A czas ucieka.
Wkrótce będzie musiał wyznać wszystko Caitlyn. I policji. I sobie samemu. Za daleko zabrnął. Jego zainteresowanie Caitlyn przekroczyło zawodowe granice. Stąpał po cienkim lodzie. Lada chwila tafla się załamie, a on zapadnie w ciemną głębię. Wir emocji pociągnie go na dno.
Uważał, że jest fascynująca. Tajemnicza…
I nie było to zasługą okoliczności, w jakich się poznali.
Nie dawała się zaszufladkować. Raz była nieśmiała, a po chwili bardzo pewna siebie. Jej reakcje wydawały się uzasadnione, a niepokój całkiem zrozumiały, ale może były objawem choroby psychicznej?
„Boję się… Jezu, boję się, że w jakiś sposób jestem odpowiedzialna za śmierć mojego męża”.
Morderczyni?
Nie.
Więc skąd te rany na nadgarstkach?
Skąd krew w jej sypialni? Czy to prawda, czy halucynacje?
I co byłoby gorsze?
Przetarł czoło brzegiem ręcznika, poszedł do kuchni i wyjął z lodówki piwo. Nie może związać się z Caitlyn Bandeaux. Nie może. Otworzył puszkę i pociągnął duży łyk. Kogo on, do diabła, oszukuje? Już był związany.
Już było za późno.
Atropos ukryła samochód i przy świetle księżyca pośpieszyła ścieżką na brzeg. Kajak stał tam, gdzie go zostawiła, wsiadła do niego i ruszyła w górę mrocznej rzeki. Wiosłowała powoli, zmagając się z prądem. Mimo zmęczenia uśmiechnęła się do siebie. Woda zawsze była jej żywiołem, a noc ją podniecała – jak wampira – pomyślała. Spojrzała na księżyc i przypomniała sobie o swoim zadaniu. Kiedyś nie było ono tak oczywiste, teraz podążała już jasno wytyczoną ścieżką. Czując zbliżającą się burzę, skierowała zwinną łódkę do przystani. Wysiadła i szybko poszła dróżką pod górę. Była zmęczona, ale i podekscytowana. Morderstwa zawsze ją wyczerpywały, a jednocześnie napełniały energią. Musiała jednak trochę odpocząć. Zastanowić się nad tym, co zrobiła. Przemyśleć wszystko.
Cicho przemknęła w ciemnościach do swojej samotni i pośpieszyła schodami w dół. Wkrótce będzie świtać. Latarka leżała na swoim miejscu. Atropos rzuciła snop światła na swoją ofiarę. Cricket zamrugała kilka razy, a jej wzrok powędrował w kierunku słoja z pająkami. Pobladła i szarpnęła się, próbując krzyczeć przez zakneblowane usta. Trzeba ją znów uspokoić.
– Załatwiłam kolejną sprawę – powiedziała Atropos, wyciągając z kieszeni nić życia.
Cricket zamarła.
– Berneda. Znasz ją, to matka rodziny. – Atropos westchnęła i odrzuciła włosy na ramiona. Miała ochotę zapalić… ale jeszcze nie teraz. Cricket wiła się na klepisku, usiłując odsunąć się od słoja. Żałosne. Taka bezczelna dziewucha, a teraz trzęsie się jak galareta – a wszystko przez kilka małych pająków. Jak łatwo było poznać ich fobie.
Przerażone oczy spojrzały na Atropos.
– Zgadza się. Ona nie żyje.
Rozległo się przytłumione sapanie, to Cricket spazmatycznie łapała powietrze.
– Jak? Och, miała słabe serce i… drobne problemy z oddychaniem.
Po co strzępi sobie język? Ten żałosny pomiot z nieprawego łoża nigdy nie zrozumie.
– Ale nie martw się, To już niedługo. – Dotknęła nici okręconej wokół słoja. – Popatrz.
Ale Cricket wciąż patrzyła na nią. Patrzyła jak na wariatkę, Atropos to wyczuła. Ona? Szalona? Na moment odżył głęboko skrywany, choć zawsze obecny lęk. Czyżby była niespełna rozumu? Natychmiast odepchnęła od siebie tę okropną myśl. Spojrzała z góry na związaną, zakneblowaną i rozdygotaną kupę ścierwa.
– Już prawie nadeszła twoja kolej – powiedziała, żeby przypomnieć Cricket, co ją czeka.
Skierowała światło na regał i znalazła ukrytą dźwignię. Zgasiła latarkę i znów usłyszała irytujące jęki Cricket. Niewiele brakowało, a złamałaby własne zasady i zabiła ją, zanim nadejdzie jej czas.
