Выбрать главу

Rząd prawych oczek, dwa rzędy lewych, a może na odwrót? Babcia próbowała nauczyć Caitlyn i Kelly robić na drutach, ale bliźniaczki były mało pojętne. Ostatnia lekcja odbyła się w domku łowieckim, w Boże Narodzenie… Caitlyn przeszły ciarki, podciągnęła koc pod szyję. Była dzieckiem. Miała pięć, może sześć lat. Ponieważ cały dzień bawiła się na dworze, jej kombinezon i rękawiczki suszyły się koło kominka. Nadchodziła noc, a ona miała spać w jednym pokoju z babcią. Zimną babcią. Babcią robiącą na drutach. Dziwną babcią.

– Nie chcę tam spać – powiedziała matce.

– Marudzisz. Kiedy tu przyjeżdżamy, ty i Kelly zawsze śpicie z babcią.

– Dzisiaj nie będę – powiedziała cicho. Babcia przez cały dzień nie odzywała się i, machając drutami, wodziła wzrokiem za Caitlyn bawiącą się na dworze, a potem rozgrzewającą ręce przy kominku.

– Nie wygłupiaj się. – Berneda nie chciała słuchać i obie, Caitlyn i Kelly, zostały zapakowane do piętrowego łóżka stojącego w dużym pokoju. Babcia miała własne duże łóżko z ciemnymi kotarami. Gdy nie spała, patrzyła przez fałdy materiału, gdy spała, słychać było jej chrapanie.

Jednak tej nocy babcia nie zasunęła kotar. Leżała wsparta o poduszki i udawała, że śpi, ale oczy miała półprzymknięte. Nie chrapała, nie odzywała się; ogień w kominku wygasł i zrobiło się ciemno. Caitlyn dobrze wiedziała, że babcia nie śpi, i sama starała się nie zasnąć, w końcu jednak zmorzył ją sen.

A potem poczuła czyjąś dłoń na ramieniu i rękę obejmującą ją w pasie. Zaspana otworzyła jedno oko i zobaczyła babcię. Chciała coś powiedzieć, ale babcia przycisnęła kościsty palec do ust.

– Nie obudź Kelly – powiedziała, a Caitlyn spojrzała na skotłowaną pościel siostry. Pokój oświetlało słabe światło księżyca i Caitlyn zobaczyła, że łóżko siostry jest puste.

– Gdzie Kelly?

– Ciii! Mówiłam, że masz być cicho. Bądź dobrą dziewczynką, Caitlyn – wyszeptała babcia, niosąc ją do swojego łóżka. – Babci jest zimno. – Rzuciła Caitlyn na łóżko, położyła się obok i zaciągnęła zasłony.

Caitlyn zapłakała.

– Kochanie, musisz być cicho. Nie wiesz, że jesteś ulubienicą babci? – Lodowata ręka odgarnęła jej włosy z twarzy. Lodowate usta pocałowały ją w czoło. – O tak, przysuń się bliżej. Ogrzejesz starą babcię…

Teraz, prawie trzydzieści lat później, zatrzęsła się i odrzuciła babciny koc.

Wstrętna stara kobieta z zimnymi oczami, zimnymi dłońmi i ciemnymi, zimnymi sekretami.

– Tak, pamiętam tę kobietę. – Barman przyglądał się czarno-białej fotografii Caitlyn Bandeaux. Był krzepkim mężczyzną, miał na sobie koszulkę polo i luźne spodnie, w uchu błyszczał mu kolczyk, a siwiejący kucyk nie był w stanie odciągnąć uwagi od początków łysiny.

Było wczesne popołudnie. Do tej szczęśliwej godziny, kiedy drinki sprzedawane są po niższych cenach, pozostało jeszcze piętnaście minut. Bar The Swamp świecił pustkami, jeśli nie liczyć wypchanych aligatorów, czapli, sztucznych żab i sumów zawieszonych u sufitu. Nad kontuarem wisiał kajak z wiosłami. Na ścianach kurzyły się kołowrotki wędkarskie i kapoki. W kącie za perkusją upchnięte były pulpity na nuty, wzmacniacze, kable, mikrofony i stołki.

Przy automatach do gry dwóch stałych klientów sączyło piwo, a korytarzem prowadzącym do pozostałych sal i tylnego wyjścia przebiegał dzieciak, który nie wyglądał na dwadzieścia jeden lat.

– Zapamiętałem ją, bo zamówiła dwa drinki naraz. Dwa różne, inaczej niż większość ludzi. Zaniosła je do tego stolika. – Wskazał na kanapę z przepikowanej czarnej skóry otoczoną lustrami, chwycił za ścierkę i przetarł blat. – Wydaje mi się, że zamówiła cosmopolitana i… martini. Tak. Usiadła tam i czekała na kogoś… tak mi się wydaje, że czekała na kogoś… siedziała tam, piła, paliła, spoglądała na drzwi lub w lustro… potem zrobiło się tłoczno i przestałem jej się przyglądać. Wyszła po jakimś czasie.

