Выбрать главу

– A pogrzeb… – wymamrotała Caitlyn. – Nawet nie chce być na pogrzebie?

– Kto ją wie? To dziwaczka. Pokręcona, wciąż mówi o duchach. Najwyższy czas, żeby wyjechała. Żadna strata.

– Ale wtedy zostaniesz sama w domu.

– Tylko ja i duchy. – W głosie Hannah znów było słychać typowy dla niej sarkazm. – Jezu, trudno w to uwierzyć. – Caitlyn usłyszała trzask zapalniczki.

– Mogę być u ciebie za pół godziny.

– Nie. Spotkamy się w szpitalu. Troy już tam jedzie, powiedział, że zadzwoni do Amandy. Na razie!

Rozłączyła się, zanim Caitlyn zdążyła powiedzieć, że zadzwoni do Kelly. Zresztą kogo by to obchodziło. Odkąd matka powiedziała, że Kelly dla nich umarła, wszyscy oprócz Caitlyn przestali się z nią widywać, a nawet wspominać ją. Dziwne. Ale przecież jej rodzina w ogóle była dziwna. Caitlyn zadzwoniła do Kelly na komórkę i zostawiła wiadomość.

Chociaż Kelly pewnie tylko wzruszy ramionami.

Nie zależało jej na rodzinie.

Zrozum, Caitlyn, to banda cholernych hipokrytów. Mama się wściekła, że przepuściłam pieniądze z funduszu na tę łódź i nawet jej nie ubezpieczyłam. I ona, i kochane rodzeństwo obwiniają mnie za ten wypadek. Pewnie liczą na to, że odziedziczą też moją część majątku, bo matka traktuje mnie, jakbym nie żyła. Czy ona jest normalna? Czy ktokolwiek w tej rodzinie jest normalny?!

No właśnie, pomyślała Caitlyn, wkładając sweter i obciągając rękawy, żeby zakryć gojące się rany na nadgarstkach. Oskar zobaczył, że sięga po kluczyki.

– Nie teraz – powiedziała przepraszająco. – Ale kiedy wrócę, pójdziemy pobiegać. Zgoda? – Pies zaskamlał i skoczył na drzwi. Wypuściła go, pognał prosto pod drzewo magnolii, gdzie na pniu wylegiwała się w słońcu jaszczurka. Przerażone zwierzątko schroniło się w gałęziach drzewa, a Caitlyn poszła do garażu.

Znów spotkanie z rodziną.

Kelly pewnie pomyśli, że i ona jest hipokrytką, tak jak cała reszta.

Kelly powinna być zadowolona – myślała Caitlyn, wyjeżdżając z garażu – Montgomerych szybko ubywało. Hannah i Amanda miały rację – członkowie rodziny jeden za drugim padali jak muchy.

Ciekawe tylko, kto trzyma packę.

Bóg?

Czy ktoś bliski i dobrze znany? Ktoś, kto pragnie ich śmierci.

Reed odwiesił słuchawkę, chciało mu się palić. Pozbył się nałogu już dawno temu, ale wciąż zdarzały się takie chwile, kiedy tęsknił za nikotyną. Pracował bez wytchnienia, wypruwał flaki, żeby rozwikłać sprawę Bandeaux. Do diabła, gdy nie wyznaczono człowieka do śledzenia Caitlyn Montgomery, sam się tym zajął. A oprócz tego wykonywał swoje normalne obowiązki.

To jakaś obsesja, powinien więcej spotykać się z ludźmi, używać życia…

Ale nie używał. Każdy jego kolejny związek okazywał się pomyłką. Po przyjeździe do Savannah przez jakiś czas chodził do knajp na podryw, miał nawet kilka przygód na jedną noc. Seks był niezły, ale trochę jak tania whisky. Następnego dnia Reed czuł się zmęczony, wypluty i zwyczajnie stary. Dał sobie spokój. Nie potrzebował przekrwionych oczu i wyrzutów sumienia.

Ile razy mówił „Zadzwonię do ciebie”, chociaż wiedział, nawet po paru drinkach, że łże jak pies i że chodzi mu tylko o jeden numerek, o nic więcej.

Może powinien grać w kręgle.

Albo w golfa.

Albo uprawiać wspinaczkę skałkową. Cokolwiek.

Potarł dwudniowy zarost, dopił resztki zimnej kawy i postanowił przejść się do biura Kathy Okano. Zadać jej kilka pytań. To przecież ona naciskała na przyspieszenie śledztwa w sprawie Bandeaux, a teraz się wycofuje. Niezdecydowana jak dziewica.

Przeszedł przez korytarz i już miał wejść do jej gabinetu, gdy drogę zablokowała mu jej sekretarka – Tonya. Wyglądała jak czynna członkini Światowej Federacji Zapaśniczej. Grubo ciosana, zdecydowanie mało kobieca figura, do tego tona makijażu, czarne, wzburzone włosy i cięty język.

