Spojrzała na ekran komputera. Machający skrzydłami nietoperz wampir zdawał się z niej szydzić. Termin przedstawienia projektu zarządowi zoo mijał za tydzień, a ona wciąż była z robotą w lesie.
Skoncentrowała się, poprawiła ruchy skrzydeł nietoperza. Przelatywał na tle srebrzystego księżyca przez żelazną bramę. Miała nadzieję, że animacja przyciągnie uwagę zaglądających na stronę internetową zoo. Wymyśliła sobie, że strona główna będzie nawiązywać do starych mitów i przesądów, zwłaszcza tych, które mają naukowe uzasadnienie.
Caitlyn była już zmęczona, bolały ją plecy, nerwy miała napięte. Wstała i przeciągnęła się, wciąż spoglądając na monitor. Siedzący u jej stóp Oskar zaszczekał.
– No i czego chcesz? – zapytała.
Pies znów zaszczekał, skoczył na nią, a potem przywarował na podłodze.
– Wszystko w porządku? – Zakręcił młynka. – Chcesz wyjść?
Kolejne szczeknięcie i szorowanie ogonem po podłodze.
– Dobrze, już dobrze – powiedziała. – Rozumiem. Teraz rozumiem. No to chodź.
Pies natychmiast zbiegł po schodach.
– Ej, chyba mnie nabierasz. Też widziałeś tego oposa i masz na niego chętkę, co? – mruczała, schodząc na dół.
Zanim weszła do kuchni, Oskar skakał już na tylne drzwi. Kiedy odsunęła zasuwę, wystrzelił na dwór, szczekając jak opętany, i pognał w stronę fontanny. Caitlyn stanęła na skraju werandy. Było ciepło. Parno. Słuchała brzęczenia owadów i łagodnego szemrania fontanny. Nagle zauważyła w powietrzu delikatną smugę dymu z papierosa.
– Caitie? – usłyszała.
– Jezu! – Serce omal jej nie wyskoczyło z piersi. Rozpoznała ten głos.
– Kelly?
Nic.
Caitlyn wpatrywała się w ciemność. Nikogo tu nie było… cisza. Nikt się nie odezwał. Pies węszył w rabatkach i nawet nie podniósł łba, nie przybiegł przywitać się z Kelly.
Widocznie jej się zdawało. Jest przewrażliwiona i tyle.
Odetchnęła głęboko, próbowała uspokoić rozdygotane nerwy. Może faktycznie przestaje nad sobą panować. Traci kontrolę. Boże, tylko nie to!
– Chodź! – zawołała psa. – Oskar! Do nogi. – Zawahała się, spojrzała w ciemny kąt, z którego dobiegł ją głos Kelly i jęknęła cicho. Spojrzała jeszcze raz. Pusto. Nikogo nie ma… to tylko jej wybujała wyobraźnia.
– Weź się w garść – powiedziała do siebie, ale gdy tylko weszła do domu, w popłochu zamknęła za sobą zasuwę. Popatrzyła przez okno i znów naszły ją wątpliwości. Czy ktoś tam był? Obserwował jej dom, czaił się w ciemnościach… śledził ją, na litość boską?
Wyszła z kuchni, próbując pozbyć się uczucia, że coś jest nie w porządku. W połowie schodów usłyszała dzwonek telefonu.
Wbiegając po dwa stopnie naraz, wpadła do gabinetu. Na ekranie wciąż fruwał nietoperz wampir. Wyłączyła komputer. Policzyła w myślach do dziesięciu, zanim podniosła słuchawkę. Oby to nie był żaden dziennikarz!
– Słucham.
– Caitlyn? – Usłyszała w słuchawce głos Troya. Poczuła ogromną ulgę, że to on. – Czy możesz przyjechać do Oak Hill? – Głos miał poważny. Ponury.
– Teraz? – Spojrzała na zegarek elektroniczny świecący w półmroku. Dochodziła dziesiąta.
– Tak.
– Po co? – zapytała Caitlyn, a serce załomotało jej ze strachu. – Co się stało?
Troy zawahał się przez moment i powiedział:
– Amanda miała wypadek samochodowy. Kilka godzin temu.
– O Boże! – Caitlyn przygotowała się na najgorsze. – Co jej jest?
– Chyba nic. Ian właśnie po nią pojechał. Zjechała z drogi i uderzyła w drzewo, nic więcej nie wiem. Zdaje się, że straciła przytomność. Przyjechało pogotowie i zabrało ją do szpitala. Obejrzał ją lekarz, zrobili jakieś badania i uparła się, żeby ją wypuścić. Miała szczęście. Ale mama źle to zniosła. Lepiej przyjedź.
– Już jadę. – Caitlyn odłożyła słuchawkę, sięgnęła po torebkę, chwyciła klucze i zbiegła na dół.
