Reed wyszedł z samochodu, zanim Sylvie wyłączyła syrenę. Na zewnątrz panował upał, powietrze było bardzo wilgotne. Jeszcze zanim otworzył furtkę i machnął odznaką, zdążył poczuć piekące kropelki potu na czole. Gdy Morrisette dogoniła go, przed dom zajechała furgonetka lokalnej telewizji.
– Sępy na drugiej! – ostrzegła.
– Trzymaj ich z daleka – warknął Reed do jednego z policjantów, pokazując brodą na reportera i kamerzystę wysiadających z białego samochodu.
– Jasne. – Młody policjant skrzyżował ręce na piersi i spojrzał surowo na reporterów.
Reed wszedł przez otwarte frontowe drzwi i rozejrzał się po olbrzymim, starym, ale odnowionym domu. Uważając, żeby niczego nie dotknąć, skierował się w stronę głosów. Drogie dywany, którymi wyłożono marmurowe posadzki holu, tłumiły kroki. Obrazy przedstawiające konie czystej krwi zdobiły ściany, szerokie, podwójne schody zapraszały na górę. Przez uchylone drzwi zajrzał do gabinetu. Ścisnęło go w żołądku na widok tego, co zobaczył.
Bandeaux leżał na biurku, ręce zwisały po bokach, na grubym białym dywanie zebrała się ciemna kałuża krwi. Policjant w rękawiczkach ostrożnie wyjął spod prawej ręki ofiary coś, co wyglądało jak scyzoryk. Ostrze było ciemne od zaschniętej krwi.
– Chryste – wyszeptała Morrisette.
Kryminolodzy dokonali wstępnych oględzin i sporządzili notatki, a fotografowie i kamerzysta obfotografowali miejsce zdarzenia. Rysownik sporządził szkic, który mógł się przydać w dalszym postępowaniu lub w sądzie, gdyby okazało się, że popełniono morderstwo. Teraz cała ekipa rozpoczęła dokładne profesjonalne poszukiwania i zbieranie dowodów.
– Podciął sobie żyły? – zapytał Reed. Długopisem podciągnął rękaw ofiary, odsłaniając paskudne nacięcia na przedramieniu.
Morrisette wyraźnie pobladła.
– Tak mi się wydaje, ale nie jestem koronerem – powiedział fotograf. Reed rozejrzał się po pokoju i odnotował, że drzwi na werandę są otwarte, żaluzje zaciągnięte, a na dywanie widać ślady po odkurzaczu.
– Wciąż nie wierzysz w samobójstwo? – Reed zapytał Morrisette, a ta wolno potrząsnęła głową i cmoknęła.
– Po prostu uważam, że to nie w jego stylu.
Wkrótce przybył lekarz. Gerald St. Claire, obcesowy, niski, łysiejący mężczyzna dobiegał już siedemdziesiątki, ale wciąż był sprawny; resztki białych włosów przycinał krótko, zyskując wygląd – jak to określiła Sylvie – supermodnej szczoteczki do zębów.
– Nikt niczego nie ruszał? – zapytał jak zawsze.
– Nie, czekaliśmy na pana – automatycznie odpowiedziała Diane Moses. Zawsze padały te słowa. Byli zmuszeni razem pracować i gładko wymieniali zawodowe uprzejmości, ale nie przepadali za sobą. – Właśnie dokonaliśmy wstępnych oględzin, aby zorientować się w sytuacji. Kiedy zrobi pan swoją robotę, rozniesiemy to miejsce na strzępy. – Jak zwykle była sarkastyczna. Dowodziła tutaj i była tego świadoma. Apodyktyczna, bystra Murzynka nie cackała się z ludźmi. Nawet z St. Clairem. Spojrzał na nią chłodno i natychmiast odwzajemniła spojrzenie. – Na pierwszy rzut oka wygląda to na samobójstwo.
– Niemożliwe – mruknęła Sylvie. Piętrzące się dowody nie zdołały jej przekonać. Przesunęła ciemne okulary na czubek głowy, jeszcze bardziej strosząc włosy.
– Może miał kłopoty finansowe – zasugerował Reed. – Wiemy przecież, że jego małżeństwo się rozsypało.
– Bandeaux był zbyt zakochany w sobie, żeby się tak pociąć – upierała się Sylvie. – Mówiłam ci, że trochę o nim wiem, pamiętasz? Przystojny skurczybyk, nie? – Westchnęła, patrząc na silną szczękę, wysokie czoło i niewidzące brązowe oczy. – Szkoda.
– Więc uważasz, że został zamordowany? – zapytał Reed.
Morrisette skinęła głową, przygryzając wargi.
– Mogę się założyć. Niewiele osób w tym mieście będzie po nim płakać. – Podniosła szczupłe ramię zmarłego. – Jedno jest pewne, nikt nie miał tylu wrogów co Josh.
