Выбрать главу

Dwie kolejne ofiary… jedna z ponurym wyrazem twarzy, druga, na dalszym planie, próbująca schować się przed obiektywem.

Za późno. Już się nie ukryjesz.

Atropos uśmiechnęła się, nawet odgłosy szamotaniny nie zmąciły jej spokoju. Cricket szarpała się przerażona. Czuła, co ją czeka. Świetnie. Może czas jej o czymś przypomnieć. Tak, z pewnością. Atropos nigdy wcześniej nikogo nie więziła. Ale jej ofiary wiedziały, z czyjej ręki giną, szczególnie świetnie rozegrała to z Joshem Bandeaux. Odkryła, że powolne psychiczne maltretowanie ofiary dostarcza niezwykłych emocji. Jednak musiała być ostrożna, a w stanie upojenia łatwo stracić czujność. Ale… skoro Cricket już tu jest, przecież można to wykorzystać.

Wiedziała jak. Słyszała, że dziewczyna wierzga i próbuje krzyczeć, więc chyba nadszedł czas dać jej nauczkę. Wyjęła pęsetę. Założyła rękawiczki, zostawiła ochraniacze na buty przed drzwiami i sięgnęła po latarkę. Poczuła, jak ogarnia ją miłe podniecenie. Piwnica była odrażająca. Idealna. Atropos podeszła ostrożnie, na wypadek, gdyby Cricket jakimś cudem zdołała ją kopnąć, włączyła latarkę i skierowała w jej stronę. Kiepsko wyglądała. Brudna. Zmizerowana. Pewnie z braku jedzenia i wody… minęło już kilka dni. Cricket była harda. Czas znów podać jej prochy, ale najpierw… Tak, najpierw musi dostać nauczkę.

Atropos kucnęła obok słoika z kłębiącymi się pająkami. Dziewczyna, wściekła i przerażona, usiłowała krzyczeć, mimo knebla. Atropos mogła się domyślić, co jej ofiara chce powiedzieć. Wstrętne słowa. Ale jakie to ma znaczenie… Atropos powoli odkręciła pokrywkę i obejrzała nić życia. Czas uciekał. Potem, zanurzyła pęsetę w słoju, omijając gęsty fragment sieci, gdzie pełzały dziesiątki malutkich pajączków.

– Masz szczęście, że nazywasz się Cricket – Świerszcz – powiedziała Atropos, patrząc jej w oczy. Były okrągłe ze strachu.

– Gdybyś nazywała się Laura albo Róża, albo Olimpia, byłoby mi dużo trudniej rozstrzygnąć twój los, ale skoro… – Wyciągnęła ze słoja jedwabisty, tętniący życiem kokon. Zakołysała nim nad głową Cricket.

Dziewczyna popełzła szybko w kąt.

– Na twoim miejscu, nie chowałabym się tam – ostrzegła Atropos. – Widziałam tam szczury, węże i…

Cricket szarpała się wściekle. Atropos miała tego dość. Chwilę potrzymała kokon nad jej twarzą, a potem upuściła. Cricket wydała z siebie nieludzki dźwięk.

– A teraz… zobaczmy. Nie chcemy przecież rozdzielać dzieci od matki. Jak myślisz, która to… ach, tutaj jest. – Znalazła szczególnie obrzydliwego pająka, który gapił się na nią przez szkło, widać było jego kądziołki przędne, a we wszystkich czterech parach oczu odbijało się światło. – No chodź. – Z precyzją chirurga Atropos znów wsunęła pęsetę do słoja i chwyciła kawałek pajęczyny z paskudnym pająkiem. Miał lśniący, czarny brzuch z czerwoną plamką w kształcie klepsydry. Atropos była zadowolona… Niektóre z nich sama znalazła, niektóre zamówiła przez internet, zapłaciła za nie anonimowo czekiem i odebrała ze skrytki pocztowej. A ten tutaj, czarna wdowa, z gruszkowatym kokonem na jaja, był jej ulubieńcem. – Cześć, mamuśka – powiedziała, chwytając pająka szczypcami. Czarna wdowa. Jaka trafna nazwa – Caitlyn Bandeaux zostanie oskarżona nie tylko o zabójstwo Josha, ale i o wszystkie pozostałe.

Taki jest plan.

Cricket skomlała. Szamotała się i drżała, jakby już czuła na ciele każdego pająka. Po twarzy płynęły jej łzy. Atropos odwróciła się powoli, szczypce zawisły nad głową ofiary. Powoli opuszczała pęsetę, zatrzymała się kilka centymetrów od twarzy Cricket. Niech sobie dziewczyna popatrzy.

– Nie są tak jadowite, jak sądzą niektórzy – powiedziała Atropos. – Ale jeśli ugryzą wiele razy…

Dziewczyna jęczała żałośnie.

