– Tak sądzisz? – droczyła się z nim.
– Skomplikowaną.
– O nie. To ja jestem terapeutą, pamiętasz? Moja kolej. – Wycelowała widelcem w jego pierś. – Przestań chociaż na moment. Wiesz, z psychologami jest taki problem, że oni zawsze są w pracy. Każdą napotkaną osobę traktują jak kolejny przypadek. Zaraz by chcieli badać, analizować.
– Uogólniasz.
– Wcale nie.
Wzruszył ramionami. Zobaczyła jego rozbawione oczy, lekko uniesione kąciki ust.
– W porządku, pani doktor, co chciałaby pani wiedzieć?
– Po pierwsze, czy kiedykolwiek byłeś żonaty?
Zmienił się na twarzy.
– Raz.
– Hm.
– Krótko. Dawno temu. Tak jak już mówiłem, nie mam dzieci.
– Spotykasz się z nią?
– Rzadko.
– Masz dziewczynę?
– Teraz? – Potrząsnął głową. – Nie. Pamiętaj, dopiero przyjechałem.
– Ale może w domu czeka na ciebie jakaś kobieta.
– Na środkowym zachodzie? Nie. Nie czeka na mnie żadna kobieta.
– Pomyślałam, że uciekasz przed czymś, przed ponurą, mroczną, posępną przeszłością i dlatego tu przyjechałeś.
– Może uciekłem do czegoś.
– Do czego?
– To się okaże – drażnił się z nią. Uśmiechnął się swobodniej. – Może to było przeznaczenie, los, określony układ planet.
– Tak myślisz? – zapytała rozbawiona.
– Któż to wie? Może to była moja najlepsza decyzja w życiu. Czyż to nie wspaniałe siedzieć tak w restauracji w Savannah, rozkoszować się fantastycznym jedzeniem i towarzystwem pięknej, fascynującej kobiety?
– Która może jest zamieszana w zabójstwo męża – przypomniała mu, niszcząc magiczną atmosferę tego wieczoru.
– Nie mówmy o tym, dopóki nie zjemy kolacji.
– To nie takie proste.
– Spróbuj. – Przywołał kelnerkę i poprosił o ciasto i lody. – Jeszcze tylko kilka minut.
– W porządku. – Starała się jak mogła. Śmiała się, dowcipkowała, pozwoliła się nakarmić kawałkiem ciasta. Spoglądała na ciemny plac, próbując nie wyobrażać sobie czujnych oczu, śledzących z ukrycia każdy jej ruch. Z Adamem była bezpieczna. Ufała mu. Kiedy uregulował rachunek i nie pozwolił jej zapłacić za siebie, nie protestowała. Wyszli razem i gdy na ulicy wziął ją za rękę, również nie protestowała. Podeszli do jej samochodu i poczuła się rozczarowana, że wieczór dobiegł końca.
– Może przyjdziesz jutro – zaproponował. – Możemy porozmawiać, o czym tylko będziesz chciała. Znasz mój domowy numer, prawda?
– W torebce mam wizytówkę.
– To dobrze. Dzwoń o dowolnej porze. – Ścisnął jej dłoń. – Kiedy tylko zechcesz.
– Możesz tego żałować.
– Nie sądzę. – Błysnął białymi zębami. Ich oczy spotkały się i Caitlyn wstrzymała oddech. Chciał ją pocałować. Była tego pewna. Po plecach przebiegł jej dreszcz podniecenia. Adam pochylił się i musnął ustami jej czoło. – Trzymaj się. – Otworzył drzwiczki.
– Ty też. – Wspięła się na palce i przybliżyła swoją twarz do jego twarzy. – Dziękuję za wspaniały wieczór. – Pocałowała go szybko w usta i wsiadła do samochodu. Kiedy stał bez ruchu, zaskoczony, zatrzasnęła drzwi, przekręciła kluczyk w stacyjce i wrzuciła bieg. Pomachała mu na do widzenia i ruszyła przed siebie. We wstecznym lusterku zobaczyła, że Adam wciąż stoi w tym samym miejscu pod latarnią. Uśmiechnęła się zadowolona. Nigdy by się nie podejrzewała o taką śmiałość, a tu proszę! Zrobiła coś, na co dawna Caitlyn na pewno by się nie odważyła. I strasznie jej się to podobało.
Berneda otworzyła zamglone oczy. Rozejrzała się zdezorientowana. Gdzie ona jest? Wokół panowała dziwna cisza, z korytarza sączyło się słabe światło. Powoli zdała sobie sprawę, że leży w szpitalu, w niewygodnym łóżku, podłączona do jakichś rurek. Umysł miała zmącony, myśli jej się mieszały, wiedziała tylko, że chce wrócić do domu. Do rodzinnej posiadłości, która kojarzyła jej się z lepszymi czasami, do własnego pokoju, do własnego łóżka.
