– Co się z nią stało?
Caitlyn zobaczyła w wyobraźni trumnę babki opuszczaną do grobu i przypomniała sobie niesamowite uczucie ulgi, które ją ogarnęło, gdy stała na cmentarzu, obejmując Kelly i nie roniąc ani jednej łzy.
– Mieszkała w Oak Hill, tak nazywa się rodzinna posiadłość. To duży dom i jedna z niewielu plantacji znajdujących się w pobliżu Savannah. Wszyscy tam dorastaliśmy, babcia też tam z nami mieszkała. Umarła, gdy miałam pięć lat. W wigilię Bożego Narodzenia. W naszym domku łowieckim w Wirginii Zachodniej. – Chętnie by na tym zakończyła. Ale przecież nie po to tu przyszła. Skoro już zaufała nowemu terapeucie, powinna otworzyć się przed nim do końca. – Doktorze Hunt, czasami mam kłopoty z pamięcią.
– Adam, dobrze? Nie bądźmy tacy oficjalni. Będę się do ciebie zwracał Caitlyn, a ty do mnie Adamie, jeśli ci to nie przeszkadza.
– W porządku. Adamie. – Przetestowała jak brzmi jego imię, uśmiechnęła się słabo i zdecydowała się mówić dalej, zanim emocje wymkną się jej spod kontroli. – Tak jak mówiłam, mam kłopoty z pamięcią. Są okresy, których nie tylko nie pamiętam wyraźnie, ale w ogóle nie pamiętam. Dziury w życiorysie. To irytujące, a właściwie przerażające. To… to zdecydowanie ponad moje siły. Głównie dlatego spotykałam się z Rebeką… z doktor Wade.
– Wiem – powiedział z uprzejmym uśmiechem, który wydał jej się zaskakująco seksowny. – Przeczytałem o tym w jej notatkach.
– Tak? – zapytała zdziwiona. – A powiedziałeś, że nie masz żadnych notatek. – Nie bądź podejrzliwa, nie bądź podejrzliwa, nie bądź tak cholernie podejrzliwa! Ten facet chce ci pomóc.
– Musiałaś mnie źle zrozumieć. – Patrzył jej spokojnie prosto w oczy. – Powiedziałem, że nie ma żadnych notatek w komputerze. Pliki komputerowe, jeśli kiedykolwiek istniały, zostały skasowane.
– To niemożliwe. Widziałam, jak prowadziła zapiski w komputerze… może nagrała je na dyskietki.
– Nie znalazłem żadnych dyskietek.
– Ale skoro chciała, żebyś zajął się jej pacjentami, to chyba powinna ci udostępnić wszystkie notatki.
– Myślę, że masz rację. Może są gdzieś na dyskietkach. – Powiedział to swobodnie, ale zauważyła, że zrobił się spięty. – Znalazłem jej odręczne notatki, ale niekompletne.
– Dziwne. Wyglądała na bardzo skrupulatną… zawsze wszystko wyjaśniała i uściślała…
– Zapytam ją o to.
– Będzie do ciebie dzwonić?
– Mam nadzieję – powiedział, ale przez jego oczy przemknął cień. Caitlyn wyczuła kłamstwo.
Nagle zrobiło jej się nieswojo. Co o nim wiedziała?
– Notatki są chaotyczne i chciałbym wyrobić sobie własne zdanie. – Położył notatnik na biurko, pochylił się do przodu, splecione ręce zwiesił między kolanami. Patrzył na nią przyjaźnie i uwodzicielsko.
Znów ten problem. Zawsze pociągali ją mężczyźni wprost stworzeni do tego, by ją ranić. Tak było z Joshem Bandeaux.
– Posłuchaj, Caitlyn, jeśli nie odpowiada ci to, co tutaj robimy, myślę, że powinienem skierować cię do kogoś innego. Może będziesz się czuła swobodniej z kobietą.
– Dlaczego?
– Bo przyzwyczaiłaś się do Rebeki.
Nie, nie będzie zaczynać od nowa. To takie trudne. Zresztą, czy chciała się do tego przyznać, czy nie, lubiła Adama. Czuła się przy nim bezpiecznie i pewnie. Idiotyczne, bo na dobrą sprawę, co o nim wiedziała? Aby się uspokoić, spojrzała na dyplomy wiszące na ścianach.
Musiał zauważyć niezdecydowanie w jej oczach.
– Chciałbym wiedzieć, o czym chcesz rozmawiać, co uważasz za ważne. Wiele się wydarzyło od czasu, kiedy ostatni raz widziałaś się z doktor Wade.
Miał rację. Nawet nie zdawał sobie sprawy, jak prawdziwe były jego słowa.
