– Więc kto był u pani w domu ód tamtej pory?
Amanda zmarszczyła brwi.
– Nie wiem. Znajomi, sąsiedzi, robotnicy. Był ktoś naprawić klimatyzację, przyszedł kominiarz, żeby przeczyścić przewody kominowe…
– Czy ktoś z nich zaglądał do garażu, w którym stał pani triumph?
– Chyba tak. Ale naprawdę nie wiem.
Reed powiedział:
– Dobrze by było, gdyby sporządziła pani spis miejsc, w których stał samochód, i spis osób, które miały dostęp do pani garażu przez ostatnie dwa i pół tygodnia. Chciałbym też zobaczyć kopie ostatnich dwóch faktur z warsztatu, nawet jeśli była tam pani tylko wymienić olej.
– Załatwione.
– Świetnie. – Reed i Morrisette zadawali kolejne pytania, a Amanda przedstawiła dokładny przebieg wypadku.
Podała też nazwiska osób, które regularnie u niej bywają – ogrodnicy, pokojówka i sąsiad, który ma klucze – i obiecała, że dostarczy im pozostałe informacje. Nie była jednak zadowolona.
– Na waszym miejscu sprawdziłabym tę Cricket Biscayne.
– To ona wezwała pomoc.
– Podobno tak. Ale wiecie już, że nasze rodziny się nie lubią?
– Z tego co słyszałem, jesteście jedną wielką rodziną.
Amanda najeżyła się.
– Ja tak nie uważam. Moim zdaniem to dziwny zbieg okoliczności, że właśnie Cricket widziała, jak tracę panowanie nad samochodem. Biscayne’owie to biała hołota i nic mnie nie obchodzi, że nie powinno się tak mówić, bo to niepoprawne politycznie! Nic mnie nie obchodzi, że mój dziadek dokazywał z jej babką. To hołota, wyciągają łapy po zasiłek. I nie przypadkiem Cricket za mną jechała.
Na zakończenie Amanda zostawiła swoją wizytówkę z telefonem do domu i do pracy.
– Może pan dzwonić pod dowolny numer – powiedziała, a Reed wyłączył magnetofon. Amanda zarzuciła torebkę na ramię. – Przefaksuję te faktury razem z listą osób, które u mnie pracują lub które były u mnie w domu i widziały samochód. Dostanie pan też ich adresy i numery telefonów.
– Będę czekał – zapewnił Reed. Ta kobieta była niesamowicie zorganizowana.
– Świetnie. – Ruszyła do drzwi, ale zawahała się przez moment. – Dziękuję – dodała jakby po namyśle, opuściła pokój i przeszła przez hol.
– Dzięki niej słowo „suka” nabiera nowego znaczenia – zauważyła Morrisette, nie dbając o to, czy Amanda ją usłyszy. – Jezu, przecież ona wlazła nam na głowę. – Morrisette patrzyła przez otwarte drzwi. – Przez nią omal nie przeszłam do obozu wroga.
Reed uniósł brwi.
– No, słowo, zastanawiam się, czy nie przyłączyć się do drużyny przeciwnej. Facet, który próbuje jej się pozbyć, musi być w moim typie.
– Facet albo kobieta – pomyślał na głos. – Odwiedziła ją jej siostra.
– Zaraz, moment. Wiem, do czego zmierzasz. Myślisz, że Caitlyn wczołgała się pod triumpha i przecięła przewody? Oszalałeś? Widziałeś kiedy taki samochód? Nadwozie jest kilka centymetrów nad ziemią, a nie sądzę, żeby pani Bandeaux znała się na mechanice. Ten, kto to zrobił, musiał się znać. Nie, Reed, tym razem pudło.
Wcale nie był przekonany.
– Chcę, żeby zdjęto odciski palców z tego wraka. Musimy też obejrzeć miejsce, w którym stał. Sprawdzimy, czy na podłodze w garażu, czy gdzie indziej nie ma śladów płynu hamulcowego. I musimy zobaczyć te dokumenty z warsztatu.
– Coś jeszcze?
– Tak, myślę, że Amanda ma rację. Na początek porozmawiamy z Cricket Biscayne, a potem utniemy sobie pogawędkę z naszą ulubioną wdówką.
– Dobra, weźmy się za Cricket. Jezu, co jest z tymi ludźmi? Nazwałbyś swoje dzieci Cricket i Sugar? Wprawdzie to tylko przezwiska, bo Cricket ma na imię Christina, a Sugar – Sheryl, ale i tak… Są już dorosłe, mogłyby zacząć używać normalnych imion. Chociaż co ja się czepiam, Sugar to striptizerka, a Cricket fryzjerka, fiu bździu w głowie, nie potrafi utrzymać się w pracy dłużej niż miesiąc czy dwa.