– Wyszła.

– Dokąd?

– Była umówiona na lunch – odpowiedziała sekretarka.

– Ale właśnie rozmawiałem z nią przez telefon.

– A, to już wiem, dlaczego wyleciała stąd jak szalona – powiedziała Tonya. – Przekażę jej, że pan był.

– Dzięki – warknął, wsadzając ręce do kieszeni. Zawrócił do swojego gabinetu i przyspieszył kroku, słysząc telefon. Dzwoniła Morrisette.

– Pieprzony dupek! Powinnam cię spisać! – wrzeszczała. Pewnie ktoś zajechał jej drogę.

– Za co? – zapytał Reed.

– Cześć! Słyszałeś najświeższe wieści? – zapytała, przekrzykując hałas skrzeczącego radia policyjnego i pędzących samochodów. – Wczoraj w nocy Berneda Montgomery kopnęła w kalendarz.

– Matka?

– Zgadza się, zabrano ją do szpitala, bo miała atak z serca, i w ciągu dwudziestu czterech wykitowała. I co powiesz? Pechowo, nie? Ty! Uważaj! Jak jedziesz, kurwa!

– Opanuj się. Opowiedz mi o Bernedzie Montgomery.

– Niewiele wiem, ale w szpitalu wrze. Wygląda na to, że nie umarła tak po prostu. Broniła się. Niewykluczone, że ktoś wśliznął się do jej pokoju i udusił ją albo podał jakiś środek.

– Cholera! – Amanda Montgomery ostrzegała go, że ktoś próbuje wykończyć całą rodzinę. Zdaje się, że miała rację. – Spotkajmy się w szpitalu.

– Już tam jadę.

Sięgnął po marynarkę i kątem oka dostrzegł jakiś ruch. Odwrócił się i zobaczył Sugar Biscayne.

– Detektywie Reed? Mogę z panem chwilę porozmawiać? – Jej wczorajsza buta wyparowała bez śladu.

Spojrzał ostentacyjnie na zegarek.

– Jasne. Proszę wejść. – Zaprosił ją do środka.

Była ładną kobietą i wiedziała, jak podkreślić swoje wdzięki. Przykrótka bluzeczka wyszywana cekinami uwydatniała biust i odsłaniała wciętą talię. Spodenki ledwie zakrywały tyłek, więc długie nogi były widoczne w całej okazałości.

– Chodzi o moją siostrę, Cricket. Chciał pan z nią rozmawiać, a ja pana spławiłam. Prawda jest taka, że nie widziałam jej od kilku dni. I nie miałam żadnej wiadomości. To się czasem zdarzało, ale… boję się…

– Dzwoniła pani do jej przyjaciół? Chłopaka?

Sugar skinęła głową.

– Czy zgłosiła pani zaginięcie?

– Nie. Pomyślałam, że porozmawiam najpierw z panem.

– Słucham.

Usiadła na krześle i założyła nogę na nogę.

– Nie zamierzam zanudzać pana historią mojej rodziny. Wie pan, że jesteśmy spokrewnieni z Montgomerymi i że oni mają ostatnio sporo problemów. To dlatego przyszedł pan do nas. Wie pan też, że sądzimy się z nimi o spadek po naszym dziadku.

– On już od dawna nie żyje. Dlaczego dopiero teraz?

– Bo majątek był zablokowany w funduszach powierniczych obwarowanych klauzulami. Część pieniędzy jest już rozdzielona, ale część została zatrzymana aż do czasu, kiedy umrą wszystkie dzieci Benedicta i ich małżonkowie.

Reed nadstawił uszu.

– Więc to tylko kwestia czasu. Dwójka jego prawowitych dzieci, Cameron i Alice Ann już nie żyją, tak samo Berneda i moja matka, która była…

– Jego nieprawowitą córką.

– Paskudne słowo „nieprawowitą” – zamruczała i zaczęła kołysać nogą, uderzając obcasem o stopę. – No więc wynajęliśmy prawnika, Flynna Donahue, żeby pomógł nam odzyskać należną część majątku.

– Co to ma wspólnego z Cricket?

– Nie jestem pewna, ale ostatnio miałam kilka przerażających telefonów. Początkowo je lekceważyłam. Pracuję w klubie, a to wiąże się z pewnym ryzykiem… zawodowym. Pełno tam świrów, niektórzy potrafią iść za mną aż do domu. Potrafią zdobyć mój adres, a nawet numer telefonu. Jestem raczej ostrożna, właściciel klubu też nie podaje nikomu naszych adresów ani telefonów, ale ci zboczeńcy zawsze znajdą sposób. Wystarczy przekupić kogoś z klubu, spisać numer rejestracyjny samochodu, cokolwiek. Ale ostatnio… To nie są telefony od zboczeńców, w stylu „Maleńka, dam ci to, czego naprawdę potrzebujesz”. Te telefony są. – straszne.