Czas z tym skończyć.

Atropos rozluźniła chwyt.

Rozdział 27

Caitlyn przewróciła się na drugi bok, otworzyła oczy i spojrzała na budzik. Ósma trzydzieści? Niemożliwe. Na kamiennej podłodze werandy kładły się długie cienie – zapowiedź nadchodzącej nocy. Pewnie zasnęła po tych kilku drinkach wypitych z Kelly i… i jeszcze ten przejmujący dziecięcy głosik w telefonie. Mój Boże, myślała, że to Jamie. Przez krótką chwilę myślała, że jej córeczka wciąż żyje. Kto się tak nad nią znęca? Kto wymyślił taki okrutny żart?

Ktoś, kto cię nienawidzi.

Ktoś, kto chce, żebyś się załamała.

Ktoś, kto cię bardzo dobrze zna.

Chyba że wszystko sobie wymyśliłaś. Może to tylko twoja wyobraźnia?

Pojękując, sięgnęła po telefon, żeby sprawdzić, skąd dzwonił ten ktoś, ale w pamięci telefonu nie było żadnych numerów. Może je skasowała?

Myśl, Caitlyn, myśl!

Wróciła z joggingu, brała prysznic… i… i… i co? Co?

– Do diabła. – Nie pamięta ostatnich kilku godzin.

Chociaż nie, pamięta, że przyszedł detektyw Reed. Zgadza się? Tak… i zatrzasnęła mu drzwi przed nosem, mówiąc, że musi skontaktować się z prawnikiem. Ale nie miała wątpliwości, że wróci. Tylko patrzeć, a zjawi się z kajdankami. O Boże, w co ona się wpakowała? Wszyscy w rodzinie umierają… po kolei opuszczają ten świat. Pomyślała ze smutkiem o swojej córeczce, matce, a nawet o Joshu. Był sukinsynem, ale nie zasłużył na tak okropną śmierć… Zamrugała oczami. Przypomniała sobie najdrobniejsze szczegóły pewnej rozmowy.

– Napijesz się wina? – drażniła się z nim. – Nie, ty masz przecież alergię…

– Na inne wino. A teraz wynoś się stąd. – Uśmiechnął się zarozumiale i opróżnił kieliszek.

Co za głupiec.

Dreszcz przebiegł jej po plecach.

Co ona zrobiła tamtej nocy? Była tam, w domu Josha, w jego gabinecie… ale on wtedy żył… Więc ta krew… skąd wzięła się ta krew?

Może przyniosłaś ją tutaj, wariatko. Jesteś wystarczająco szalona, żeby coś takiego zrobić. Czy ten odcisk dłoni nie pasował do twojej dłoni?

O Boże, Boże, Boże! Serce zaczęło łomotać, przypomniała sobie tamten ranek, sypialnię we krwi: lepkie prześcieradła, ciemne plamy na firankach i dywanie, pęknięta szyba w łazience.

Błądząc palcami po nocnej szafce, strąciła pilota od telewizora i włączyła lampkę. Rozejrzała się szybko, by upewnić się, że drzwi są zamknięte, a w pokoju nie ma rozmazanej krwi ani niczego niepokojącego. Było cicho. Może zbyt cicho.

Nie zaczynaj od nowa, Caitlyn. Boisz się własnego cienia.

Oskar przeciągnął się i ziewnął, odsłaniając czarne wargi, różowy język i ostre zęby.

– Leniuszek! – podrapała go za uszami. – Tak jak ja. Straszne z nas leniuchy. – Próbowała opanować narastającą panikę, bez skutku. Z trudem zwlokła się z łóżka. W lustrze w łazience zobaczyła swoją przerażoną twarz. – Weź się w garść – warknęła, zaciskając ręce na brzegu umywalki. – Nie wolno ci się załamać. Tylko nie to! – Odkręciła kran, pochyliła się i opryskała wodą policzki i czoło. Zacisnęła powieki. Teraz kilka głębokich wdechów. Uspokój się, nie słuchaj tych głosów… nie słuchaj.

Powoli otworzyła oczy i groźnie spojrzała na swoje odbicie. Taka słaba. Taka przerażona. Taka krucha.

Weź się w garść! Dobrze, będę dzielna, powiedziała sobie.

Umyła zęby, przeczesała palcami włosy, czując, że powoli się uspokaja. No, teraz wygląda zdecydowanie lepiej. Przydałoby się pociągnąć usta szminką. Otworzyła szafkę i pogrzebała w kosmetykach. Tylko trzy szminki. A miała cztery. Brakowało jej ulubionej, różowej, tej, którą można kupić wyłącznie u Maxxella. Trochę zdziwiona jeszcze raz przeszukała szafkę. Różowej szminki nie było. Trudno, użyję malinowej, pomyślała. Tamta na pewno jeszcze się znajdzie.