Zapiszczał jej pager.
– Cholera, jeśli to opiekunka do dzieci… – Wycelowała w Reeda palcem. – Nic nie mów – wiem. Już przygotowałam dwudziestopięciocentówkę. – Spojrzała na pager. – O Kur…kurka. To Bart. Pewnie znów powie, że nie może zapłacić alimentów. Ciekawe, co wymyśli tym razem. Samochód mu się zepsuł? Stracił kolejną pracę? Cienko przędzie? Cholera! I tak miesiąc w miesiąc! – Ruszyła korytarzem, cały czas pomstując. Reed wciąż zastanawiał się nad Amandą i jej teorią. Postanowił odebrać faksy.
Było ich kilka, ale Amanda jeszcze nic nie przysłała. Jego uwagę zwrócił faks od Montoi, detektywa z Nowego Orleanu. Zawierał zdjęcie i opis Marty Vasquez. Fotografia była ziarnista, czarno-biała, przedstawiała ładną kobietę z krótkimi, ciemnymi włosami, z lekko zadartym, szerokim nosem i zmysłowymi ustami. Co się z nią stało? Jaki to ma związek ze sprawą Bandeaux? Z opisu wynikało, że Marta ma bliznę na brzuchu po operacji wyrostka robaczkowego i tatuaż przedstawiający kolibra na kostce lewej nogi. Studiowała, potem rzuciła studia i znów podjęła, ostatnio pracowała w firmie ubezpieczeniowej, ale zrezygnowała nagle bez podania przyczyny.
To tak jak Rebeka, psychoterapeutka Caitlyn Bandeaux.
Zbieg okoliczności?
Mało prawdopodobne.
Marta Vasquez, córka Lucille Vasquez, pokojówki, gospodyni i opiekunki potomków rodu Montgomerych. Więc Marta znała dzieci Camerona. Zmarszczył brwi. Zniknęła… tylko tyle wiadomo. Nikt jej nie widział od sześciu miesięcy. Przyglądając się fotografii, wrócił do swojego pokoju, z którego dobiegał dzwonek telefonu.
– Detektyw Reed – powiedział, rzucając faksy na ogromną stertę spraw do załatwienia. Wszystko po kolei.
Cricket została sama w salonie. Ostatnia klientka, bogata kobieta, która zarzekała się, że umrze, jeśli nie będzie miała nowej fryzury dzisiaj wieczorem, odjechała nowym cadillakiem, zadowolona wreszcie ze swoich pasemek w siedmiu kolorach i skomplikowanej fryzury, której ułożenie zajęło prawie trzy godziny. Cricket spojrzała na brudne ręczniki piętrzące się na pralce, ale pomyślała o Misty. Ta dziewczyna zaczyna pracę o nieprzyzwoitej godzinie – ósma? Dziewiąta? Nieważne. Pełna energii, nieustannie chichocząca Misty może chyba, do diabła, uprać i wysuszyć te ręczniki.
Cholera, ta praca zaczyna ją wykańczać. Cały czas na nogach i jeszcze trzeba wysłuchiwać jędzowatych babsztyli. W kółko tylko ględzą o tych swoich mężach i dzieciach.
Niby się skarżą, niby narzekają, ale takie są dumne z tych swoich mężów i bachorów, że o Jezu! Cricket znosiła to cierpliwie i zwykle dostawała napiwki, choć niektóre babsztyle były nieużytymi kutwami.
Bolały ją wszystkie mięśnie. Rozprostowała plecy, zamiotła wokół swojego fotela, przetarła umywalkę i powiesiła fartuch na wieszaku przy drzwiach. Jej cola stała tam, gdzie ją zostawiła, przy umywalce, gdzie mieszało się farby. Wzięła kubek i pociągnęła przez słomkę. Kofeina – tego potrzebowała. I może jeszcze kieliszek czy dwa tequili… albo trochę marychy. Albo wszystko naraz. Napiwki z całego tygodnia wystarczyłyby na kilka drinków i może jeszcze na trochę ziela.
Wyszła na schodki, gdzie zwykle paliła z dziewczynami. Wbrew zaleceniom Maribelle, właścicielki zakładu, zostawiały tylne drzwi otwarte i wybiegały sobie na kilka machów.
Teraz zamknęła drzwi na klucz i poszukała w torebce papierosów i zapalniczki. W zmiętej paczce znalazła tylko jednego złamanego papierosa z filtrem. Cholera. Zapaliła go i wąską uliczką, na której walały się kosze na śmiecie i skrzynki, ruszyła do samochodu. Maribelle kazała dziewczynom parkować przecznicę dalej, żeby było więcej miejsca na samochody klientek.
Cricket jakoś niewiele obchodziło, gdzie zaparkuje.