Выбрать главу

Przed czym uciekasz, Caitie-Did? Przed tym, co ci się przytrafiło? Czy może przed tym, co naprawdę zrobiłaś?

– Nie – wyszeptała. Wyszła ze sklepu, otworzyła butelkę, pociągnęła łyk i przyklękła obok psa. – No, masz – powiedziała, nalewając wody na dłoń. – Nie każdy kundel dostaje… zobaczmy – spojrzała na etykietkę – najczystszą, naturalną wodę źródlaną z gór Francji. – Zaśmiała się, a pies zamerdał ogonem. – Chodź, wracamy. Żadnego biegania – powiedziała. Powiew wiatru połaskotał ją w kark.

Obejrzała się, czując na sobie czyjś wzrok. Ale nie zauważyła nic podejrzanego. Dwaj starsi mężczyźni w kapeluszach rozmawiali ze sobą, spoglądając w niebo, kilka osób czekało na autobus, przeszła jakaś kobieta z wózkiem. Żadnych złowrogich oczu. Rozejrzała się po okolicy. Biegnąc, stwierdziła, że dotarła znacznie dalej, niż zamierzała. Wiedziała wprawdzie, gdzie jest, ale była daleko od domu.

– Lepiej już chodźmy – powiedziała do psa. Może w domu zastanie jakąś wiadomość od Kelly. – No chodź – pociągnęła Oskara. Zauważyła, że niebo pociemniało. Nie zrobiło się chłodniej, ale za to parniej. Ulicą ciągnął sznur samochodów, a chodniki zaroiły się od pieszych. Czuła, że ktoś ją śledzi. Nie, to paranoja, pomyślała. Więc tak wygląda teraz jej nowe życie… no, może nie całkiem nowe, ale zdecydowanie odmienione. Od śmierci Josha wciąż ma wrażenie, że jest obserwowana. Śledzona?

Spojrzała ukradkiem przez ramię, ale zobaczyła tylko ludzi śpieszących do domów. Nikt za nią nie szedł. Spadły pierwsze krople deszczu, rozprysnęły się na chodniku, spłynęły jej po karku. Zerwał się wiatr, zaszeleścił liśćmi. Przechodnie pochowali się lub wyciągnęli parasolki.

Caitlyn nie miała parasolki.

Za to miała jeszcze półtora kilometra do domu. Kompletnie przemoknie. Wbrew swojej obietnicy przyspieszyła, znów zmuszając psa do biegu. Gnała coraz szybciej, nie zważając na ból mięśni. Gumowe podeszwy butów miarowo uderzały o chodnik. Starała się skoncentrować na oddechu. Minęła okno wystawowe i wydało jej się, że widzi w środku Kelly, ale gdy zatrzymała się, Kelly już nie było… zniknęła… okazała się tylko złudzeniem. Caitlyn pobiegła dalej. Pot mieszał się z deszczem i spływał jej po twarzy, serce waliło jak szalone.

Pędziła bocznymi uliczkami, aż zobaczyła swój dom. Nareszcie! Omal nie zemdlała ze zmęczenia. Pchnęła furtkę, wbiegła po schodkach. Wzięła na ręce mokrego psa i weszła do holu. W łazience na dole znalazła ręcznik, wytarła Oskara, a potem nalała mu świeżej wody. Następnie zajrzała do barku, gdzie znalazła wszystko, co potrzebne do przyrządzenia martini.

Pobiegła na górę, rozbierając się po drodze, i weszła pod prysznic, kątem oka dostrzegając pękniętą szybę. Zakleiła pęknięcie taśmą, ale na długo to nie wystarczy. Gorąca woda ściekała jej po twarzy i po plecach, przynosząc ulgę, mocny strumień masował obolałe mięśnie. Zamknęła oczy. Starała się nie myśleć, jakie to dziwne kąpać się tutaj, spać w tej sypialni, mieszkać w tym domu, którego spokój został pogwałcony. Bez środków nasennych chyba nie umiałaby tu zasnąć.

Musiała się dowiedzieć, co tu się wydarzyło. I to na własną rękę, bo na nikim nie mogła polegać. Ani na policji, ani na Kelly, ani na Adamie. Nie… sama musiała rozwiązać zagadkę. Musiała dotrzeć do zakamarków swojej pamięci… może z pomocą hipnozy… Rebeka zahipnotyzowała ją parę razy i zapewniała później, że osiągnęły duży postęp.

– Powinnyśmy być zadowolone – powiedziała po pierwszym seansie.

– Tak?

– Z pewnością.

– Co się stało?

Rebeka spojrzała na zegarek.

– Powiem tylko, że to przełom. Jeszcze nie wiem, co to wszystko oznacza. Muszę nad tym popracować, ale zapewniam cię, że twój stan znacznie się poprawi.

