Jeśli najpierw jego zostały zaspokojone.
Powtarzała sobie, że naprawdę nie ma co narzekać.
Traktował ją lepiej niż mężczyźni, których znała do tej pory.
Spojrzała w górę na jego przystojną twarz. Gdy ich oczy spotkały się, posłała mu niegrzeczny uśmiech, oblizała usta i powoli, powoli, przesuwając paznokciami po metalowych ząbkach, rozsunęła rozporek.
Atropos stała ukryta w cieniu. Wciąż panowała noc, ale na wschodzie czyhał już świt. Niedługo szare światło zakradnie się między suche chwasty i splątane gałęzie, które służyły jej za kryjówkę. Samochód zostawiła ponad pół kilometra stąd.
Patrzy.
Czeka.
Wsłuchuje się w dzikie, zwierzęce odgłosy i jęki dochodzące z przyczepy. Wykrzywia usta z obrzydzeniem.
Jak skończy się to całe pieprzenie, będzie musiała zapalić papierosa. Spojrzała na zegarek. Prawie piąta nad ranem, a kochanek Sugar Biscayne wciąż tam jest, wciąż to robi. Oboje są siebie warci. Sukinsyn zakradał się nocą do tej żałosnej blaszanej puszki i pieprzył się z tą nędzną dziwką.
Odgłosy parzenia się ucichły i kilka minut później drzwi przyczepy się otworzyły. Sylwetki kochanków były oświetlone od tyłu jaskrawym światłem żarówek migających na niebiesko. On miał wymięty garnitur, z tyłu ze spodni wyszła mu koszula; Sugar stała boso, skąpy szlafrok nie skrywał dobrze tego, co tak dumnie prezentowała w klubie Pussies In Booties; włosy miała zmierzwione… żałosna cipa. Nędzna dziwka, która za kilka wszawych dolców wystawia na pokaz swoje błyszczące od potu ciało. Była kobietą najpodlejszego gatunku.
A jej kochanek świetnie do niej pasował.
Bo też był mężczyzną najpodlejszego gatunku. Dał się złapać w pułapkę seksu i pożądania, wpadł w nią na całego. Pocałował kochankę na pożegnanie, ścisnął jej tyłek i popędził do swojego drogiego samochodu i do swojego drugiego życia. Co powie żonie? Jaką poda wymówkę? Jak ukryje zapach seksu, alkoholu i innej kobiety? Skurwiel, zanim wróci do domu, zatrzyma się pewnie w motelu, ogoli, weźmie prysznic i obmyśli jakieś kłamstwa. Zresztą niewykluczone, że żona już wie. Może tylko nie chce spojrzeć prawdzie w oczy, nie dopuszcza myśli, że mąż zrobił skok w bok.
Dwa snopy światła zalały zarośla i Atropos zamarła z bijącym sercem. Ale on jej nie widział, uciekał w pośpiechu. Zawarczał silnik i luksusowy samochód ruszył z kopyta, mężczyzna zacisnął dłonie na kierownicy, cofnął pośpiesznie i zazgrzytał kołami na żwirze.
Sugar stała w drzwiach w rozchylonym szlafroku, z resztkami szminki na ustach. Uniosła rękę i zastygła w daremnym oczekiwaniu na jakiś gest z jego strony. Może pośle jej całusa? Żałosna, niedopieszczona cipa. Nie wiedziała, że jego już tu nie ma, że właśnie obmyśla alibi, gotów natychmiast zmyć z siebie najmniejszy ślad jej zapachu i dotyku.
Cała ta scena przyprawiła Atropos o mdłości.
Ale niedługo to się skończy.
Dni i miłosne noce Sugar są już policzone. Atropos sięgnęła do kieszeni i poczuła nić – życie Sugar jest odmierzone i wkrótce zostanie przecięte. To tylko kwestia dni. Atropos, zadowolona z siebie, już chciała wracać do samochodu, kiedy usłyszała głos Sugar.
– Chcesz wyjść?
Atropos przeszły po plecach ciarki.
– No, chodź… – Sugar otworzyła szerzej drzwi i z przyczepy wyskoczył pies. Ogromna bestia o mocnym karku i potężnej piersi.
Cholera! Atropos zamarła. Pies uniósł nos i zaczął węszyć. Wstrzymała oddech. Pies zawarczał. Gapił się w jej stronę.
O, nie, tego nie było w planie. Atropos sięgnęła powoli do kieszeni i zacisnęła palce na nożyczkach chirurgicznych.
– Caesarina! Szybko! Wysikaj się i chodź! – Sugar stała niecierpliwie w drzwiach, przytrzymując ręką poły szlafroka.
Bestia spojrzała na Sugar, pochyliła głowę, znów warknęła i ruszyła w stronę krzaków.
– Caesarina, stój!
Serce uciekło Atropos w pięty. Niedobrze… Cała spocona znów sięgnęła do kieszeni. Znalazła komórkę i wcisnęła klawisz z zaprogramowanym numerem.