– Znaleźliśmy list pożegnalny – powiedział jeden z policjantów. – Jest w drukarce, o tutaj. – Wskazał na szafkę za biurkiem. Reed rzucił okiem na list, nie dotykając.
Znikąd pomocy.
– Och, daj spokój – mruknęła Sylvie. – Jakby był w sytuacji bez wyjścia? Niemożliwe. Bandeaux nie miał skłonności do dramatyzowania.
– Może cierpiał na depresję.
Sylvie przewróciła oczami.
– Tak, jasne, bo życie tutaj jest nie do zniesienia. Facet miał wprawdzie tylko jedno bmw. Ale miał też range rovera, corvettę, kilka koni wyścigowych, ten mały pałac i dom w St. Thomas z pokaźnym kawałkiem ziemi i prywatną zatoką. Tak, jasne, świetny kandydat do kuracji prozakiem.
Diane powstrzymała uśmiech i popatrzyła na martwe ciało Bandeaux. Morrisette, wciąż potrząsając głową z powątpiewaniem, rozglądała się po pokoju. Luksusowe meble – wiśniowe drewno i skóra, najnowocześniejszy komputer, drogi sprzęt grający, szklany humidor na cygara… same cygara pewnie kosztowały więcej, niż posterunkowy zarabia przez cały tydzień.
– Trudno mi przełknąć tę bajeczkę o biednym Joshu.
Reed uniósł brwi.
– Tak dobrze go znałaś?
– Sporo o nim wiem. Naprawdę sporo. I nie uwierzę, że zniszczył sobie koszulę od Brooks Brothers tym cholernym scyzorykiem. – Spojrzała pogardliwie na zakrwawiony nóż.
Reed zastanowił się. Miała rację. Z pozoru życie Josha Bandeaux wyglądało bajecznie; ale to jeszcze nie znaczy, że nie popełnił samobójstwa. Reed nie wykluczał żadnej możliwości.
– Co już wiemy? – zapytał jednego z policjantów.
– Niewiele. Zdaje się, że Bandeaux pracował nad tym. – Wskazał na dokumenty wystające z papierowej teczki i za pomocą ołówka otworzył ją.
– Co to jest?
– Pozew o spowodowanie śmierci – powiedziała Moses, marszcząc brwi i przyglądając się dokumentowi. – Wygląda na to, że Bandeaux zamierzał oskarżyć żonę o spowodowanie śmierci ich dziecka.
– Urocze. – Morrisette przewróciła oczami. – To już bardziej do niego podobne.
– Jak zmarło dziecko? – zapytał Reed.
– Nie mam pojęcia – mruknęła Diane, oglądając uważnie ramię denata.
Reed spojrzał na Sylvie.
– Nie wiem – przyznała i zmarszczyła brwi, próbując przypomnieć sobie, co się stało z dzieckiem Bandeaux.
– Musimy się tego dowiedzieć. Coś jeszcze? – Reed zwrócił się do policjanta.
– Nie było włamania. Frontowe i tylne drzwi zamknięte na klucz, okna pozamykane, z wyjątkiem dwóch okien na górze i tych drzwi. – Wskazał na drzwi balkonowe w gabinecie. – Prowadzana werandę.
– Sprawdźcie odciski.
– Tak jest, detektywie – wycedziła Diane Moses. – Innymi rzeczami też się zajmiemy. Wiemy, jak wykonywać naszą pracę.
– Olała! – zamruczała Sylvie, gdy Diane odeszła od biurka. – Ktoś tu jest bardzo drażliwy. Ktoś komuś nadepnął na zawodowe odciski.
– Słyszałam, Morrisette – syknęła Moses, nie przerywając rozmowy z fotografem.
– Co jeszcze wiadomo? – zapytał Reed policjanta.
– Radio było włączone i ustawione na jakąś stację z muzyką klasyczną. Rozmawialiśmy ze sprzątaczką, Estello Pontiac – naprawdę się tak nazywa, jak samochód – to ona zadzwoniła dzisiaj rano na policję. Weszła do domu i znalazła ciało. Doznała niezłego szoku. Gdy przyjechała ekipa, facet był już zimny, zmarł w nocy. Oficer Spencer rozmawiał z jednym z sąsiadów. – Policjant zajrzał do notatek. – Nazywa się Stanicy Hubert, mieszka obok, od północnej strony. Hubert mówi, że koło jedenastej wieczorem zauważył nieduży biały samochód, który odjechał pół godziny później. Nie odczytał numerów rejestracyjnych, ale wydaje mu się, że już kiedyś widział ten samochód. Twierdzi, że wygląda jak ten, którym jeździ pani Bandeaux.