Duchy znów ze sobą rozmawiały. Szeptały niespokojnie między sobą, tłukły się po starym domu, wałęsały po okolicy. Lucille zadrżała. Potarła ramiona, bezskutecznie próbując odegnać chłód.
Nadchodziło zło.
Pędziło na czarnym koniu z rozgrzanymi kopytami.
Prosto do niej.
Szkoda, że obiecała staremu zostać tutaj z Bernedą. Chciałaby wyjechać. Ale przysięgła opiekować się Bernedą Montgomery aż do śmierci. Musiała zostać. Modląc się, nakreśliła znak krzyża na obfitej piersi i usłyszała, jak duchy się z niej śmieją.
Nie było ucieczki.
Rozdział 19
Zaraz, moment. Opowiedzcie wszystko po kolei. – Caitlyn przyjechała do Oak Hill, gdzie zebrała się już cała rodzina. Nie zabrakło również Amandy. Była bledsza niż zazwyczaj, ale wyglądała dobrze. Spacerowała po pokoju, a jej mąż, Ian, siedział na wysokim stołku przy zimnej kracie kominka.
Berneda odpoczywała na szezlongu, słaba i wyczerpana. Obok niej siedziała Lucille, przyjechał też doktor Fellers. Przy oknie stał zdenerwowany Troy, spoglądał przez okno na ciemną drogę, jakby spodziewał się bandy złoczyńców przybywającej w obłoku kurzu, jak na starym westernie. Przyszła nawet Hannah, siedziała teraz zgarbiona na wyściełanym krześle. Była opalona, we włosach miała jasne pasemka, a na znudzonej twarzy mocny makijaż. Dżinsowa mini i wysokie buty na dwunastocentymetrowym obcasie sprawiały, że jej zgrabne, smukłe nogi wydawały się jeszcze dłuższe.
– Co się stało?
– Ktoś przeciął przewód w moim samochodzie – powiedziała Amanda, przeczesując włosy sztywnymi palcami. Zdenerwowana przemierzała pokój w tę i z powrotem. – Kilka miesięcy temu ktoś próbował zepchnąć mnie z drogi, ale policja nie potraktowała mnie poważnie. Lepiej, żeby tym razem nie popełnili takiego błędu.
– Ktoś chciał cię zepchnąć z drogi? – Berneda próbowała się podnieść.
Lucille dotknęła jej ramienia.
– Spokojnie. Połóż się.
– Tak! – powiedziała Amanda z naciskiem. – Ktoś chciał zepchnąć mnie z tej cholernej drogi. Mogłam się zabić! Policja wcale się tym nie przejęła. Wspomniałam o tym dzisiaj detektywowi Reedowi.
– Był tam? – zapytała nerwowo Caitlyn. Ten facet wciąż krążył wokół jej rodziny. Oczywiście, chciała, żeby odnalazł mordercę Josha, ale jego ciągła obecność niepokoiła ją.
– Przyszedł do szpitala, jak już wychodziłam. Powiedziałam mu, żeby ruszył tyłek i znalazł tego, kto to zrobił.
– Amanda myśli, że jej wypadek i śmierć Josha mogą być ze sobą powiązane – wtrącił Ian.
– Dam sobie za to głowę uciąć – dodała Amanda.
– Powiązane? Jak to?
– Tylko pomyśclass="underline" ktoś majstruje przy moich hamulcach w tydzień po tym, jak zamordowano Josha. Dziwny zbieg okoliczności.
– To mogło być samobójstwo – powiedział Ian.
– Daj spokój! Wszyscy znaliśmy Josha. Nawet nie ma się co zastanawiać. Samobójstwo! Co za bzdura! Mam szczęście, że dzisiaj nie zginęłam!
– Nic ci się nie stało – przypomniał jej mąż. Napięte kąciki ust mówiły, że dość już ma jej histerii. Chociaż przekroczył czterdziestkę, włosy miał wciąż kruczoczarne. Wyglądał jak dwudziestopięciolatek, tyle że nieszczęśliwy, zgorzkniały i mocno znudzony życiem.
– To nie ma znaczenia, Ian. Ktoś chciał mnie zabić zeszłej zimy, tuż przed Bożym Narodzeniem, pamiętasz? I dziś znów próbował! Następnym razem może mu się udać!
Berneda jęknęła cicho.
– Chyba powinniście porozmawiać gdzie indziej. – Lucille rzuciła im ostrzegawcze spojrzenie. Amanda była jednak innego zdania.
– Myślałam, że najlepiej będzie, jeśli dowiecie się o wszystkim ode mnie. Pewnie podadzą dziś w wieczornych wiadomościach albo w jutrzejszych gazetach. Wolałam sama wam o wszystkim opowiedzieć.