Chciała, żeby zajęta się nią Lucille. Lucille była cierpliwa i miła, w przeciwieństwie do tych szorstkich młodych ludzi, którzy poszturchiwali ją, przekładali i jeszcze nazywali to opieką medyczną.
Co ona robi w tym pokoju? Kolejny atak? Tak… z pewnością. Jej umysł pracował bardzo leniwie. Widziała jak przez mgłę, z trudem rozpoznając kształty. Wszystko było dziwnie zniekształcone. Oblizała usta, język miała spuchnięty. Musieli podać jej silne leki.
Spać. Tak, spać. Już chciała zamknąć oczy, gdy dostrzegła ruch przy drzwiach. Ktoś poruszał się bezszelestnie niczym kot. Kobieta. Pewnie kolejna pielęgniarka. Kolejne tortury. Znowu jakiś zastrzyk albo mierzenie ciśnienia. Kobieta podeszła bliżej, a Berneda poczuła nagle, że coś jest nie tak. Mrużąc powieki, wytężyła wzrok. Kobieta wyjęła coś zza pleców, a potem, ze zwinnością jadowitego węża, rzuciła się do ataku. Przycisnęła poduszkę do otwartych ust Bernedy. Staruszka chciała krzyczeć, ale tylko zamachała rękami jak marionetka. Kobieta była silna, przerażająco silna.
Berneda próbowała jeszcze walczyć o oddech, ale daremnie. Przeszył ją ostry ból. Zaraz się udusi. Schorowane serce tłukło się niespokojnie w piersiach. Nie! To nieprawda! Kto chciałby ją zabić?
Kobieta jeszcze mocniej ucisnęła jej pierś i przykryła poduszką nos. Płuca Bernedy trawił ogień. Tuż przed śmiercią zobaczyła twarz morderczyni. Znajomą, zniekształconą twarz.
– Jestem Atropos – wyszeptała ochryple do ucha Bernedy. – Nadszedł twój koniec.
Rozdział 23
Adam obudził się zdyszany, zlany potem, z erekcją. Odrzucił kołdrę i poszedł do łazienki. Śniła mu się Caitlyn, całował ją, dotykał jej, prawie się z nią kochał. Pragnął jej bardziej niż jakiejkolwiek innej kobiety.
Ale to był tylko sen.
Piękny sen. Caitlyn na leżaku, na pokładzie luksusowej łodzi, całkiem naga. Miała na sobie tylko okulary słoneczne. Patrzyła na niego z figlarnym, kuszącym uśmiechem. Szedł po drewnianym pokładzie, również nagi. Wiedział, że zaraz będą się kochać.
Podszedł do niej, przyklęknął, pocałował w pępek. Jej skóra była ciepła i miała słonawy smak. Lśniła w słońcu. Przesunął się ku górze i dotknął językiem twardego, spragnionego dotyku sutka.
– Och! – jęknęła, przeciągając się. Leniwie zdjęła okulary i patrzyła na niego z rozbawieniem. Spojrzał jej w twarz. Jednak teraz nie była już Caitlyn Montgomery Bandeaux, była Rebeką. Jej uśmiech stygł, oczy zrobiły się szkliste, rysy rozmazane, a ciało zimne jak marmur.
To był tylko sen, ale uświadomił Adamowi, że jego najgorsze przeczucia mogą się sprawdzić. Rebeka wcale nie pojechała na jedną z tych swoich szalonych wycieczek. Nie wyruszyła na poszukiwanie przygód, raczej przytrafiło jej się coś złego. Być może już nie żyła.
I miało to związek z Caitlyn.
Z notatek, które pozostawiła Rebeka, wywnioskował, że Caitlyn Bandeaux była jej najciekawszym przypadkiem. Planowała poświęcić jej i jej siostrze Kelly więcej czasu i uwagi. Jednak notatki były bardzo chaotyczne. Intrygujące, lecz niekompletne. Wszystko wskazywało na to, że brakuje wielu stron.
Zarzucił ręcznik na szyję i poszedł do gabinetu. Była czwarta nad ranem, ale nie czuł zmęczenia. Odsunął krzesło i włączył komputer. Gdy maszyna budziła się do życia, stanął mu przed oczami obraz Caitlyn. Wyobraził sobie jej ciemne włosy rozrzucone na poduszce, miękką, jedwabistą skórę… do diabła, zbyt długo nie był z kobietą. Zdecydowanie zbyt długo. Odgonił kuszące myśli i sprawdził pocztę elektroniczną. Czekał na wiadomość od firmy, której powierzył twardy dysk. Liczył, że uda im się odzyskać dane. Ale wciąż jeszcze się nie odezwali.