Więc zamierzasz wyspowiadać się jakiemuś zupełnie obcemu człowiekowi?
Caitlyn usłyszała ironiczny głos Kelly.
Jesteś wariatką. Autentyczną wariatką. Tak jak babcia!
– Przestań! – krzyknęła, uderzając pięścią w kierownicę. Zatrąbił klakson i aż podskoczyła.
Ogarnął ją straszny gniew. Miała naprawdę dość własnych lęków i wątpliwości. Dłużej nie będzie już tego znosić. Nie będzie już ofiarą. Przez lata była więźniem własnego umysłu i ma tego dość.
Adam Hunt mógł się okazać jej zbawieniem albo zgubą, ale ważne, że w ogóle był. Bo to jej jedyna nadzieja.
Wysiadła z samochodu. I zanim zdążyła zmienić zdanie, weszła tylnymi schodami do gabinetu Adama.
Drzwi były uchylone.
Zastukała delikatnie; drzwi skrzypnęły i otworzyły się same, odsłaniając pusty, pogrążony w mroku pokój. Przeszedł ją dreszcz. Może to ostrzeżenie, że nie powinna tu przychodzić, nie powinna przekraczać tego progu? Nie, co za bzdury! Po prostu przyszła kilka minut przed czasem. I była zdecydowana zmienić swoje życie. Dzisiaj. Zanim utraci te resztki zdrowia, które jeszcze zachowała.
Lepiej poczekaj na krześle w korytarzu, tam gdzie zawsze czekają pacjenci. Kącik był przytulny. Na stoliku leżały porozrzucane czasopisma i można było napić się zimnej wody. Wiedziała, że Adam spodziewałby się tam ją zastać.
Ale dzisiaj wbiegła tylnymi schodami i nie widziała powodu, żeby trzymać się utartych zwyczajów. Dzisiaj była nową osobą. Odważną, nie zahukaną. Zdecydowaną, nie nieśmiałą. Weszła do ciemnego pokoju. Na stole stały puste kubki po kawie, a w koszu, dyskretnie schowanym za kanapą, leżały zmięte chusteczki. Czy to te, które ona wyrzuciła podczas ostatniej wizyty? Czy Adam miał jeszcze innych pacjentów?
Usłyszała skrzypnięcie i odwróciła się, ale nikogo nie zobaczyła.
Duchy, pomyślała. Lucille mówiła jej, że jeśli się mocno skoncentruje, tak mocno, że żaden dźwięk, nawet bicie własnego serca, nie rozproszy jej uwagi, to usłyszy je.
Adama wciąż nie było. Pociągnęła palcem po jego biurku i zastanowiła się, co on sobie o niej myśli, co zanotował na jej temat i na temat jej rodziny. Czy myśli, że ona traci rozum? Jego notatniki leżały na wierzchu. Wystarczyło wyciągnąć rękę i przeczytać. Dlaczego nie? Przeczyta tylko o sobie, to przecież nic takiego. W końcu to jej życie.
Przygryzając wargi, wzięła notatnik leżący na samym wierzchu, ale usłyszała kroki na schodach i zaraz go rzuciła, jakby parzył jej palce. Szybko podbiegła do kanapy i właśnie zdążyła usiąść, gdy Adam wszedł do pokoju i zapalił światło. Na jej widok cofnął się zaskoczony.
– Caitlyn? – Spojrzał na zegarek. – Nie miałem pojęcia, że się spóźniłem.
– Nie spóźniłeś się. Przyszłam wcześniej, drzwi były otwarte, więc zdecydowałam się poczekać tutaj – uśmiechnęła się, mając nadzieję, że nie wygląda jak przyłapana na gorącym uczynku. Z ulgą spostrzegła, że i on się lekko uśmiecha. Twarz miał szczerą. Zatroskaną. – Mam nadzieję, że nie zrobiłam nic złego.
– Oczywiście, że nie. – Ale jego głos nie brzmiał tak ciepło jak zwykle. – Wyszedłem kupić kawę. – Pokazał małą, szarą torebkę, otworzył ją i przesypał kawę do słoiczka. Poszedł po wodę do łazienki i włączył czajnik. Czekając, aż woda się zagotuje, usiadł na fotelu i sięgnął po notatnik. Ten, który przed chwilą miała w ręku.
– Chcesz porozmawiać o tym, co przydarzyło się twojej siostrze i mamie? Chyba byłaś zdenerwowana, gdy dzwoniłaś.
– Byłam. Jestem – przyznała, z mocnym postanowieniem, że nie wycofa się, nie posłucha ostrzegawczego głosu. Dzisiaj ma zacząć życie od nowa. Teraz. W tej chwili. Zacisnęła mocno pięści, aż poczuła wbijające się w skórę paznokcie. Powoli rozprostowała dłonie i zaczęła opowiadać o wypadku Amandy. Opowiedziała o spotkaniu w Oak Hill, o tych rodzinnych rozmowach pełnych aluzji i niedomówień, o humorach Iana i sprzeczce z Hannah. Wspomniała też, że matka bardzo się zdenerwowała, a Lucille była jakaś niespokojna.