Jeszcze nie teraz. Jeszcze nie teraz. Jeszcze nie teraz.
Cierpliwość jest cnotą.
Ciekawe, kto wymyślił coś tak głupiego?
Atropos już dawno nauczyła się, że do wszystkiego musi dojść sama; nie może czekać, aż ktoś ją wyręczy.
Założyła buty ochronne i weszła do czystego, białego pokoju – swojego sanktuarium, z dala od ohydnych pająków i jeszcze ohydniejszego związanego ścierwa. W chłodzie tego pomieszczenia mogła zregenerować siły i znaleźć wewnętrzny spokój.
Przez chwilę mogła napawać się swoim sukcesem.
Aż do następnego razu.
Który, wiedziała, wkrótce nadejdzie. Już niedługo.
– …o Boże, Caitlyn, ona nie żyje. Mama nie żyje! – Głos Hannah zadrżał, przechodząc w gwałtowny, rozdzierający szloch.
Caitlyn znieruchomiała za biurkiem, oderwana od pracy nad projektem. Nie szło jej najlepiej; denerwowała się przed dzisiejszym spotkaniem z prawnikiem, a na dodatek dręczyły ją niejasne myśli i sprzeczne uczucia wobec Adama.
– Poczekaj. – Nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. – Uspokój się. – To musi być pomyłka. Musi. Może Hannah znów brała jakieś narkotyki. Już kiedyś przedawkowała LSD, może ma halucynacje. – Mama jest w szpitalu. Pamiętasz? Ma tam doskonałą opiekę i…
– I nie żyje! Nie rozumiesz? Nie żyje!
Caitlyn pokręciła głową. Owszem, matka była schorowana, ale przecież leżała w szpitalu, pod dobrą opieką i właśnie dochodziła do siebie.
– To nie może być prawda.
– Ale jest, na miłość boską! Prawdopodobnie ktoś ją zabił.
– Zaraz, zaraz, to coś nowego!
– Naprawdę? Naprawdę tak myślisz? Nie widzisz, co się dzieje? – wykrzykiwała Hannah. – Wiem, że już było lepiej, jej stan się stabilizował, tak mówili lekarze, a potem… potem… Troy odebrał rano telefon ze szpitala, dzwonił lekarz dyżurny, powiedział, że mama umarła we śnie. Jak? Jak to się mogło stać?
Caitlyn, oszołomiona, odchyliła się na krześle.
– Nie wiem. Jesteś pewna?
– Zadzwoń sama do tego cholernego szpitala, jeśli mi nie wierzysz. – Hannah znów się rozpłakała i dopiero teraz do Caitlyn dotarło, że matka naprawdę nie żyje. Poczuła wielki ciężar na sercu. Matka nie żyje? Czy to możliwe? – Była… była chora. Może po prostu odeszła.
– Tak, akurat! – Hannah głośno pociągnęła nosem. – Myślę, że ktoś jej pomógł. Dlaczego nie zadziałała ta pieprzona nitrogliceryna, co? A Amanda – myślisz, że to zbieg okoliczności, że w tydzień po śmierci Josha miała wypadek? Nie, to jest celowa robota. Ktoś do nas strzela jak do kaczek, po kolei.
Caitlyn zmroziło krew w żyłach. Hannah powiedziała głośno to, o czym ona sama bała się nawet myśleć. Ktoś systematycznie zabija członków ich rodziny. Ale kto? Kto chciał ich śmierci?
A ty, Caitlyn? To ty masz kłopoty z pamięcią. To w twoim pokoju było pełno krwi.
– Co mówią w szpitalu? – zapytała, odpychając natrętne oskarżenia.
– Nie wiem. Troy ma zadzwonić do lekarza dyżurnego i do doktora Fellersa, ale myślę, że w szpitalu będą chcieli chronić własne tyłki.
– Jesteś sama?
– Tak, jeśli nie liczyć Lucille.
– Ona też się liczy. Jak to znosi?
– Już zaczęła pakować swoje rzeczy – powiedziała Hannah głosem pełnym dezaprobaty.
– Co takiego?
– Słyszałaś. Natychmiast kupiła bilet w jedną stronę na Florydę. Powiedziała, że nie ma powodu, dla którego miałaby tu zostać. Nie ma tu własnej rodziny. Jej córka nigdy do niej nie dzwoni i nie przyjeżdża, a teraz jeszcze odeszła mama, więc Lucille przeprowadza się do swojej siostry.
– Tak szybko?
– Myślę, że już dawno to zaplanowała. Wie, że mama zostawiła jej niezłą sumkę, więc wynosi się. Jej samolot odlatuje jutro. Co ty na to? Nawet nie poczekała, żeby skorzystać z tańszej taryfy.