– A co pani wie o jej stosunkach z denatem?
– Denatem? Na miłość boską, czy to jakiś kiepski dramat sądowy? Denat! Joshowi by się spodobało. – Na sekundę złagodniała, a przez jej twarz przemknął cień smutku, tak jakby naprawdę obeszła ją śmierć Josha Bandeaux. – Ich stosunki nie były najlepsze. Rozwodził się z nią i chciał ją oskarżyć o spowodowanie śmierci ich dziecka, więc jakie mogły być? – Przewróciła oczami, jakby mówiła do głupków.
Reed starał się zachować spokój, ale czuł, jak z każdym jej sarkastycznym słowem narasta wzburzenie Sylvie. Był zadowolony z tyrady Naomi, lubił takie spontaniczne wypowiedzi. Doświadczenie nauczyło go, że ludzie potrafią wtedy więcej powiedzieć, czasem niechcący.
– Czy mieliście się pobrać?
– Oczywiście! A jak pan myśli, dlaczego była taka wkurzona?
– Wciąż go kochała?
– A kto ją tam wie? Może i tak. Jej spytajcie. – Naomi uśmiechnęła się nieznacznie. – Wiele kobiet go kochało. – Spojrzała na Morrisette, a Reed poczuł wyraźnie, jak w jego partnerce wzbiera złość.
– Gdzie pani była w noc jego śmierci? – Głos Morrisette brzmiał spokojnie.
– Już mówiłam. Byłam u przyjaciół na wyspie.
– Na wyspie St. Simons?
– Tak. Mają tam dom. Trochę za dużo wypiłam, nie chciałam ryzykować i wracać samochodem, więc przenocowałam w ich pokoju gościnnym.
– I może pani udowodnić, że spędziła tam całą noc?
– O Boże, tak! Wydawało mi się, że już to wyjaśniłam. Nazywają się Chris i Frannie Heffinger. Mogę wam podać numer telefonu, jeśli chcecie. – Przyjrzała im się uważnie. – Czy ja potrzebuję adwokata, czy jak? Jestem podejrzana?
– Po prostu próbujemy się dowiedzieć, co się stało.
– To aresztujcie Caitlyn. Wszyscy wiemy, że ona to zrobiła. Wciąż ma klucze do tego domu, na miłość boską, Josh chciał się z nią rozwieść. Już wam mówiłam, że jest psychiczna. Naprawdę, to żadna filozofia domyślić się, co tu naprawdę zaszło.
Morrisette prawie uniosła się na krześle.
– A co pani wie o filozofii?
– Skończyliśmy? Naprawdę jestem umówiona. I, wiecie, właśnie się stąd wyprowadzam. To miejsce mnie przeraża. Gdy pomyślę o Joshu… zamordowanym w tamtym pokoju… – Wskazała głową na gabinet i nerwowo podrapała się po szyi. – Nie, nie mogę…
– Więc według pani nie popełnił samobójstwa? – Znów zapytał Reed, choć sam już nie wątpił, że Bandeaux został zamordowany.
– Josh? Pan żartuje? Miał po co żyć. Było jeszcze tyle pieniędzy do zarobienia, tyle alkoholu do wypicia i tyle kobiet do poderwania. – Musiała zauważyć, jak Morrisette sztywnieje, bo spojrzała prosto na nią i powiedziała: – Oczywiście wiem, że Josh w ostatnim roku… miał na koncie kilka wybryków. Ale on mnie nie zdradzał. Nie byliśmy wtedy jeszcze ze sobą. – Wzruszyła szczupłymi ramionami. – To się miało skończyć po naszym ślubie.
– Naprawdę? – zapytała Morrisette. – Skąd pani wie?
– Bo mi obiecał. Miał świra na moim punkcie.
– Albo po prostu sam był świrem – mruknęła pod nosem Morrisette, a Reed posłał jej ostrzegawcze spojrzenie.
– Słuchajcie, ja naprawdę muszę iść. Coś jeszcze?
– Na przykład nazwiska kobiet, z którymi sypiał. Zna je pani.
– Nie znam. To były tanie dziewczyny na jedną noc.
– Niech pani jeszcze pomyśli, dobrze? – Morrisette nie dawała za wygraną. – Czasami najbardziej podejrzana jest poniżona kobieta.
– No więc już macie swojego zabójcę, prawda? Nikt nie mógł być bardziej poniżony niż Caitlyn. To naprawdę żałosne. I w pewnym sensie smutne.
– Myśli pani, że byłaby w stanie zabić Josha? – zapytał Reed.
– Nie wiem, myślę, że jest wystarczająco ześwirowana, żeby to zrobić. I nie pytajcie o dowody, bo nie mam żadnych, ale ona jest… dziwna.