Pies był coraz bliżej, szczerzył białe zębiska i gapił się błyszczącymi ślepiami prosto w krzaki.
– Na miłość boską, chodź! – wołała Sugar, wpatrując się w zarośla, które zaczynał rozjaśniać świt. Niedługo Atropos straci swoją kryjówkę. – Coś ty tam znalazła?
Szybciej, szybciej. Dzwoń, cholera.
– Caesarina?
W przyczepie głośno zadzwonił telefon.
– Kto, do diabła…? – zapytała Sugar i weszła do środka, a Atropos zaczęła się powoli cofać. Wyszła z krzaków, zeszła po łagodnym pagórku i przeskoczyła przez ogrodzenie, aby dostać się do swojego samochodu. Przez cały czas nie spuszczała z oczu zbliżającego się psa. Wrzuciła telefon do kieszeni i zaczęła w niej grzebać… na pewno tu jest… przecież nie zapomniała…
– Halo? – usłyszała w telefonie głos Sugar. Atropos cofała się coraz szybciej, pies zaczął biec. Już ją doganiał.
– Halo? Kto mówi? – Sugar powtarzała pytająco imię swojego kochanka. Głupia! Atropos skierowała nożyczki w stronę kundla, drugą ręką namacała wreszcie gaz łzawiący.
Pies rzucił się z rozdziawioną paszczą. Zęby miał jak ostrza. Atropos nacisnęła przycisk pojemnika z gazem.
– Halo? Kto to? Halo? Halo?! – wściekała się Sugar, jej przytłumiony głos dochodził z kieszeni Atropos.
Gaz trysnął psu prosto w oczy.
– Giń, suko! – Atropos rzuciła się do ataku. Dźgnęła nożyczkami jak sztyletem. Śmiertelna broń zagłębiła się w szyi zwierzęcia. Raz. Drugi.
Caesarina zawyła i wycofała się.
– Co się dzieje? – krzyknęła Sugar.
Pies, skomląc i brocząc krwią, zawrócił, a Atropos pobiegła do samochodu.
– Caesarina? O, Boże… co się stało? – Głos Sugar był pełen troski i niepokoju. – Poszarpałaś się z oposem? Jezu, ty krwawisz! O, Boże… muszę cię zabrać do weterynarza!
Tak jakby to miało pomóc.
Gdy pierwsze promienie świtu rozlały się po polach, Atropos wspięła się na ostatni pagórek i zobaczyła swój samochód. Udało się jej. Pies pewnie nie żył, no i dobrze. Da to tej suce Biscayne do myślenia.
Caitlyn zebrała się na odwagę i zastukała lekko do drzwi gabinetu Adama. To konieczne, powtarzała sobie, musisz omówić pewne sprawy. Przyszła tu, bo potrzebowała pomocy, a nie dlatego, że Adam Hunt wydał jej się przystojnym, interesującym facetem.
– Proszę!
Weszła do środka i zobaczyła, że biurko jest odsunięte, a Adam klęczy na podłodze. Uśmiechnął się jak dzieciak przyłapany z rękaw słoju z ciasteczkami.
– Przepraszam. – Wstał i otrzepał spodnie. – Coś się stało z komputerem. Myślałem, że może rozłączyła się listwa zasilająca. Niestety to coś innego. – Przesunął biurko z powrotem. Caitlyn spojrzała na jego pośladki. Ładne. Napięte. Cholera, o czym ona myśli?
– Zanim zaczniemy, napijesz się czegoś? – Machnął energicznie w stronę stolika z dzbankiem.
– Kawy, jeśli masz. Może być rozpuszczalna.
– Świetnie.
Po kilku sekundach siedziała w rogu kanapy, ściskając ciepły kubek. Adam założył okulary i odchylił się w fotelu, oparł notatnik na kolanie.
– Zadzwoniłam do ciebie, bo mam złe sny. – Podmuchała na kawę, starając się nie patrzeć na niego. Ale i tak zauważyła wysokie czoło, proste czarne włosy, badawcze spojrzenie ciemnych oczu.
Czekał. Pstryknął długopisem.
– Czasami powracają te same. Czasami pojawiają się nowe, ale zawsze są przerażające, koszmarne. – Wzdrygnęła się. – Potworne. Wykańczają mnie.
– Jak często je miewasz? Co noc? – Zaczął notować.
– Prawie. Czasami budzę się w środku snu, zlana potem, zupełnie zdezorientowana. Czasami śnię cały sen do końca i rano mam tylko takie niejasne wrażenie, że coś mi się śniło. A potem w ciągu dnia koszmar powraca i dręczy mnie. – Uśmiechnęła się blado. – Zawsze pojawia się w nich ktoś z mojej rodziny… jakaś walka między życiem a śmiercią i… zawsze wiem, że wydarzy się coś złego. Próbuję pomóc, ale nigdy mi się nie udaje. Czasami mam tyle lat, co teraz, czasami jestem małą dziewczynką. Ostatnim razem śnił mi się Charles.