– Ale jeśli chcesz spotykać się z kimś innym… – zaproponował.
– Nie – powiedziała szybko. Kolejny nieznany psychoterapeuta mógł być przecież gorszy, dużo gorszy i co wtedy? Potem następny, a potem jeszcze jeden. Prawie rok zajęło jej znalezienie Rebeki. Zdecydowała się na nią, bo wyczuła w niej autentyczne ciepło i życzliwość. Od razu na wiązała się między nimi nić porozumienia. Teraz Caitlyn czuła coś w rodzaju przywiązania do Adama. Wytrzyma. Przynajmniej na razie.
– Kontynuujmy – powiedziała. – Chcę zrzucić z siebie ten ciężar.
– Jeśli jesteś pewna…
– Jestem – powiedziała, ale było to bezczelne kłamstwo. Już niczego nie była pewna. Ani jednej cholernej rzeczy.
– W porządku, więc opowiedz mi o swojej babce, Evelyn.
Adam uśmiechnął się uspokajająco, spojrzał na zapiski i podniósł notatnik.
– Wspomniałaś o niej i o swoich zanikach pamięci niemal jednym tchem.
– Tak – przyznała. – Miałam zamiar powiedzieć, że choć czasami nie pamiętam wielu rzeczy, to noc, kiedy umarła babcia, na zawsze pozostanie mi w pamięci. Byłam z nią wtedy w pokoju i spałam w jej łóżku. Obudziłam się, a ona leżała z otwartymi oczami, lodowato zimna. Patrzyła na mnie. Wpadłam w szał, dziki szał. Wrzeszczałam, płakałam i waliłam w drzwi, ale jej pokój znajdował się nad garażem, z dala od innych pokojów. Nikt mnie nie słyszał. – Ścisnęło ją w gardle i głos jej się załamał, gdy przypomniała sobie, jak kuliła się w pobliżu szafy, ssąc kciuk. – Przez długi, długi czas nikt się nie zjawił.
Rozdział 15
Ta cholerna sprawa… „cholerny” to nie jest przekleństwo, za które trzeba wrzucać forsę do skarbonki – zastrzegła się Morrisette, zarzucając na ramię torebkę i pędząc schodami w dół. Reed szedł tuż przed nią. – Ta cholerna sprawa coraz bardziej się chrzani.
– Zgadzam się. – Myślał dokładnie to samo. Zbyt wielu ludzi znało Josha Bandeaux. Zbyt wielu ludzi go nienawidziło. Zbyt wiele kobiet było z nim związanych. Zbyt wiele dowodów nie pasowało do siebie. Rozmawiał już z Diane Moses, ale miał się jeszcze z nią spotkać, żeby przeanalizować dowody, jakie jej zespół znalazł na miejscu zbrodni.
Pchnął ramieniem drzwi na parking. Było późne popołudnie, cień budynku wydłużał się na mokrym od deszczu asfalcie i choć niedawno padało, temperatura wciąż przekraczała trzydzieści stopni. I ta przeklęta wilgoć w powietrzu. Zanim dotarł do samochodu, koszulę miał mokrą od potu.
– Powiedz, czego się dowiedziałaś, ja poprowadzę.
– Ja poprowadzę.
Reed otworzył drzwi i posłał jej uśmiech.
– Następnym razem, Andretti.
Skrzywiła się lekko na to złośliwe porównanie do legendarnego rajdowca.
– Trzymam cię za słowo.
– Nie wątpię. – Przekręcił kluczyk, włączył wycieraczki, aby wytrzeć krople deszczu. Wyjechali z parkingu. Morrisette oparła się o drzwi. – Wiemy, że żona miała powody, żeby nienawidzić Bandeaux, ale facet miał jeszcze kilku innych wrogów. Ci, z którymi robił interesy, cały tłum jego byłych dziewczyn… – Spojrzał na nią.
– Daj spokój, dobrze? Nie byłam jego dziewczyną. A Millie nie jest podejrzana. Boże, Reed, żałuję, że ci o tym powiedziałam!
– I tak bym się dowiedział.
– Jasne – powiedziała z sarkazmem – taki as jak ty!
Reed skrzywił się. Sylvie Morrisette była jedną z niewielu osób w wydziale zabójstw, które wiedziały o jego spartaczonej robocie w San Francisco.
– Czy wzywanie Boga zalicza się do przekleństw?
– Po prostu modliłam się.
– Nie wątpię.
– Do diabła! Żałuję też, że powiedziałam ci o skarbonce. Jesteś gorszy od moich dzieciaków.
– Czy to w ogóle możliwe?
– Strasznie śmieszne. Mam świetne dzieciaki.
– Jeszcze są małe.