Naomi poprawiła pasek torebki. Reed wstał i schował notatki do kieszeni.
– Jeśli jeszcze coś się pani przypomni – wręczył jej wizytówkę – proszę zadzwonić.
Z uśmiechem mówiącym, żeby się za wiele nie spodziewał, wrzuciła wizytówkę do torebki.
Morrisette wyłączyła magnetofon i wszyscy troje poszli do wyjścia. Na dworze zrobiło się jeszcze goręcej. Gęste wilgotne powietrze kleiło się do skóry. Reed zdążył się spocić, jeszcze zanim usiadł za kierownicą. Naomi zamknęła drzwi, wsiadła do swojego jaguara i ruszyła ostro, prawie nie zwalniając przed wyjazdem na ulicę. Zanim dojechała do następnego skrzyżowania, na pewno przekroczyła dozwoloną prędkość o jakieś dwadzieścia kilometrów.
– Arogancka dziwka. – Morrisette patrzyła w ślad za samochodem. – Nic nie mów. Wolno mi bezkarnie przekląć raz dziennie i właśnie to robię. Co ona wyczynia? Sześćdziesiąt pięć, osiemdziesiąt, przy ograniczeniu do czterdziestu? Aż się prosi, żebyśmy ją zatrzymali! Jakby chciała nam napluć w nasze wszawe gliniarskie mordy.
– I ty to mówisz, Andretti!
Reed wrzucił bieg i ruszył z zacienionego postoju.
– Nie, mówię tylko o tym, jak prowadzi. Mówię o tej jej postawie pod tytułem: jestem od was lepsza, bystrzejsza i tak dalej. Nie podobało mi się to.
– Mnie też – zgodził się Reed.
– Chciałabym utrzeć jej nosa.
– Kto by nie chciał! Ale najpierw bądź ze mną szczera w sprawie Bandeaux. Jeśli byłaś z nim związana, chcę o tym wiedzieć, żeby odsunąć cię od śledztwa. Musimy być czyści. Nie możemy pozwolić, żeby obrońca miał się do czego przyczepić.
Pogrzebała w torebce i wyciągnęła paczkę marlboro.
– O to się nie martw – powiedziała, strzelając gumą. – Mówiłam ci, nie byłam z nim związana, nie osobiście.
– A jeśli odkryję co innego?
– Nie odkryjesz.
– Mam nadzieję, że nie kłamiesz. Myślę, że jesteś profesjonalistką i nie zrobiłabyś takiego głupstwa.
– Dobrze myślisz.
– Nie chciałbym potem tłumaczyć prokuratorowi okręgowemu, że spieprzyliśmy sprawę, bo jedna z policjantek pracujących nad nią miała romans z denatem.
– Nie gadaj, tylko jedź – warknęła, zakładając okulary słoneczne i zapalając papierosa. – I przestań mnie denerwować. Oboje dłużej pożyjemy.
Caitlyn wjechała do garażu, powtarzając sobie, że nie może, absolutnie nie może zakochać się w swoim psychoterapeucie. To byłoby szaleństwo. Weszła do domu i przywitała się z Oskarem, tarmosząc go za uchem, a potem odsłuchała otrzymane wiadomości. Ani słowa od Kelly.
– Nagle przestała się odzywać – zamruczała do siebie, poszła w kierunku schodów i zatrzymała się w korytarzu. Coś było nie tak… coś się nie zgadzało. Zapach. Czyjeś perfumy.
A może tylko jej się zdaje?
Zaniepokojona, powtarzając sobie, że to tylko wyobraźnia, weszła na górę do gabinetu. Wszystko na swoim miejscu… na pewno? Zawsze zostawia myszkę z boku, a teraz myszka leżała z przodu, kilka centymetrów dalej.
A może sama ją tam zostawiła w roztargnieniu?
– Dziwne – wyszeptała i zaczęła przeglądać pocztę elektroniczną.
Wreszcie jakaś wiadomość od Kelly.
Caitlyn usiadła i przeczytała.
Przepraszam, że do ciebie nie przyjechałam. Nie było mnie w mieście. Praca, praca, praca! Chciałabym powiedzieć, że jest mi przykro z powodu Josha, ale obie wiemy, jaki był z niego kutas. Dobrze się stało. Mam nadzieję, że cię nie uraziłam. Buziaki, Kelly.
I wszystko. Uraziłam? Od kiedy to Kelly martwi się, czy kogoś nie uraziła? Caitlyn wyłączyła komputer, przesunęła myszkę na właściwe miejsce, pomyślała, że pewnie coś jej się pomyliło ze zmęczenia.