Nie miała sił walczyć. Woda wdarła się do jej płuc.
Zamknęła oczy i zaczęła modlić się do Boga, któremu nie ufała.
Wciąż nie mogła spokojnie myśleć o tym strasznym wypadku. Teraz, dziesięć lat później, znów poczuła tamten przejmujący chłód i tamtą grozę. Zadrżała.
Adam z brodą opartą na dłoni, z notatnikiem na kolanach patrzył na nią w skupieniu.
– Dobrze się czujesz? – zapytał.
Dopiero teraz łzy napłynęły jej do oczu. Zamrugała nerwowo. Usłyszała skrzypnięcie fotela, gdy Adam wstał po pudełko chusteczek. Usiadł koło niej i podał jej jedną.
– Wszystko w porządku. – Wzięła chusteczkę i wytarła głupie łzy, zirytowana, że nie potrafi nad sobą zapanować. Ale przecież Adam nieraz widział ludzi w takim stanie. Na miłość boską, to jego praca. Tym się właśnie zajmował. Albo nawet jeszcze gorszymi przypadkami, o ile to w ogóle możliwe. Mimo to czuła się jak idiotka.
– Chcesz o tym mówić? – zapytał Adam łagodnie, z troską w głosie.
– Nie ma już nic więcej do powiedzenia. – Próbowała powstrzymać potok przeklętych łez. – Straciłam przytomność, znalazła mnie jakaś łódź. Ocknęłam się trzy dni później.
– A Kelly?
– Kelly zawsze się udaje – powiedziała Caitlyn. – Ją też ktoś znalazł i zawiózł do szpitala jeszcze przede mną. Myślę, że najbardziej zmartwiła ją utrata łodzi. Pluła sobie później w brodę, że jej nie ubezpieczyła. – Uśmiechnęła się i dodała: – Ale jakoś nigdy nie wspomniała, że chce kupić nową.
– Czy możesz mi coś jeszcze o niej opowiedzieć?
Caitlyn przewróciła oczami.
– Mnóstwo rzeczy. Jest szalona i odważna. Bystra. W dzieciństwie ciągle pakowała nas w kłopoty, mnie i mojego przyjaciela Griffina. Teraz pracuje w Maxxellu jako zaopatrzeniowiec. Często wyjeżdża, za często… Nie układa jej się z resztą rodziny.
– Dlaczego?
– Przez ten wypadek na łodzi. Nie tylko przepuściła sporą część pieniędzy zgromadzonych w funduszu, ale też omal nas nie zabiła. – Caitlyn skubała chusteczkę.
Czekał. Przygryzła wargę. Tak trudno mówić o pewnych sprawach.
– Caitlyn? – Głos Adama zmienił rytm jej serca. To było beznadziejnie głupie. Poczuła zapach mydła i płynu po goleniu, zapach, który drażnił jej zmysły. – Jest jeszcze coś, prawda? – zapytał i przez moment miała ochotę wtulić się w niego i przywrzeć do niego całym ciałem.
– Nie wiem, czy powinnam o tym mówić – przyznała, strzępiąc chusteczkę.
Czekał.
– Jak uważasz. To twoja decyzja.
Myślała, że dotknie jej, poklepie po ramieniu, obejmie. Chciała tego. Chciała poczuć dotyk zatroskanego mężczyzny. Zobaczyła wahanie w jego oczach. Nagle wstał z kanapy, jakby zdał sobie sprawę, że nie powinien siedzieć tak blisko niej, że to niebezpieczne. Wrócił na swój fotel.
Caitlyn uznała, że skoro zabrnęła tak daleko, nie może już się cofnąć. Potrzebuje pomocy. Za wszelką cenę musi odzyskać równowagę, a Adam ma jej w tym pomóc. Wzięła głęboki oddech.
– Kilka lat temu Kelly oskarżyła Charlesa. To było zaraz po wypadku na łodzi. Oskarżyła mojego starszego brata, że… że przychodził do jej pokoju i… – wypuściła powietrze. Na samo wspomnienie zadrżała i zrobiło jej się niedobrze. -…że ją molestował.
Adam się nie poruszył.
– Wierzysz jej?
Powoli skinęła głową. Przypomniała sobie Charlesa. Dziesięć lat starszy. Budził zaufanie. Ulubieniec ojca. Ścisnęło ją w żołądku.
– Dlaczego?