Były jeszcze kolejne seanse hipnotyczne i kolejne wymijające odpowiedzi, i gdyby nie to, że Caitlyn czuła się lepiej i była bardziej zrelaksowana, to pewnie zirytowałaby ją powściągliwość Rebeki.

– To jakieś bzdury – powiedziała Kelly na wieść o tych metodach. – Jak można poddać pacjenta hipnozie, a potem nie powiedzieć mu, co się zdarzyło podczas seansu? Nawet nie wiesz, czy nie każe ci przypadkiem podskakiwać jak tresowanemu niedźwiedziowi.

– Mylisz się, Kelly.

– Skąd wiesz?

– Wiem i już. Czułabym, gdybym robiła coś dziwacznego. A ja czuję się wypoczęta.

– Wiesz co, tak naprawdę myślę, że to gusła. Dziwna historia, Caitie-Did. Dziwna historia.

Może Kelly miała rację? Dlaczego doktor Wade wyjechała tak nagle i bez słowa? Owszem, mówiła, że wyjedzie na jakiś czas, żeby uporządkować notatki do swojej książki. Obiecała Caitlyn, że kiedy wróci, znów zaczną się spotykać.

Ale wyjechała wcześniej. Nagle.

W każdym razie Caitlyn odniosła takie wrażenie.

Teraz zaczęła się niepokoić.

A jeśli coś jej się stało? Nie, niemożliwe. Adam mówił przecież, że się z nią kontaktował. Wystarczy poprosić o telefon do Rebeki, i tyle, a potem… potem… no cóż, chyba musi pójść na policję.

Na policję? Oszalałaś? Na litość boską, Caitie-Did, zamkną cię! Nie rób głupstw! Poczekaj. Poczekaj jeszcze jeden dzień. Na Boga, uspokój się.

Ale w żaden sposób nie mogła uspokoić walącego serca. Wcierała szampon we włosy, mydliła ciało, a jej myśli cały czas gnały jak szalone. Wychodząc spod prysznica i sięgając po ręcznik, musiała przytrzymać się ściany. Nogi miała jak z waty.

Zadzwonił telefon.

Nie powinna odbierać; to pewnie znów dziennikarze.

A jeśli to Kelly?

Albo Adam?

Wytarła włosy.

Telefon znów zadzwonił.

Owinęła się ręcznikiem i ociekając wodą, zmusiła nogi do biegu przez sypialnię.

– Słucham? – powiedziała z bijącym sercem, z trudem łapiąc oddech i podtrzymując opadający ręcznik.

– Mamusiu? – usłyszała dziecięcy głos. Był cichy. Przytłumiony… jakby dochodził z bardzo daleka.

Caitlyn omal nie zemdlała.

– Jamie? – wyszeptała. Powoli opadła na materac, próbując zebrać myśli.

– Mamusiu? Gdzie jesteś? – Tak cicho. Tak niewyraźnie.

– Jamie! – Nie, to niemożliwe. Jamie nie żyje. Nie żyje! Odeszła, gdy miała zaledwie trzy lata. Caitlyn zaczęła się trząść. – Kto mówi? – wydusiła z siebie. – Dlaczego mi to robisz, ty sukinsynu?

– Mamusiu? – znów odezwał się delikatny głosik. Jeszcze cichszy. Jakby zmieszany.

Poczuła ból w sercu. Dłoń zacisnęła w pięść, palce wpiły się w kołdrę.

– Jamie! – To niemożliwe. Niemożliwe. A może. Gdyby tylko… – Kochanie? – wyszeptała. W głowie jej wirowało, straciła poczucie miejsca i czasu. – Jamie… jesteś tam?

Cisza… tylko jakiś szum… Telewizora?

O Boże! Caitlyn czuła, że coś w niej pęka. W gardle nagle jej zaschło, przełknęła ślinę i szczękając zębami, powiedziała:

– Kochanie? Mamusia jest tutaj. Mamusia jest tutaj…

Trzask!

Połączenie zostało przerwane.

– Nie! – krzyknęła rozpaczliwie. – Nie odkładaj słuchawki! Jamie! Córeczko! – Była przerażona, ale przecież wiedziała, że głos w słuchawce nie mógł być głosem jej ukochanego dziecka. Córeczka nie żyje. Tak jak inni. Do oczu napłynęły jej łzy. Sypialnia rozpływała jej się przed oczami. Ten telefon to potworny, okrutny żart. Zrobił go ktoś, kto chciał doprowadzić ją do ostateczności.

Po omacku próbowała odłożyć słuchawkę, błądząc ręką po szafce.

Śpij dziecinko i śnij dziecinko, bo szczęście tak krótko trwa. Złuda mija razem z nocą, nim zabłyśnie ranna mgła.