– I wszyscy tak dziwnie na mnie patrzyli – dodała, podchodząc do okna, za którym noc ogarniała miasto. – Jakby się bali, że za chwilę dostanę szału i skończę w psychiatryku.
– Boisz się tego?
– Tak! – Odwróciła się i spojrzała mu prosto w oczy. – Tak! Tak! Tak! Byłam już w jednym i coś ci powiem, to nie są wczasy. – Uniosła rękę, jakby kierując prośbę do nieba. – Mój Boże, odkąd pamiętam, wciąż słyszałam plotki na mój temat, jaka to jestem dziwna. Niektórzy myślą, że zabiłam Charlesa, nawet niektórzy z rodziny. Przez to, że wyciągnęłam mu z piersi tę przeklętą strzałę. I myślą… Nie wiem, co myślą. Pewnie po prostu, że jestem szalona. – Usiadła na kanapie. – Szalony Kapelusznik – tak o mnie mówią. Chyba to lepsze niż wariatka, i proszę, nie pytaj, czy jestem wariatką, bo naprawdę nie wiem. – Odgarnęła włosy z oczu i z całych sił starała się opanować. – Powinieneś ich widzieć wtedy w domu. Ich wszystkich. Mamę też.
– No cóż, postaramy się, żebyś nie trafiła do szpitala, dobrze? – Uśmiechnął się i jakoś udało mu się przegnać wszystkie jej strachy.
– Też mi na tym zależy.
Popatrzył jej w oczy o sekundę dłużej, niż należało, i poczuła to lekkie podniecenie, łaskotanie koniuszków nerwów, którego doznawała zawsze, gdy spotykała interesującego mężczyznę.
– Wspomniałaś, że twoja mama jest w szpitalu. – Czy to złudzenie, czy jego głos był trochę bardziej szorstki?
– Zdenerwowała się tym wypadkiem Amandy. Zdaje się, że dostała napadu dławicy, gdy szła po schodach do sypialni. Przez chwilę jej stan był krytyczny, ale potem ustabilizował się.
– Cieszę się.
– Ja też – przyznała i zebrała się w sobie. Teraz albo nigdy.
– Adamie… – Jej głos brzmiał nienaturalnie nawet dla niej samej.
Ich oczy znów się spotkały.
– Powinieneś o czymś wiedzieć. Nie sądzę, że jestem szalona, to znaczy, modlę się, żebym nie była… – Jak mogła wyjaśnić to, czego sama nie rozumiała? Ręce jej się spociły, serce waliło. Powoli, z wysiłkiem udało jej się opanować.
– O co chodzi? – Z jego ust zniknęły resztki uśmiechu. Patrzył na nią badawczo, w napięciu, tak jakby wiedział, co za chwilę usłyszy.
Mimo to ciągnęła dalej.
– Dzieją się dziwne rzeczy. Nie dotyczy to rodziny, ale konkretnie mnie. – Gardło miała tak ściśnięte, że z trudem wypowiadała te straszne słowa. – Poza koszmarami widzę też pewne obrazy, coś w rodzaju déjŕ vu. Wiążą się one z ostatnimi wypadkami. Obrazy są porwane i nie składają się w sensowną całość. Pamiętam na przykład, że dotykałam samochodu siostry, tego, którym się rozbiła, albo że patrzyłam na lekarstwa stojące w pokoju matki. – Przełknęła z trudem ślinę i poczuła wewnętrzne drżenie. Oto za chwilę zanurzy się w mroku, otworzy drzwi prowadzące na schody ku zakazanej piwnicy, ryzykując, że zatrzasną się za nią, a potem usłyszy zgrzyt przekręcanego klucza i na zawsze zostanie uwięziona w przerażających ciemnościach.
Zamknęła oczy.
– Następnego dnia po tym, jak zginął Josh, obudziłam się i… zobaczyłam krew w sypialni. Cała sypialnia była zakrwawiona. – Trzęsąc się, podwinęła rękawy swetra. – Na łóżku, na firankach, na podłodze, w łazience… o Boże, wszędzie. Na ścianach, na dywanie, rozmazana na umywalce i kafelkach. Szklane drzwi kabiny prysznicowej były pęknięte… ale nie pamiętam, żebym je stłukła. Krew na firankach, o mój Boże… – Głos uwiązł jej w krtani.
Otworzyła oczy i zobaczyła przed sobą twarz Adama, nieruchomą, opanowaną. Tylko napięte kąciki ust świadczyły, że jest wstrząśnięty jej wyznaniem. Caitlyn, nie ma powodu się teraz zatrzymywać, powiedziała sobie. Brnęła dalej.