Reed spojrzał na stolik.

– Pamięta pan, o której godzinie przyjechała?

Barman skrzywił się. Zaczął mocniej polerować dzwonek na kontuarze.

– Niech pomyślę. Chyba po tym, jak przyjechał zespół, czyli po dziewiątej… może nawet już po kilku piosenkach… nie jestem pewien. Tak jak powiedziałem, zrobiło się tłoczno, ale wydaje mi się, że siedziała jeszcze przez chwilę. Nie jestem pewien jak długo… Nie, zaraz, zespół miał przerwę, więc było wpół do jedenastej, może za kwadrans jedenasta.

– Czy z kimś rozmawiała?

– Nie wiem. Ładna z niej babka. Myślę, że ktoś mógł mieć ochotę ją poderwać, ale przecież nie śledzę takich rzeczy. Pamiętam tylko, że kilka razy spojrzałem w jej kierunku i zobaczyłem jej odbicie w lustrze. Paliła papierosa. Więcej nic nie wiem. Tej nocy był tu straszny kocioł. Jak zawsze w piątek wieczorem.

– Jeśli coś jeszcze pan sobie przypomni, proszę do mnie zadzwonić. – Reed wręczył barmanowi wizytówkę. Potem razem z Morrisette wyszedł z baru na zalane słońcem wąskie uliczki.

– Więc była tutaj. – Morrisette otworzyła drzwi samochodu.

– Przez jakiś czas.

– Ale zdążyłaby go zabić i wrócić.

– Na to wygląda. – Usiadła za kierownicą, Reed zapiął pasy.

– Dom Bandeaux jest niedaleko. Sprawdźmy, ile czasu potrzeba, by tam dojechać – zaproponował Reed. – I nie spiesz się zbytnio. Caitlyn Bandeaux wypiła dwa drinki i pewnie była na tyle rozsądna, żeby nie narażać się policji. Raczej nie chciała zwracać na siebie uwagi, więc zakładam, że przestrzegała ograniczeń prędkości. Potem wypiła z mężem jeszcze kieliszek lub dwa, żeby go oszołomić.

– Albo wywołać wstrząs anafilaktyczny. Potem odurzyła go narkotykiem, pocięła nadgarstki i popędziła z powrotem do baru, aby zapewnić sobie alibi.

– Tak… – Reed nie był przekonany. Morrisette ruszyła. Jakoś udało jej się nie przekraczać dozwolonej prędkości i nie przejeżdżać na żółtym świetle. – Ale jeśli chciała wykorzystać to alibi, to dlaczego przyznała się, że nic nie pamięta?

– Asekuruje się na wypadek, gdybyśmy odkryli, że czas się nie zgadza, i obalili jej alibi. – Morrisette prowadziła jak na niedzielnej przejażdżce. Do domu Bandeaux w starej dzielnicy miasta dotarli w niecałe dwadzieścia minut. – Nocą ruch na pewno był mniejszy. Mogła zdążyć w piętnaście. – Morrisette zaparkowała na podjeździe, a Reed zauważył żółtą taśmę policyjną wciąż przymocowaną do żelaznego ogrodzenia. Wisiała luźno, w jednym miejscu była naderwana, wkrótce pewnie ją zdejmą. W przeciwieństwie do pętli, która zaciska się na długiej szyi pani Bandeaux. A z każdym jej kłamstwem zaciska się coraz mocniej.

– I co o tym sądzisz? – zapytała Morrisette.

– Skoro nie była z nami zupełnie szczera, myślę, że pora zdobyć zezwolenie na pobranie od pani Bandeaux próbki krwi.

– Też tak myślę. A przy okazji poprosimy o nakaz przeszukania domu. Jeśli będziemy mieli szczęście, może uda nam się znaleźć narzędzie zbrodni.

Adam oparł się o podniszczoną poręcz werandy i zamieszał drinka. Z domu, który wynajął, miał widok na plac Waszyngtona. Zmierzchało już, światło dnia przygasało z każdą sekundą. Ruch był nieduży, w dole przetoczyło się zaledwie kilka samochodów, nadciągała noc. Czuł się podle. Okłamywanie Caitlyn kosztowało go więcej, niż się spodziewał. Powinien wyznać jej wszystko. Pociągnął duży łyk. Wiedział, dlaczego dręczą go wyrzuty sumienia. Podobała mu się. To było głupie. Mógł stracić licencję, gdyby sprawy wymknęły się spod kontroli. Musiał być ostrożny.