Zapiekło ją pod powiekami, ale postanowiła być dzielna. Nie uroni ani jednej łzy.
– Bo mnie też molestował.
Znów zalała ją fala wspomnień, odgłos kroków za drzwiami sypialni, przerażenie na widok ruszającej się klamki, śmiertelny strach, gdy niemal bezszelestnie szedł przez pokój. Ale ona słyszała każdy stłumiony krok, czuła jego zapach – kwaśny zapach whisky pomieszanej – teraz już wiedziała – z brudnym zapachem męskiego potu. Czasami, gdy świecił księżyc, a zasłony były odsłonięte, widziała jego wyciągnięty cień, ciemny, kanciasty, złowróżbny, skradający się po dywanie i po ścianach. Zamykała mocno oczy, sztywniała i udawała, że śpi. Trzymała kurczowo kołdrę i modliła się. Nie, Boże, nie… nie pozwól mu!
Potem dotykał ją, ręce mu drżały, oddychał chrapliwie. Kuliła się, błagała i płakała, ale on nie przestawał.
– Caitlyn?
Zaskoczona otworzyła oczy. Klęczał przy niej Adam, z twarzą tuż przy jej twarzy. Byli w jego gabinecie. To wszystko wydarzyło się dawno, dawno temu. Wiele by dała, żeby uciec od tych wspomnień. Policzki miała mokre, trzęsła się cała.
– Przepraszam – wyszeptała, pociągnęła nosem i sięgnęła po chusteczkę.
– Nie musisz. To, co ci zrobił, jest przestępstwem.
Znów w kącikach jej oczu pojawiły się łzy.
– To… to wydarzyło się dawno temu. Miałam siedem… może osiem lat. On był dziesięć lat starszy.
– Ten ból nigdy nie mija – powiedział łagodnie, siadając obok niej na kanapie. Tym razem objął ją mocno ramieniem. – Myślę, że na dzisiaj wystarczy.
Przełknęła z trudem ślinę, oparła się o niego i wyczuła lekki zapach wody po goleniu. Pewnie popełnia błąd, nie powinna pozwalać jemu ani sobie na takie gesty. Tłumaczyła sobie jednak, że może mu zaufać. Te wszystkie dyplomy wiszące na ścianach… Poza tym Rebeka nigdy nie poleciłaby jej kogoś, kto mógłby ją wykorzystać.
Skąd wiesz, że Rebeka rzeczywiście go poleciła? Masz przecież tylko jego słowo.
Tak, to prawda. Ale na razie jej to wystarczało.
– Zanim znów zapukam do drzwi Caitlyn Bandeaux, powtórzmy jeszcze raz, co już wiemy. – Reed usiadł naprzeciwko Morrisette. W powietrzu wisiał gęsty dym, dobiegały ich stłumione głosy i rozmowy przerywane śmiechem. W głębi dwóch facetów grało w bilard, w telewizji leciał mecz Bravesów. Atlanta wygrywała trzy do jednego z Cincinnati, ale to dopiero początek trzeciej zmiany.
Podeszła kelnerka, żeby przyjąć od nich zamówienie. Morrisette wzięła grillowaną kanapkę z dietetyczną colą, a Reed wybrał cheesburgera z frytkami. Nie był na służbie, więc zamówił też piwo.
– No więc, czego się dowiedziałaś? Po kolei, co się dzieje w tej przeklętej rodzinie?
– Dowiedziałam się całkiem sporo. I naprawdę nie wygląda to najlepiej. Przeczucie mi mówi, że cała rodzinka to pieprzone szajbusy. Co do jednego. To nie są lekko stuknięci pomyleńcy, ale prawdziwe świry. Pierwsza liga! Ciąży też nad nimi jakieś fatum. Tak to przynajmniej wygląda. Jedna tragedia za drugą. Ojciec, Cameron, zginął w wypadku jakieś piętnaście lat temu. Był porządnie wstawiony, stracił panowanie nad samochodem w drodze na wyspę St. Simons i wpadł w bagno. Wyleciał przez przednią szybę. Pasy bezpieczeństwa zawiodły i zrobił straszne bum. Nieźle go potrzaskało, połamane żebra, kość udowa, szczęka, miednica i przebite płuco i – wyobrażasz sobie – obcięte prawe jądro.
– Coś takiego!
– Tak. Nigdy go nie znaleziono. Dziwne, nie?
– Jak to się mogło stać?
– Widocznie przelatywał przez szybę i… ciach!