.
Zimna, zimna babcia.
Szalona babcia.
Niedobra babcia.
Rozdział 12
Adam czekał w gabinecie Rebeki.
Zawarł niezbyt legalny układ z firmą wynajmującą biura. Poszli mu na rękę, bo podając się za przyjaciela Rebeki, zgodził się uregulować jej dwumiesięczne zaległości w płaceniu czynszu. Na szczęście zarządca budynku nie interesował się zbytnio legalnością transakcji, a jedynie gotówką. Adam dorzucił mu jeszcze dodatkowe pięćset dolarów i obiecał, że wyniesie się, kiedy doktor Wade wróci; a padalec przymknął na wszystko swoje chytre, zielone oko.
To tyle, jeśli chodzi o etykę na rynku nieruchomości.
Jednak Adam nie miał prawa się czepiać. Sam działał teraz nie całkiem legalnie, a ostatnie trzy dni spędził na czytaniu dokumentacji Caitlyn Montgomery. Przejrzał dokładnie notatki Rebeki, ale części kartek wyraźnie brakowało. Albo zaginęły, albo Rebeka schowała je gdzie indziej. Dziwne. A może wzięła je ze sobą? Może właśnie tutaj tkwi klucz do zniknięcia Rebeki.
Jeśli rzeczywiście zniknęła.
Może wybrała się w jedną z tych swoich „podróży w poszukiwaniu siebie”.
A może znalazła jakiegoś faceta, kochanka.
Przecież zdarzało jej się to już wcześniej.
Jednak nie mógł pozbyć się uczucia, że coś jest nie tak. Coś tu nie gra. Rebeka wspomniała o jakimś przełomie w pracy z jednym ze swoich pacjentów, naprawdę ważnym przełomie, a potem zniknęła. Prawda, mówiła, że chce wziąć sobie trochę wolnego, pojechać na zachód i zobaczyć miejsca, w których nigdy jeszcze nie była, ale wyjechać tak bez pożegnania, nie zadzwonić, nie przysłać pocztówki? Nie, coś tu nie gra. Mimo wszystko nie poszedł na policję. Najpierw musi się upewnić. Zdążył już pójść do jej domu i sforsować zamki. Dom był opuszczony, ale nie pusty. Zostało w nim zbyt wiele rzeczy osobistych… warto by porozmawiać z dozorczynią, ale najpierw sam chciał się rozejrzeć.
Usłyszał delikatne stukanie i do pokoju zajrzała Caitlyn Montgomery Bandeaux. Ognistokasztanowe włosy otulające twarz, wystające kości policzkowe, ładnie zarysowane łuki brwi i inteligentne, niespokojne oczy.
Natychmiast poderwał się z miejsca.
– Proszę wejść.
Ostrożnie wśliznęła się przez drzwi.
– Dziwnie się czuję – powiedziała, rozglądając się po pokoju.
– Bo spotykamy się w gabinecie Rebeki? – Boże, ależ była piękna. Zauważył to już na cmentarzu, ale wydawało się, że dzisiaj jest jeszcze ładniejsza, było w niej więcej życia. Jakby to miało dla niego jakiekolwiek znaczenie.
– Tak. – Uśmiechnęła się nieśmiało. – Bo to gabinet Rebeki.
– Czy to będzie panią krepować?
– Nie wiem. – Uśmiechnęła się i wygładziła niewidoczne zmarszczki na spódnicy khaki. Włosy miała luźno związane, kilka pasemek wymknęło się i opadało na ramiona. Wyglądała na zdenerwowaną. Niespokojną. Wyczerpaną. Ale przecież wiele przeszła w ciągu tych kilku dni.
– Zmienił pan wystrój – zauważyła, obciągając rękawy jasnego swetra.
– Trochę. – Faktycznie, wymienił dwie lampy, rzucił na podłogę dwa nowe chodniki, powiesił tanie reprodukcje, które kupił na wyprzedaży, a za biurkiem w widocznym miejscu powiesił swoje dyplomy. Przestawił kanapę i fotele, wyrzucił uschnięte kwiaty i wstawił dwie paprotki.
– To wydaje się takie nierzeczywiste – westchnęła. Usiadła w fotelu na biegunach i postawiła torebkę na podłodze.
– Domyślam się.
– Trochę jak w kiepskim filmie. Bardzo kiepskim filmie.
Uśmiechnął się i oprócz napięcia zobaczył w jej oczach cień rozbawienia. Więc miała poczucie humoru. Świetnie.
– Przychodziłam tu przez dwa i pół roku, ostatni raz byłam kilka miesięcy temu i zawsze zastawałam Rebekę, to znaczy doktor Wade, siedzącą w tym fotelu. – Caitlyn wskazała na fotel stojący przy biurku, wzdrygnęła się i potarła ramiona, jakby przeszył ją chłód niepokoju. Zakładając nogę na nogę, bezwiednie odsłoniła na moment kawałek łydki. Z pewnością musiała zdawać sobie sprawę, że jest uderzająco piękną kobietą… A może jednak nie była tego świadoma?
– Dzisiejsze spotkanie powinniśmy chyba poświęcić na zapoznanie się ze sobą – zaproponował, zbierając myśli. – Co pani na to? Najpierw ja się pani przedstawię, a potem pani opowie mi o sobie.
– Tak jak w tej starej dziecięcej zabawie? Ty mi pokażesz, to i ja ci pokażę? – spytała i nagle umilkła, zawstydzona podtekstem tych słów.
– Nie posuniemy się tak daleko. W każdym razie nie dzisiaj.
– Całe szczęście. Nie jestem pewna, czy byłabym w stanie posunąć się tak daleko. – Odgarnęła włosy z twarzy i uśmiechnęła się słabo.
Nie tak to sobie zaplanował. Przesunął się na fotelu w stronę małego stolika, na którym stał dzbanek z mrożoną herbatą i czajnik elektryczny.
– Kawa? Mam rozpuszczalną. A może herbata? – zapytał, a Caitlyn potrząsnęła głową.
– Nie, dziękuję. Chociaż może poproszę o herbatę. Ale gorącą.
Nalał do kubka wrzątku i podał jej wraz z łyżeczką i torebką herbaty.
– Przepraszam, ale właśnie skończył mi się miód, cytryna, śmietanka i cukier, a nawet słodzik.
– W porządku. Jestem ascetką. – Zanurzyła torebkę i odchyliła się na krześle. Znów zachwycił się jej urodą. Cerę miała jasną, ciało zgrabne i gibkie. Na prostym nosie kilka bladych piegów, duże, piwne oczy, ocienione długimi rzęsami, przez moment, pewnie za sprawą światła, wydawały się zupełnie zielone. Zmarszczyła brwi, jakby pogrążyła się w niespokojnych myślach. Wreszcie popatrzyła na niego. – Myślałam, że opowie mi pan trochę o sobie.